Wywiad

Magdalena Cielecka: "Każda miłość ma datę ważności, ale czasem ta data kończy się wraz ze śmiercią"

Magdalena Cielecka: "Każda miłość ma datę ważności, ale czasem ta data kończy się wraz ze śmiercią"
Magdalena Cielecka w sesji okładkowej do magazynu PANI
Fot. Jakub Pleśniarski

Aktorka u szczytu swoich możliwości. Kobieta w rozkwicie. Za co ją podziwiamy? Magdalena Cielecka ma odwagę i w sztuce, i w miłości. 

Magdalena Cielecka: kariera

PANI: Siedzimy w twojej garderobie w Nowym Teatrze, a niedawno na festiwalu Mastercard OFF CAMERA w Krakowie odbierałyście z Martą Nieradkiewicz nagrodę za role w „Lęku”. Wcześniej za postać Małgorzaty dostałaś Orła. Zagrałaś umierającą na raka kobietę, obcięłaś włosy, schudłaś prawie 10 kg. To jedna z najlepszych ról w całej twojej karierze. Może nawet najważniejsza?

MAGDALENA CIELECKA: Zazwyczaj jest tak, że ostatnia rola, jeśli była istotna i trudna, staje się tą najważniejszą. Ale to obowiązuje tylko przez chwilę, do kolejnej roli, dlatego nie chciałabym podejmować się podsumowania mojej kariery. Myślę, że niezmiennie kluczowa jest moja pierwsza rola, w „Pokuszeniu” Barbary Sass, za którą dostałam nagrodę w Gdyni. Poza oczywistym sentymentem. To ona wytyczyła moją drogę.

Dzisiaj, kiedy nie musisz już nic udowadniać, nagrody wciąż smakują tak samo?

Lubię nagrody. Są drobnym połechtaniem ego, przyjemnym zwieńczeniem pracy. Ale nie będę kłamać, że dziś emocje są takie same jak 30 lat temu. Wtedy to było jak dmuchnięcie w skrzydła, wiatr, który poniósł mnie w odpowiednią stronę. Na fali tamtego sukcesu dostałam angaż do Starego Teatru, chociaż byłam jeszcze studentką krakowskiej PWST. Nagroda otworzyła mi wiele drzwi, nie musiałam się do nich dobijać, rozpychać, prosić o uwagę. I to było wspaniałe. Ale z drugiej strony miałam poczucie, że wygrana nie do końca należy do mnie. Bo ja tej roli nie skonstruowałam tak, jak dzisiaj buduję postaci, nie byłam jej współtwórcą. Dałam się prowadzić za rękę Barbarze Sass, działałam jak na autopilocie. Oczywiście starałam się zrobić to najlepiej, jak umiałam, ale dopiero uczyłam się wszystkiego. Natomiast teraz wiem, że ja na te nagrody zapracowałam.

Pamiętasz tamtą dziewczynę, która przyjechała na egzaminy na PWST?

Przed komisją stanęłam w plisowanej granatowej spódnicy i białej bluzce, jakbym szła na maturę. Dzisiaj to może wydawać się śmieszne, ale był 1991 r., a ja byłam nastolatką z Żarek-Letniska, nie miałam świadomości, jak wygląda „wielki świat”. Krążą legendy, jakoby profesor Marta Stebnicka powiedziała: „Nie ma co jej egzaminować, to urodzona aktorka”, ale ja wcale nie miałam poczucia, że się dostanę. Wręcz przeciwnie, bo po kilku wersach każdego tekstu komisja mówiła: „Dziękujemy, następny”. Nie brzmiało to dobrze…

Ale dostałaś się i już na pierwszym roku grałaś w Starym Teatrze. To marzenie każdego młodego aktora.

Znalazłam się wśród aktorów takich jak Dorota Pomykała, Marek Litewka, Jacek Romanowski. Siedziałam w garderobie z doświadczonymi koleżankami, uczyłam się od nich teatru. I zarabiałam pierwsze pieniądze, co dla mieszkającej w akademiku, utrzymującej się z niewielkiego stypendium studentki miało niebagatelne znaczenie. Kiedy byłam na trzecim roku, Jerzy Fedorowicz obiecał mi po skończeniu szkoły etat w Teatrze Ludowym. Pomyślałam, że szkoda, że nie w Starym, ale przynajmniej zostanę w Krakowie. Bo moją największą obawą było, że po dyplomie będę musiała wyjechać za pracą. Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi, bo wtedy chciałam zostać w Krakowie już na zawsze. Ale marzenia się zmieniają, rosną, potem był Stary Teatr i dzisiaj jesteśmy tutaj, w Warszawie.

Zastanawiasz się czasem, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś jednak została?

Oczywiście, tak samo jak zastanawiam się, co bym robiła, gdybym została w Żarkach i nie była aktorką. Trochę jak w „Przypadku” Kieślowskiego, ciekawią mnie alternatywne wersje mojego życia, inne scenariusze. Może byłabym dziennikarką w jakiejś lokalnej gazecie, może potem awansowałabym na prowadzącą program w katowickiej telewizji. Jako dziecko chciałam być weterynarzem, ale z tego została mi tylko miłość do zwierząt.

 

Magdalena Cielecka: "Tęsknię za młodością"

Jest coś, za czym tęsknisz?

Kiedyś potrafiłam wyjechać na dwa miesiące na drugi koniec świata i nie przejmować się niczym. Nie miałam zbyt wiele pieniędzy, ale nie miałam też zobowiązań. Tęsknię za beztroską dezynwolturą, którą w sobie miałam. Potrafiłam wysiąść z taksówki na czerwonym świetle, bo się właśnie z kimś pokłóciłam, i trzasnąć drzwiami. Nie miało dla mnie znaczenia, że być może moja reakcja jest przesadzona. Tęsknię za pewną bezkompromisowością, arogancją, jaką w sobie miałam, a która nie zawsze mi służyła i pewnie zraziła do mnie wiele osób, ale miała w sobie coś romantycznego. Dzisiaj jestem bardziej zachowawcza, dyplomatyczna. Może czasem wręcz konformistyczna, ale też mądrzejsza. Rzadko pozwalam już sobie na przeskalowane reakcje, bo uważam, że nie są potrzebne. I oczywiście tęsknię za młodością.

Nasza kultura idealizuje młodość, a przecież ona bywa trudna. Jeszcze nie do końca znamy i rozumiemy siebie, jeszcze nie bardzo wiemy, czego tak naprawdę chcemy…

Oczywiście, mając dzisiejszą emocjonalność i dzisiejszą wiedzę, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. Aczkolwiek bilans zysków i strat oceniam na plus. Uważam, że popełnione błędy są bagażem, który jest moim potencjałem.

Są role, których żałujesz, że nie zagrałaś?

Są takie, których zazdroszczę koleżankom. Ale to są role, do których w ogóle nie byłam brana pod uwagę. Jeśli ja odrzucałam jakąś propozycję, w większości przypadków wyszło mi to na dobre. Staram się słuchać intuicji i ona mnie zazwyczaj nie zawodzi. Rozumiem też, dlaczego niektórzy twórcy nie zapraszają mnie na zdjęcia próbne. Film to jest pewna zbiorowość, energia, która musi wytworzyć się na planie. I nawet jeśli ja jestem przekonana, że pasuję do roli, to reżyser czy reżyserka mogą czuć, że nie pasuję do reszty ekipy. A jak nie ma chemii, to trudno jest razem robić dobre rzeczy.

Jest grupa aktorek o zbliżonych cechach, z którymi rywalizujesz?

Kiedyś rzeczywiście tak było, że na castingach ciągle spotykałam te same koleżanki. Ale od jakiegoś czasu zastanawiam się, jaki jest klucz doboru kandydatek do roli. Możesz na zdjęciach próbnych spotkać się z aktorką, która ma czarne włosy, zupełnie inny typ urody i jest o 20 lat młodsza. Myślę, że to wynika z faktu, że dzisiaj producentem często są stacje telewizyjne i platformy streamingowe, przez co w procesie decyzyjnym bierze udział sztab ludzi i nie ma jednego sprecyzowanego pomysłu na postać. Chociaż w przypadku „Lęku” było odwrotnie – Sławek Fabicki od początku wiedział, że mamy zagrać Marta i ja. Od momentu, kiedy przeczytałyśmy scenariusz, do wejścia na plan minęło siedem lat i wszyscy zdążyli zwątpić, że ten film powstanie, ale ekipa się nie zmieniła.

Magdalena Cielecka i Marta Nieradkiewicz
Magdalena Cielecka i Marta Nieradkiewicz na premierze filmu "Lęk"
AKPA

 

Magdalena Cielecka o relacji z mamą: "Ona jest i zawsze była wyjątkowa"

Sama właśnie wystąpiłaś w filmie wyprodukowanym dla Prime Video. „Nieobliczalna” porusza niezwykle ważny temat przemocy wobec kobiet. Według raportów organizacji dotkniętych nią jest 800 tys. kobiet w Polsce. Znasz ofiary przemocy domowej?

Magdalena Cielecka: Fizycznej chyba nie… Albo nie umiałam odczytać sygnałów. Za to wielokrotnie zetknęłam się z przemocą emocjonalną. Taką na poziomie słów, uwag i umniejszania. Ona jest równie bolesna, też niszczy i zostawia trwały ślad na psychice. Myślę, że każdy z nas wielokrotnie obserwował taką formę przemocy w białych rękawiczkach czy to u bliższych, czy dalszych znajomych. 

Przyjęłaś rolę Alicji ze względu na temat?

Zainteresowałam się tą produkcją dzięki Agnieszce Grochowskiej, która gra główną rolę. Prywatnie lubimy się, a zawodowo bardzo cenię jej rekomendacje. W „Nieobliczalnej” wcielam się w jej przyjaciółkę, matkę młodego mężczyzny. To całkiem obce mi doświadczenie, nieznane i dlatego ciekawe. Alicja jest samotną kobietą, która próbuje uzależnić od siebie syna, nie pozwala odciąć pępowiny, robiąc tym i jemu, i sobie krzywdę. Z miłości czyni więzienie. Znam takie matki, znam takich synów. Taka toksyczna relacja rzutuje potem na całe ich dorosłe życie. Myślę, że to ważny wątek w dyskusji na temat współczesnej męskości. 

Magdalena Cielecka na premierze filmu "Nieobliczlna"
Magdalena Cielecka na premierze filmu "Nieobliczlna"
AKPA

Twoja własna relacja z mamą jest zupełnie inna.

Zmienia się z czasem, to naturalne. Raz byłam w życiu bliżej mamy, raz dalej, chociaż nigdy nie miałam momentu kompletnego odrzucenia czy buntu. Nie miałam przeciwko czemu się buntować. Kiedy byłam mała, mama stanowiła dla mnie wzór wszystkiego: od niej uczyłam się emocjonalności, różnych zachowań towarzyskich czy postępowania z mężczyznami, ale również gustu. Ona jest i zawsze była wyjątkowa. Kiedyś spełniała się właśnie w macierzyństwie, teraz w miłości do wnuków, czyli dzieci mojego brata, oraz prawnuków. Chociaż pracowała zawodowo, to dom był dla niej najważniejszy. Ja nie poszłam tą drogą, moje życie jest zupełnie inne i jeśli bywały momenty, kiedy zastanawiałam się, że być może mama mnie nie rozumie, to zawsze czułam jej pełną akceptację. Zatem nigdy nie oddaliłyśmy się od siebie zbyt mocno.

Bywa na twoich premierach?

Niesamowicie wzruszającym momentem dla nas obu było, kiedy przyjechała ze swoją siostrą na premierę „Lęku”. To jej pierwsza premiera filmowa, bo na teatralnych bywała często. „Lęk” jest dla mnie ważny i chciałam, żeby tym razem była obok. Żeby zobaczyła na żywo to, co zazwyczaj ogląda w relacjach i na zdjęciach. Żeby na własnej skórze poczuła, jak to jest z tym czerwonym dywanem, ścianką, bankietowym small talkiem. Mama przyznała mi się, że dopiero od niedawna potrafi oddzielić graną przeze mnie postać od swojej Madzi. Wcześniej, kiedy cierpiałam na scenie czy na ekranie, miała wrażenie, że cierpię ja. A teraz zapomina o mnie i widzi bohaterkę. To dla mnie ogromny komplement. 

Jesteście do siebie podobne?

Im jestem starsza, tym patrząc w lustro, widzę tych podobieństw coraz więcej. Czasem to jakiś grymas, gest. Albo reakcja, ton głosu. Bywa, że łapię się na tym niespodziewanie i myślę: „O Jezus Maria, mówię zupełnie jak mama”. Ale nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie. Z upływem czasu mam w ogóle coraz więcej czułości. I w stosunku do siebie, i do mamy. 

Magdalena Cielecka i Bartosz Gelner

Wróćmy do „Nieobliczalnej”. Film porusza jeszcze jeden ciekawy temat – romans dojrzałej kobiety, granej przez Agnieszkę Grochowską, ze znacznie młodszym mężczyzną, synem twojej bohaterki.

Agnieszka romansowała z młodszym, granym przez Maćka Musiała, już kilka lat temu w „Miłość jest wszystkim”. Krystyna Janda przeżyła podobną przygodę najpierw w „Tataraku” Wajdy, a niedawno w „Słodkim końcu dnia” Jacka Borcucha, za co dostała nagrodę na festiwalu w Sundance. Przykłady można by mnożyć. Cieszę się, że ten temat przestaje być tabu. A przynajmniej w pewnych kręgach ludzi, którzy mają otwarte umysły. Jestem z Bartkiem (Gelnerem – przyp. red.) w związku przeszło pięć lat i obserwuję, że pod artykułami na nasz temat coraz częściej pojawiają się komentarze: „A dajcie już im spokój z tą różnicą wieku!”. To duża zmiana. Chociaż ja od początku dostawałam przez social media mnóstwo wiadomości od kobiet takich jak: „Pani Magdo, szczęścia! Ja też mam znacznie młodszego partnera i jesteśmy małżeństwem już od 20 lat”. W „Nieobliczalnej” moja postać jako matka jest takiej relacji przeciwna, ale ja bohaterkę Agnieszki doskonale rozumiem. (śmiech)

„Gdy przychodzi sukces, dzielenie go i przeżywanie z bliską osobą jest piękne, natomiast gdy zdarza się porażka, to ona boli jeszcze bardziej. Gdy pracujemy z życiowym partnerem, wszystko jest przeskalowane. Bywa, że to cena, którą trzeba zapłacić, a bywa nagrodą, którą dostajesz” – to twoje słowa z wywiadu dla PANI sprzed lat. Wciąż aktualne?

Zmieniły się okoliczności, ja się zmieniłam, więc detale są inne, ale emocje wciąż podniesione do potęgi. To jest i wspaniałe, i trudne, ale przecież decydujemy się na to świadomie. Dla mnie piękne jest bycie w tej pracy razem z moim życiowym partnerem, wspólne poszukiwania, przeżywanie wzlotów i upadków. Ale pomijając związki romantyczne czy intymne, my w naszym teatrze wszyscy jesteśmy w jakiejś relacji. I to są tak samo intensywne związki. Na szczęście mimo upływu lat wciąż udaje nam się je unieść, wciąż jesteśmy siebie nawzajem ciekawi, nawet jeśli zdarzają się chwile przesytu i kryzysy. Zresztą jak w każdej bliskiej znajomości.

Dzisiaj twoje podejście do związku jest inne niż kiedyś?

Chyba nie… Dla mnie miłość albo jest, albo jej nie ma. Uczucie może być wyzwaniem, piękne chwile mogą przeplatać się z trudnymi, ale na końcu wszystko sprowadza się do pytania, czy jest miłość. Jeśli jest, wszystko da się przejść. Na pewno z wiekiem staję się mniej radykalna, już bym nie wysiadła z tej taksówki w biegu, ale oczekiwania mam te same. Pragnę miłości i wolności.

Twoja bohaterka z serialu „Dziewczyna i kosmonauta” mówi, że każda miłość ma datę ważności. Ty wierzysz w miłość do grobowej deski?

Każda miłość ma datę ważności, ale w niektórych przypadkach ta data może się kończyć wraz ze śmiercią. (śmiech) Jedna miłość trwa dwa lata, druga 30, a inna może przetrwać całe życie i żadna nie jest lepsza lub gorsza. Dla mnie ważne jest, żeby w miłości być na sto procent, ale kiedy się skończy, umieć pójść swoją drogą.

 

 

Magdalena Cielecka: "Jestem DDA"

We wrześniu do kin wchodzi kolejny film z twoim udziałem, „Drużyna AA” o grupie anonimowych alkoholików.

Dla mnie ważny temat, bo sama jestem DDA, czyli Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że to z tego powodu zainteresował mnie film. Przekonała mnie rola, bo moja postać jest trochę tarantinowska, w kompletnej kontrze do rzeczy, które zazwyczaj gram. Jednoznacznie negatywna, idąca po trupach do celu, a z drugiej strony niezwykle wyrafinowana. Zło w pięknej postaci, bardzo pociągające i sexy. To wszystko jest opowiedziane w języku filmowym, z którym nie miałam wcześniej do czynienia, bo „Drużyna AA” to taki feel-good movie. Za kamerą stanął Daniel Jaroszek, twórca „Johnny’ego” o ks. Janie Kaczkowskim, który o trudnych sprawach potrafi opowiadać w lekki i przystępny sposób. To nie jest film o alkoholikach, który nie pozostawia nadziei albo wyłącznie ocenia. Uzależnienie jest bolesnym tematem, ale historie tych bohaterów również bawią, a przede wszystkim wzruszają.

Dla ciebie powrót to tego tematu, do emocji z nim związanych, nie jest ciężki?

DDA to współuzależnienie, ono zostaje na zawsze, siedzi gdzieś pod skórą. Psychologowie i terapeuci są zgodni, że nawet jeśli wydaje się nam, że jesteśmy z emocjami z przeszłości pogodzeni, to nigdy nie możemy być do końca spokojni. Pewne rzeczy potrafią wrócić i uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. Ale praca nad nimi pozwala zrozumieć, skąd nasze różne zachowania w dorosłym życiu się biorą, czemu jesteśmy tacy, a nie inni. Ta wiedza pomaga bardziej świadomie kierować własnym życiem . Dlatego jeśli pytasz, czy podczas takiej pracy wracają trudne emocje, to odpowiedź brzmi: oczywiście, wracają. Ale jestem aktorką i mogę z tego bagażu czerpać. Dzięki mojemu osobistemu doświadczeniu wiem, gdzie nacisnąć, żeby wywołać w widzu emocje.

Magdalena Cielecka: "Wciąż lubię zatańczyć, wciąż chcę zaszaleć"

Wiele emocjonalnych tematów porusza też spektakl „Elizabeth Costello. Siedem wykładów i pięć bajek z morałem” Krzysztofa Warlikowskiego, który niedawno miał premierę w Nowym. Dla mnie chyba najważniejszym z nich jest przemijanie…

…zwłaszcza w życiu kobiety.

Upływ czasu budzi w tobie niepokój?

W pierwszym odruchu budzi we mnie bunt. Pewien wku*w, że dlaczego tak musi być? Dlaczego ja mam już mniej czasu niż więcej? Mam w sobie niezgodę na to, że ten czas dzisiaj płynie mi o wiele szybciej niż kiedyś, nawet jeśli obiektywnie rzecz biorąc, płynie tak samo. Fizyczność też się zmienia. Bo mogę dbać o siebie i mieć poczucie, że wyglądam atrakcyjnie, ale czuję, że tej kondycji jest już mniej, że pewnych rzeczy już nie zrobię albo że przychodzą mi znacznie trudniej. Na nartach muszę na siebie uważać, nie skoczę też do basenu na główkę. Ale nie mówię o sobie, że jestem stara, bo to by była kokieteria. Wymuszanie na rozmówcy, żeby powiedział: „Ależ skąd, pani Magdo, pani tak świetnie wygląda!”. Wiem, jak wyglądam, bo trafiły mi się dobre geny, pracuję na to, żeby być sprawną, ale wiem też, ile mam lat. Oglądam teraz serial „Capote kontra socjeta” o pisarzu Trumanie Capocie i tam pada zdanie, że starość jest wtedy, kiedy już nie chce nam się pójść potańczyć. Bo młodość to jest ruch. A ja wciąż lubię zatańczyć, wciąż chcę zaszaleć.

Pięćdziesiąte urodziny były dla ciebie cezurą?

Nie, ale wyprawiłam huczną imprezę. Bo jak jesteś osobą znaną, to świat nie daje ci zapomnieć, które urodziny właśnie obchodzisz. Wszyscy o nie pytają, pojawia się pewna presja. Więc pomyślałam: „Dobra, zróbmy to, przynajmniej przestaną pytać”. (śmiech) Poza tym ja lubię celebrować.

Kiedyś powiedziałaś, że „między 20. a 30. rokiem życia odczuwamy nonszalancką, pełną buty siłę kobiecości. Wydaje się nam, że świat leży u naszych stóp i wystarczy kiwnąć palcem, a każdy facet będzie nasz”. Jaka jest ta siła kobiecości po pięćdziesiątce?

Ciekawe, dlaczego tak powiedziałam… Moje ciało było wtedy jędrne, wszystko napięte, a ja miałam mnóstwo kompleksów i zahamowań. Wcale nie uważałam, że jestem pięknością ani nie wierzyłam w swoją kobiecą moc. Momentami wręcz ją ukrywałam. Poczułam się dobrze sama ze sobą znacznie, znacznie później. To dzisiaj, kiedy ciało nie jest gładkie i czasem szwankuje, mam przeświadczenie, że jestem atrakcyjna. Poza tym uważam, że wrażenie, które kobieta wywiera na mężczyznach czy na otoczeniu, to nie tylko cielesność, to również wnętrze. Brzmi jak Paulo Coelho, ale tak właśnie jest. Jeśli w środku jesteśmy silne, mądre i pogodzone z sobą, ale też sprzeczne, interesujące i kolorowe, żyjące po swojemu, to wtedy ta siła kobiecości potrafi być piorunująca. Na pięknej powłoce można zawiesić oko, ale jeśli za tym nie stoi piękne wnętrze, to czar szybko pryska. U mężczyzn zresztą tak samo. 

 

 

Maja Komorowska, która również gra w „Elizabeth Costello”, podczas spotkania z publicznością powiedziała, że dla niej ten spektakl jest przede wszystkim o odwadze poszukiwania. I że to bardzo współczesne, bo każdy z nas poszukuje. A czego ty poszukujesz?

(cisza)… chyba nigdy nie zadałam sobie takiego pytania. Jestem zaciekawiona życiem, ale nie poszukuję w nim niczego konkretnego. Staram się odpowiadać na to, co ono mi przynosi, jakie stawia przede mną zadania i wyzwania. Doświadczam, uczę się, czasem ryzykuję, przyglądam się, co to ze mną robi. Spontanicznie, w możliwie najbardziej wolny i nieskrępowany sposób odbieram życie wszystkimi zmysłami, staram się czerpać całymi garściami. Może to jest właśnie poszukiwanie?

Cały wywiad do przeczytania w lipcowym numerze magazynu "PANI"

pa_07_001_x2_v6_sRGB

Kim jest Magdalena Cielecka?

Magdalena Cielecka - Aktorka urodzona w 1972 roku. Absolwentka krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej (dziś Akademia Sztuk Teatralnych). Prywatnie związana z Bartoszem Gelnerem, również aktorem Nowego Teatru. Magdalena Cielecka debiutowała w Starym Teatrze, przez wiele lat grała na deskach rewolucyjnego warszawskiego Teatru Rozmaitości, teraz oglądać ją można w Nowym Teatrze prowadzonym przez Krzysztofa Warlikowskiego. Świat filmu błyskawicznie zauważył i docenił jej talent: za swoją pierwszą rolę, w „Pokuszeniu” Barbary Sa ss, dostała nagrodę dla najlepszej aktorki na festiwalu w Gdyni. Zagrała w takich głośnych produkcjach jak „Zakochani” Piotra Wereśniaka, „Egoiści” Mariusza Trelińskiego, „Katyń” Andrzeja Wajdy, „Wenecja” Jana Jakuba Kolskiego, serialu „Chyłka” czy ostatnio obsypanym nagrodami „Lęku” Sławomira Fabickiego.

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również