Musiało minąć tyle lat, żeby wszyscy w końcu zobaczyli to, co ja widziałam w moim mężu od początku. Miło teraz słyszeć, że mam wspaniałego męża.
Mojego męża poznałam w szkole średniej. To nie była romantyczna miłość od pierwszego wejrzenia. To w ogóle nie była miłość, sympatia też nie. Prawdę mówiąc, prawie nie zauważałam Maćka. Był dla mnie nudnym kujonem, nerdem, jakby powiedziała nasza najmłodsza córka. W pierwszej klasie ograniczaliśmy się do mówienia sobie „cześć”. Cichy, chudy okularnik, ogolony na niemodnego jeża, był przeciwieństwem chłopaka, o jakim marzyłam.
Sytuacja zmieniła się w drugiej klasie. Miałam problemy z matematyką, na tyle poważne, że byłam zagrożona. Maciek zaproponował mi wtedy pomoc w nauce. Moja rozkwitająca kobieca intuicja podpowiadała mi, że za jego koleżeńską postawą kryje się coś więcej. I byłam zdziwiona, gdy Maciek zachowywał się jak profesjonalny korepetytor i w ogóle nie próbował mnie podrywać. Przynajmniej nie muszę mu dawać kosza, wzdychałam z ulgą, choć tak naprawdę czułam się lekko rozczarowana. Jak każda nastolatka lubiłam się podobać.
Poprawiłam stopnie ze znienawidzonej matematyki, lecz nie przestałam się spotykać z Maćkiem. Najpierw ja zaprosiłam go do cukierni, w ramach podziękowania za pomoc, potem on zaprosił mnie na kawę. A później, jakby siłą rozpędu, bo przywykliśmy do swojego towarzystwa, prawie codziennie chodziliśmy gdzieś razem po szkole. Na spacer, do parku, do biblioteki. Z każdym dniem coraz bardziej go lubiłam. Wcale nie był nudziarzem, skupionym wyłącznie na nauce; przeciwnie, miał więcej zainteresowań i przemyśleń niż moi wyluzowani znajomi. Czułam się przy nim komfortowo, mogłam być sobą, nie martwiąc się wizerunkiem, który dla młodych ludzi bywa czasem ważniejszy niż własne przekonania. Maciek nie bał się ich mieć. Ignorował też cudze opinie na swój temat.
I kiedy byłam już pewna, że łączy nas wyłącznie platoniczna przyjaźń… Maciej niespodziewanie mnie pocałował. Byłam zaszokowana jego zachowaniem, a jeszcze bardziej tym, jak delikatnie potrafił całować. Gdzie on się tego nauczył? Nagłe ukłucie zazdrości pozwoliło mi zrozumieć, że Maciek już od dawna mi się podoba i tylko czekałam, aż zrobi pierwszy krok.
Zostaliśmy parą i… dopiero się zaczęło. My już wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni, ale otoczenie traktowało nasz związek jak żart. Piękna i bestia. Ślicznotka i chudzielec. Fajnej dziewczynie spodobał się taki kujon? To nie ma szans. Co ona w nim widzi? O czym on z nią rozmawia? Usłyszeliśmy wiele przykrych komentarzy, odnoszących się do… powierzchowności, w których obrażano albo jego wygląd, albo moją inteligencję. Jakby związek ładnej dziewczyny i mądrego chłopaka był występkiem przeciw jakimś niepisanym prawom.
Staraliśmy się nie przejmować, wspieraliśmy się, dzięki czemu nasze uczucie umacniało się i rozwijało, zamiast wygasnąć. Na drugim roku studiów zamieszkaliśmy razem.
I znowu nasza miłość kłuła innych w oczy.
Koleżanki z roku twierdziły, że zachowuję się jak żona i na siłę wyciągały mnie na imprezy. Samą, bez Maćka. Chodziłam z nimi do klubów, nie byłam „prowadzona na smyczy” – takie uwagi też słyszałam – ale zwyczajnie nie odpowiadała mi ich definicja dobrej zabawy, która polegała na podrywaniu przypadkowych facetów. Doczekałam się przezwiska „zakonnica”. Żarty koleżanek niespecjalnie mi jednak przeszkadzały, bardziej złościło mnie, gdy próbowały dyskredytować Maćka. Co ty w nim widzisz? To było sztandarowe pytanie. Przecież stać się na kogoś lepszego. Kolejne. Przecież taka piękność jak ty mogłaby mieć każdego faceta.
– Więc czemu nie Maćka? Czemu każdego, byle nie jego?
– Oj, przecież wiesz, o co nam chodzi.
Wiedziałam, ale nie rozumiałam tej niemal nagonki na nasz niby niedopasowany związek. Śmieszyło mnie i zarazem obrażało, gdy doszukiwano się w nim drugiego dna. Niektórzy podejrzewali na przykład, że Maciek pochodzi z bogatej rodziny, a ja poluję na jego majątek. Tak się składało, że oboje musieliśmy dorabiać w trakcie studiów.
Do dziś, choć minęło tyle lat, nie pojmuję, cóż takiego dziwnego jest w tym, że pokochałam mężczyznę za charakter i inteligencję, a nie za ciało modela, przebojowość czy gruby portfel. Czy rzeczywiście jestem taka nietypowa?
Trochę później, kiedy Maciek zaczął robić karierę, ludzie wreszcie przestali się dziwić, że z nim jestem. Powierzano mu coraz bardziej prestiżowe funkcje, zarabiał coraz więcej i dopiero wtedy w oczach otoczenia stał się godny tego, by mieć piękną żonę. Mój wybór też stał się akceptowalny.
Kolejna zmiana zaskoczyła nie tylko mnie…
Po czterdziestce w wyglądzie mojego męża zaszły zmiany. Zaczęło się od tego, że przytył i nie był już takim chudzielcem. Wcale go to nie ucieszyło, bo zauważył, że jednocześnie pogorszyła mu się kondycja.
– Chcę być zdrowy i silny – powtarzał – bo chcę być z tobą jak najdłużej.
Wzruszałam się tym wyznaniami, ale Maciej na słowach nie poprzestał. Wykupił karnet na siłowni, gdzie pracował nad formą razem z trenerem personalnym. Trochę mu to zajęło, ale wyrzeźbił tę swoją nową masę i nabrał mięśni. Oprócz ćwiczeń siłowych pokochał też jazdę na rowerze i kiedy tylko mógł brał udział w rajdach rowerowych.
Nie ukrywam, że byłam zachwycona jego nowym wcieleniem. Bardzo mu kibicowałam, bo po pierwsze, widziałam, ile radości daje mu jego nowa pasja. A po drugie, z czysto kobiecą przyjemnością patrzyłam na jego metamorfozę.
Pięćdziesiątkę świętował, biorąc udział w triatlonie. Jego rówieśnicy mieli łysiny, nadwagę i zadyszkę na schodach, a on znowu kłuł w oczy – bujną, choć siwiejącą czupryną, szczupłym, lecz muskularnym ciałem, i wreszcie, po tylu latach, pasującymi do jego męskiej twarzy oprawkami okularów, które pomagałam mu wybierać.
Kiedy opowiedział mi, że na siłowni próbowała go podrywać jakaś trzydziestolatka, poczułam dumę i zazdrość. Lekką, bo w pełni mu ufałam. Gdybym musiała mojego męża pilnować, nie byłby człowiekiem, jakiego pokochałam.
Niedawno spotkaliśmy na ulicy moją znajomą ze studiów. Nie poznała Maćka. Wyciągnęła rękę i przedstawiła się.
– Przecież my się znamy! – Roześmiał się.
Mina Iwony? Bezcenna! Kiedyś to ona najbardziej ubolewała nad tym, że mam takiego beznadziejnego chłopaka i że dla własnego dobra powinnam skończyć z miłosną filantropią.
Zresztą wiele moich koleżanek mówi teraz, że bardziej niż figury po trzech ciążach zazdroszczą mi męża. Przystojny, zaradny i wciąż w tobie zakochany, ideał, wzdychają.
– Muszę ci przyznać, że ten twój Maciek okazał się trafioną inwestycją, miałaś nosa – powiedziała Marta, jedyna z licealnych koleżanek, z którą nadal utrzymuję kontakt.
Najpierw chciałam zaprotestować, ale dałam sobie spokój; nie uwierzyłaby, ile bym nie tłumaczyła. Moja miłość, jeśli była inwestycją, to w szczęście, w udane małżeństwo.
Kochałabym Maćka tak samo, gdyby pozostał niepozornym chudzielcem. Chociaż przyznaję, fizycznie pociąga mnie teraz jeszcze bardziej niż w młodości. Za kilka lat nasze najmłodsze dziecko wyjedzie na studia, a my już umawiamy się na drugi miodowy miesiąc. I niech się za nami oglądają!