Długo uchodziła za skandalistkę. Dziś jej książki nie wywołują już takich kontrowersji, ale Manuela Gretkowska nadal potrafi zaskoczyć. Choćby tym, że w wieku 59 lat została… glazurniczką. Na szczęście nie rzuciła swojego pierwszego zawodu. Już wkrótce przeczytamy jej nową książkę, którą napisała dla córki, 23-letniej Poli.
Spis treści
Spotykamy się w wyjątkowym momencie. Manuela niedawno skończyła pracę nad najnowszą , ważną dla niej książką „Posag dla Polki”. Inspiracją była jej córka, Pola Gretkowska. – Napisałam tę książkę dla Polki 23 lata po »Polce« o ciąży z nią - opowiada autorka. - Nic jej nie zostawię, oprócz genów nienajlepszej jakości. Dlatego postanowiłam przekazać jej swoją wiedzę, zdobywane latami doświadczenie, mądrość, która zwykle przychodzi z wiekiem. Pola dała fragment bez podania autorstwa na Instagramie i okazało się, że młode dziewczyny chcą to czytać, pytają skąd ten tekst. Może więc będzie to też książka przydatna dla jej pokolenia. Opisuję różne historie miłosne z pop kultury, np. Yoko i Lennona, pokazując jak dawne mitologie, np. grecka, nadal ma - ją na nas wpływ.
Z tymi nie najlepszej jakości genami Manuela Gretkowska mocno przesadza. Dowód? Jej córka już dostała propozycję opublikowania pierwszej książki. – Kiedy byłam w jej wieku, nawet nie śniłam o wydaniu książki, w dodatku w prestiżowym wydawnictwie - mówi z dumą Manuela. - Mają to być rozmowy z Piotrem (Pietuchą, mężem Manueli i ojcem Poli – przyp. red.) z jej kanału na Tik Toku „Jak córka z ojcem”. Do tego Pola założyła kanał na Instagramie ze mną – nazywa się „Gdybym była tobą”. To zderzenie pokolenia Z z boomerską perspektywą daje coś ciekawego. Rozmawiamy o książkach, kosmetykach, filmach – o wszystkim.
Czyli tak jak na co dzień. – Tylko jednego pytania jeszcze nie zadałam mamie, ale kiedyś to zrobię. Czy udawała orgazmy? – śmieje się Pola. Jednak nie zawsze było między nimi tak dobrze. Manuela pamięta trudny czas, kiedy za rolę matki postawiłaby sobie jedynkę.
Córka nauczyła mnie cierpliwości i tego, by nie narzucać swojej woli - wspomina i dodaje: – Najważniejsze to być w kontakcie i nie narzucać swojego zdania. Dziś wiem, że ona zawsze ma rację, nawet jeśli jej nie ma, bo to jej życie, nie moje. To była lekcja - musisz mieć zaufanie do drugiej osoby i pozwolić jej na własne wybory.
– Zbliżyłyśmy się do siebie w Stanach - opowiada Pola. - Rodzice wtedy się rozstali i pojechałam tam na rok z mamą. Byłyśmy zdane tylko na siebie. Ale to nam dobrze zrobiło.
Przyznaje jednak, że ich relacja jest jak mieszanka wybuchowa. – To prawdziwa włoska rodzina - śmieje się. Matce zazdrości talentu i odwagi. – Z odwagą sobie poradzę, a talent… Mam nadzieję, że w końcu gen się odezwie. Ale prawda jest taka, że jestem rozpieszczoną jedynaczką, która zawsze miała wszystko podane na tacy. O nic nie musiałam zawalczyć. Co innego mama.
W 1989 roku Gretkowska wyjechała do Paryża. – Musiałam uciekać, znaleźć azyl polityczny. Mój narzeczony, później mąż, mógł trafić do więzienia za odmowę służby wojskowej, a ja za organizowanie strajków - wspomina.
- Na początku byliśmy w obozie dla uchodźców. Dla kogoś, kto po raz pierwszy znalazł się na Zachodzie, to było niemal rajskie. Mieliśmy jedzenie, jakiego w Polsce nie było, własny pokój, a do tego uczyliśmy się języka. Dostawaliśmy nawet kieszonkowe. Mieliśmy pół roku na to, by znaleźć pracę, mieszkanie i nauczyć się francuskiego. Zachwyt jednak szybko minął. Na dłuższą metę emigracja okazała się trudnym doświadczeniem.
– Kleiłam buty, opiekowałam się dziećmi, starszymi ludźmi. Bidowaliśmy. Potem pracowałam w polskiej sekcji francuskiego radia, a gdy Polska stała się „normalna”, byłam korespondentką „Super Expressu” - wspomina Manuela. Po rozstaniu z mężem mogła już liczyć tylko na siebie. – Czasem nie miałam pieniędzy na jedzenie. Chodziłam do znajomych, żeby nie być głodna.
Szczęśliwym trafem zatrudniono ją jako lektorkę u Józefa Czapskiego, wybitnego pisarza i malarza. – Był już wtedy niewidomy - wspomina - Często wyjadałam to, co zostawił. W Maisons-Laffitte jadłam morwy, które spadały z drzewa – były przepyszne, pełne witamin. A jak wyglądała praca z Czapskim? – Był cudowny. Czytałam mu jego własne książki, których już nie pamiętał. Miał gospodynię, która mnie nie znosiła. Raz, kiedy Czapski poprosił o nalewkę, otworzyłam ją i upiliśmy się. On był tak szczęśliwy, jakby to było jego ostatnie szczęście przed śmiercią. Ale gospodyni się wściekła. Dla niej to było za dużo. Pewnie miała rację, nie pije się z pomnikiem kultury.
Gdy na drodze Manueli pojawił się Andrzej Żuławski, wszystko się zmieniło. – To on zdecydował, że wracamy do Polski. Wróciliśmy razem, jako para, z planem nakręcenia filmu. Jaki był?
Piękny erudyta - opowiada. - Artysta. Kochałam jego filmy. No i mnie uwodził. Twierdził, że się zakochał. Właśnie rozstał się z Sophie Marceau.
Gretkowska przyznaje, że to dzięki Żuławskiemu napisała swój pierwszy scenariusz do „Szamanki”. – W mojej najnowszej książce poświęcam mu cały rozdział. Pokazuję z takiej strony, której nikt dotąd nie pokazał - wyznaje.
- Bo Żuławski dał mi szkołę życia, jakiej nigdy nie doświadczyłam. Ale miał też swoje dobre strony. Był wspaniałomyślny, a jeśli chodzi o pracę nad filmem, potrafił dać z siebie wszystko i wydobyć to samo z innych. Kiedy jednak nie dostawał tego, czego chciał, naciskał na pedał zła, psychopatycznie. Po rozstaniu z reżyserem poznała Piotra Pietuchę.
– Nasza historia zaczęła się od słowa, od listów pełnych obsesji, ale też szczerej fascynacji - wspomina Piotr. - Pamiętam, jak przeczytałem pierwszy tekst, który napisała – to było coś niesamowitego. W jednej chwili poczułem, że to dusza, z którą będę rezonował. I choć jej głos, gdy pierwszy raz rozmawialiśmy przez telefon, wydał mi się dziwnie obcy, nie zniechęciło mnie to. W jej słowach było coś tak głębokiego i prawdziwego, że wiedziałem, że chcę poznać ją bliżej. Od razu wyczułem, że ma coś więcej niż tylko talent. W jej oczach zobaczyłem przenikliwość, mądrość, która nie jest skażona pychą sukcesu. Widziałem w niej kobietę, która jest głęboko świadoma swojej wartości, ale jednocześnie pełna pokory.
Nasz związek jest pełen wzlotów i upadków - mówi Manuela.
- Przepracowaliśmy nasze problemy, ale były momenty, gdy wszystko wydawało się niemożliwe do naprawienia. Rozstaliśmy się na rok. Miałam depresję, pomogły mi antydepresanty.
Pobrali się po 20 latach. – Z praktycznych powodów - mówi Manuela. - Mam dom, Piotr ma emeryturę – chcieliśmy się zabezpieczyć na przyszłość.…To był pragmatyczny wybór, ale nie oznaczał braku bliskości przez te wszystkie lata.
Ślub był skromny, na wsi. Manuela miała wianek upleciony z kwiatów z ogrodu, moskitierę zamiast welonu i starą, lnianą sukienkę. – Wzrusza mnie jej idealizm i wiara, że świat jest lepszy, niż nam się wydaje, że ma sens - mówi Piotr. - I to, że każdego dnia świadczy o tym swoim życiem. Zawsze wiedziałem, że to nie będzie łatwy związek. Być z kimś tak niezależnym, z tak silnym charakterem, to wyzwanie, którego nie każdy mężczyzna by się podjął. Ale mnie to ożywia. Manuela zmusza mnie do myślenia, do bycia bardziej świadomym, do odczuwania głębiej. Jest w niej energia, która sprawia, że czuję się bardziej żywy. To ona, z jej odwagą i determinacją, sprawia, że nasza codzienność jest pełna przygód i niespodzianek. Czasem tracimy pieniądze, czasem podejmujemy ryzyko, ale zawsze uczymy się czegoś nowego.
Niedawno Manuela została glazurniczką. - Zrobiłam kurs i zdobyłam dyplom. Warto było. W tej pracy ludzie czekają na ciebie, a nie odwrotnie. To konkretny zawód, nie jakaś książka, której nikt potem nie czyta – wyjaśnia i dodaje:
Tantiem z książek wiele nie ma. Chciałam mieć coś konkretnego, nie chciałam zostać na lodzie. Dlatego zaczęłam kłaść kafelki. Na razie robię to tylko dla przyjaciół, za darmo. Kładę kafelki i tarota, kobieta która żadnej pracy się nie boi – żartuje i mówi, że jest z dyplomu dumna.
Cały artykuł można przeczytać w najnowszym numerze magazynu PANI.