Ma wizerunek siłaczki, ale potrafi okazać słabość. Otwarcie mówi o tym, że poszła na terapię. Zrobiła to dla córki, bo nie chce, żeby powtarzała jej błędy. Osobiste doświadczenia skłoniły też Martynę Wojciechowską do zaangażowania się w walkę o zdrowie psychiczne młodych ludzi.
Spis treści
PANI: We wrześniu kończysz 50 lat. Urodziny spędzisz w domu czy gdzieś na krańcu świata?
MARTYNA WOJCIECHOWSKA: Nie przywiązuję zbyt dużej wagi do rocznic, wystawnych imprez unikam, więc raczej będę gdzieś w wąskim gronie przyjaciół. Ale faktycznie ten rok skłania do pewnych podsumowań i refleksji. Ja kończę 50 lat, program „Kobieta na krańcu świata” - 15, moja Fundacja UNAWEZA - 5. Zresztą fundacja nieprzypadkowo została założona 28 września – to był prezent, który zrobiłam sobie samej na urodziny. I wtedy urządziłam huczną imprezę. (śmiech)
Jak wypada to podsumowanie?
Myślę, że przeżyłam tych 50 lat w sposób pełny. Dużo zrobiłam, chociaż pewnie mogłam jeszcze więcej. Mam na koncie wiele doświadczeń, mnóstwo wspomnień. Nie wszystkie są pozytywne, ale myślę, że najważniejsze jest podejmowanie próby. Bo ostatecznie człowiek najbardziej żałuje tego, czego chociaż nie spróbował zrobić. Więc mogę powiedzieć, że to było 50 wspaniałych lat. I mam nadzieję, że kolejne 50 będzie jeszcze lepsze.
A jednak zaczęłaś od stwierdzenia, że mogłaś zrobić jeszcze więcej. Nie stawiasz sobie poprzeczki za wysoko?
Dlatego mam na sobie koszulkę z napisem „I am enough”. Noszę ją często, żeby sobie przypominać, że jestem wystarczająca. Stworzyłam to hasło dla mojej fundacji, ale też dla siebie samej. Ludzie generalnie, ale kobiety w szczególności, cierpią na tzw. syndrom oszustki. Uważamy, że jesteśmy niewystarczająco mądre, ładne, dowcipne, seksowne i zdolne, że nie zasługujemy na miejsce, w którym jesteśmy. I że za chwilę ktoś nas na pewno zdemaskuje...
Jakie są zalety dojrzałej kobiecości?
Młodość jest wspaniała, bo często niesie ze sobą brak rozumienia konsekwencji, więc także odwagę w podejmowaniu działań, których później już by się tak ochoczo nie podjęło. Tęsknię za pewnymi aspektami młodości, np. za tym, że można przetańczyć całą noc, a nad ranem iść do pracy jak gdyby nigdy nic. Ja już potrzebuję czasu na regenerację i to pewna nowość. (śmiech) Dla mnie dojrzałość to większa świadomość samej siebie. Większy luz. Przede wszystkim w formułowaniu myśli i wypowiadaniu ich na głos. Już nie zamartwiam się tym, jak to zostanie odebrane i „co ludzie powiedzą”. Dziś otaczają mnie głównie kobiety i obserwuję, jakie są mądre, inspirujące, jak z upływem czasu rozwijają skrzydła. Dla wielu z nas wiek dojrzały to nowe otwarcie, zaczynamy oddychać pełną piersią. A dla mężczyzn to często początek poważnego kryzysu, wejście w tzw. smugę cienia. Tak jakby kobiety i mężczyźni w tym wieku zupełnie się mijali.
Upływ czasu naprawdę cię nie martwi?
O ciele zawsze myślałam w kategoriach organizmu, który warto, żeby był sprawny, żebym mogła wejść na Mount Everest, przejechać Rajd Dakar czy zanurkować na 125 metrów, a nie spełniać wyśrubowane standardy dotyczące wyglądu. Więc uważam, że dopóki to wszystko się trzyma i działa, jest dobrze. Moje ciało pokryte jest bliznami i wielokrotnie słyszałam pytanie, czy nie chciałabym ich usunąć, żeby wyglądać lepiej. Ale po co? To moja historia. W upływie czasu bardziej niepokoi mnie to, że nie będę już biegać tak szybko, wspinać się tak wysoko, że będę tracić koncentrację. Może nie pojadę do tych wszystkich niesamowitych miejsc, do których chciałabym pojechać, bo nie zdążę. Ale mogę tę drugą część życia spędzić na zamartwianiu się albo skupić na tym, co mogę zrobić. Wybieram to drugie. Mam jeszcze dużo planów.
Jesteś aktywistką, podróżniczką, dziennikarką, ale też matką…
…przede wszystkim mamą. Mam jasno określone priorytety i macierzyństwo to moja najważniejsza rola.
Marysia stoi na progu dorosłości, zaraz wyfrunie z domu.
Jestem szczęśliwa, obserwując, jak moja córka się usamodzielnia, jak staje się niezależna w swoich wyborach. Ostatnio, kiedy nagrywaliśmy kolejny odcinek programu „Kobieta na krańcu świata” i jechaliśmy wiele godzin samochodem z moim operatorem, z którym pracuję ponad 20 lat, a który ma dzieci w podobnym wieku, zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobimy, jak one pójdą w świat. I doszliśmy do wniosku, że teraz jedziemy na zdjęcia i myślimy, że trzeba jak najszybciej wrócić, bo jest zakończenie roku szkolnego, bo trzeba załatwić różne codzienne sprawy, a wtedy będziemy mogli wyjechać na dwa miesiące i robić pełnometrażowe filmy, na które obecnie nie wystarcza nam czasu. Czuję, że zacznie się nowy, zupełnie inny etap mojego życia. Pod warunkiem, że Marysia weźmie ze sobą koty. (śmiech)
Czego się od niej nauczyłaś?
Żeby nie objaśniać jej świata. Nie tłumaczyć, jak pewne rzeczy działają, nie podsuwać gotowych rozwiązań. Kiedyś próbowałam, ale za każdym razem dostawałam po łapach. I słusznie, bo ja patrzę na rzeczywistość przez perspektywę własnych doświadczeń, a Marysia może mieć swoje, zupełnie inne. Dzisiaj staram się nie wygłaszać mądrości, nie wyskakiwać przed szereg i nie dawać rad niepytana o nie. Nastawiam się na słuchanie, na zaciekawianie się światem mojego dziecka. I każdego człowieka.
Dajesz córce dużo wolności?
Tak, bo sama też byłam w ten sposób wychowywana. Panuje przekonanie, że jak da się dziecku za dużo swobody, to ono może wykorzysta ją w niewłaściwym celu. A ja jestem przykładem, że może być dokładnie odwrotnie. Oczywiście, jeśli mam być szczera, są rzeczy, które zrobiłam i wolałabym, żeby moja córka nie powielała niektórych moich błędów… A jednocześnie wiem, że to wolność ukształtowała we mnie poczucie odpowiedzialności. Nie stosuję też wobec córki systemu nagród i kar, nie każę się uczyć, nie daję szlabanów na wyjścia z domu. Zobaczymy, do czego nas to doprowadzi. Możemy o tym porozmawiać za 10 albo 20 lat.
Nie ma tematów tabu?
Rozmawiamy o wszystkim. Chociaż czasem usłyszenie prawdy na swój własny temat od dziecka bywa trudne. Jednak nie ma pytania, na które mojej córce nie odpowiem, oczywiście z uwzględnieniem jej wieku. Bo wierzę, że z dzieckiem warto rozmawiać o wszystkim, także o seksie, używkach czy przemocy, tylko forma podania tych informacji powinna się zmieniać. To, że moja córka chce ze mną rozmawiać, także na te najtrudniejsze tematy, uważam za swój największy sukces rodzicielski. I w takich momentach rzucam wszystko, bo wiem, że ta chwila może się nie powtórzyć.
Córka jest twoim przewodnikiem po świecie młodych?
Staram się wiedzieć, co ją interesuje, jakie ona i jej rówieśnicy mają poglądy. Próbuję być na bieżąco z tym, co czyta i czego słucha. Lubię polskich raperów, to głos tego pokolenia. Jeśli chce się wiedzieć, co czują młodzi, warto uważnie wsłuchiwać się w ich teksty.
Masz ulubionego?
Oczywiście Taco Hemingway. Obie z córką niezmiennie go podziwiamy. Jest spójny, a teksty, które pisze, są niezwykle przenikliwe i mądre. Lubię Szczyla. Znasz „To do wszystkich tych, którzy czuli się źle dziś” Szczyla, Magiery i Kacperczyka? Cenię też Bedoesa, bo to do szpiku kości prawdziwy gość, który głośno mówi o zdrowiu psychicznym i powtarza, że sięganie po pomoc to nie powód do wstydu, to żaden obciach. Dlatego zaprosiłam go do projektu „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”, stworzonego przez moją fundację. Wspólnie zrealizowaliśmy ważną kampanię pod hasłem #RozmowaMaMoc.
To Marysia jest bezpośrednią przyczyną powstania tego projektu. We wstępie do raportu z badania dotyczącego zdrowia psychicznego młodych ludzi piszesz: „Dwa lata temu osoba z otoczenia mojej córki powiedziała jej, że zamierza popełnić samobójstwo, a z Marysi uczyniła swoją powiernicę. To był dla nas obu moment głębokiego wstrząsu i trzeba było działać”. Jak skończyła się ta historia?
Dla tej osoby dobrze. Dla mojej córki również. Ale dopóki ktoś nie doświadczy na własnej skórze podobnej sytuacji, to trudno sobie wyobrazić, co czuje zdesperowany rodzic próbujący znaleźć profesjonalną pomoc dla czyjegoś i dla swojego dziecka, a odbija się od ściany. W tamtym momencie wszystko, co wiedziałam o świecie, zachwiało się w posadach.
Wydawać by się mogło, że wystarczy jeden twój telefon i pomoc się znajdzie.
Ja po prostu zrozumiałam, jak bardzo ten system nie działa. Że nie wiadomo, co robić, a szkoły zazwyczaj nie są przygotowane na takie sytuacje. Psychiatrów dziecięcych w całej Polsce jest niewiele ponad 500, grafiki mają wypełnione od świtu do późnej nocy. Terminy oczekiwania na wizytę są wielomiesięczne, zarówno na NFZ, jak i prywatnie, a ceny konsultacji są tak wysokie, że mało kogo na nie stać. Psychiatryczne oddziały dziecięce w szpitalach są przepełnione, nie ma szans na łóżko. W Polsce od lat mamy kryzys i niby się o tym mówi, ale niewiele się dzieje, żeby tę sytuację zmienić. Bo przecież nie wybudujemy z dnia na dzień więcej szpitali, nie wykształcimy na cito nowych lekarzy. A są dzieci, które pierwszą próbę samobójczą podejmują w bardzo młodym wieku, nawet 7-12 lat. Jako fundacja postanowiliśmy działać tu i teraz.
Najważniejszym przesłaniem projektu jest to, żeby w kryzysie psychicznym nie bać się sięgać po profesjonalną pomoc. Ale jak mamy przekonać do tego dzieci, skoro sami często nie dbamy o swoje emocje?
Zostaliśmy wychowani w przeświadczeniu, że trzeba być twardym i nie rozczulać się nad sobą. Kiedyś nie załatwiało się problemów terapią, tylko np. piciem. I wciąż się załatwia, bo w naszym kraju alkohol to jeden z najprostszych sposobów radzenia sobie z kryzysem czy depresją. Ale wierzę, że jako społeczeństwo chcielibyśmy znaleźć bardziej konstruktywne sposoby rozładowywania emocji niż picie wódki czy nawet drogiego wina. Zresztą sposobów jest więcej: narkotyki, pracoholizm i inne „-izmy”.
A ty sięgnęłaś po pomoc w trudnych momentach swojego życia?
Nie, i jeśli czegoś żałuję, to właśnie tego. Oszczędziłoby to wiele bólu oraz cierpienia mnie samej i bliskim mi osobom. Na terapię na poważnie trafiłam w sumie niedawno i zrobiłam to przede wszystkim ze względu na córkę. Dla niej chcę przepracować trudne doświadczenia, żyć bardziej świadomie. Pomyślałam, że nie chcę, żeby powielała moje błędy, żeby było jej w życiu tak trudno. Poczułam, że muszę zatrzymać tę sztafetę pokoleniową. A wiadomo, że dzieci uczymy przez dawanie im przykładu, a nie wykładu.
Zawsze miałaś wizerunek siłaczki, kobiety niezłomnej. Nie męczy cię to czasem?
Kiedyś w mediach nie było przestrzeni, żeby mówić o słabości. Gdy publicznie przyznałam, że po urodzeniu dziecka cierpiałam na depresję, spotkał mnie lincz. Słyszałam, że jestem najgorszą matką na świecie, że powinnam się wstydzić. Te słowa padały głównie od innych kobiet. Więc na długo przestałam się dzielić trudnymi doświadczeniami. Ale teraz uważam, że tylko otwartość może coś zmienić.
Cały wywiad przeczytacie w najnowszym wydaniu magazynu "PANI"