Historie osobiste

"Mąż chce rozwodu, bo czuje się niewidzialny w małżeństwie. A ja podejrzewam go o zdradę..."

"Mąż chce rozwodu, bo czuje się niewidzialny w małżeństwie. A ja podejrzewam go o zdradę..."
Fot. 123RF

Kiedy mój mąż oświadczył, że chce rozwodu, mój świat runął. Rozstanie po trzydziestu latach udanego, szczęśliwego małżeństwa? Co to za okrutny żart? Zawsze wydawało mi się, że kocha mnie nad życie. Czy miłość może się tak po prostu skończyć? Na pewno nie sama z siebie, bez powodu. A więc chodzi o inną...

"Mówił, że był nieszczęśliwy w małżeństwie"

Milczałam. Powinnam wstać i wyjść bez słowa? Czy tak zachowałaby się prawdziwa dama w tej sytuacji?

– Aniu… ja już tak dłużej nie mogę. Musimy się rozejść – powtórzył Adam.

– Dlaczego? – wyrwało mi się. Od razu tego pożałowałam. Lepiej by wyglądało, gdybym potraktowała go z chłodną wyniosłością.

– Dlatego, że jestem nieszczęśliwy. Od wielu lat, ale dopiero niedawno zdałem sobie z tego sprawę.

Co za żałosne kłamstwo. Jasne, nieszczęśliwy. I sam o tym nie wiedział, no pewnie, dopóki nie uświadomiła mu tego jakaś kobieta…

– Czy ty mnie słyszysz? Obchodzi cię w ogóle, co mówię? Niczego nie zauważyłaś, prawda? Może dlatego, że dostrzegasz mnie tylko wtedy, kiedy ci to pasuje.

Nie, to się w głowie nie mieści! Żąda rozwodu i jeszcze mnie atakuje? Jak może być tak podły?!

Zaczęłam płakać. A on…

Przyglądał mi się beznamiętnie.

– Przestań, to już nie działa. Za często używasz łez jako broni. – W jego głosie nie było cienia współczucia, tylko zmęczenie i zniechęcenie.

On naprawdę mnie już nie kocha! Boże, kiedy to się stało? Kiedy przeszedł drogę od pełnej oddania miłości do całkowitej obojętności? Czy to możliwe, żeby uczucie wygasło w jednej chwili? Żeby zobojętniał z dnia na dzień? Nie, na to potrzeba czasu…

Dostrzegasz mnie, tylko wtedy, kiedy ci to pasuje, tak powiedział. Czyżby tu kryła się odpowiedź?

– Uspokój się, porozmawiamy później. – Adam położył mi rękę na ramieniu w pocieszającym geście.

O nie, nie życzyłam sobie litości. Strąciłam jego dłoń.

Tylko westchnął.

 

 

"Byłam dla ciebie za dobra"

Wyszłam z domu. Nie, to nie była ucieczka, po prostu chciałam się przewietrzyć. Nie musiałam nawet poprawiać makijażu; potrafiłam płakać tak, że tusz się nie rozmazywał. Używasz łez, jako broni, zarzucił mi Adam. A jaka kobieta tego nie robi? To przecież nie znaczy, że moje uczucia są nieszczere! – na nowo się zirytowałam. A pod złością i niedowierzaniem znowu pojawił nieokreślony niepokój.

Długo chodziłam po mieście, starając się zapanować nad targającymi mną uczuciami. Nie podobał mi się ten chaotyczny stan. Niestety, wróciłam jeszcze bardziej zdenerwowana. Nie miałam wprawy w opanowywaniu własnych emocji, nigdy nie musiałam tego robić.

Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, Adam wyłonił się z kuchni.

– Zaparzyłem kawę. Porozmawiamy czy wolisz jeszcze pobyć sama?

Był smutny, ale nie wyglądał na skruszonego. Czyli mówił serio o rozwodzie. Drań. Nie podobał mi się jego spokój, w jakiś sposób mnie obrażał. Drań i niewdzięcznik. Kiedyś mężczyźni się o mnie bili, dosłownie. Koledzy zazdrościli Adamowi, że ma taką żonę. Nie zliczę, ilu z nich próbowało mnie podrywać. Mimo upływu lat zachowałam dziewczęcy urok. Nawet wiele lat po ślubie wciąż miałam powodzenie i gdybym tylko chciała, mogłam go zostawić dla innego. Nie zrobiłam tego. A on co? Jak śmiał znaleźć sobie kogoś innego? Teraz, w tym najtrudniejszym dla kobiety okresie, gdy młodość przemija, a ciało więdnie. To niewybaczalne!

– Byłam dla ciebie za dobra – wycedziłam z pogardą, chcąc go zranić równie mocno jak on mnie. – Zawsze to wiedziałeś i w końcu nie udźwignąłeś. Założę się, że tamta nie dorasta mi do pięt. Gratuluję. Wreszcie znalazłeś sobie kogoś na swoim poziomie.

Popatrzył na mnie jak na pracownika, który nie pojmuje najprostszych rzeczy.

– Nie ma żadnej innej kobiety. Mam was po kokardy. Chodzi o mnie. Jesteś w stanie to zrozumie? Będąc z tobą, każdego dnia traciłem odrobinę siebie. Boję się, że wkrótce całkiem zniknę, jeśli…

– Nie będę tego słuchać! – zaprotestowałam.

– Oczywiście. Nigdy mnie nie słuchałaś, byłoby dziwne, gdybyś teraz zaczęła. Ja się dla ciebie nie liczę. Zawsze byłaś skupiona wyłącznie na sobie. Potrzebowałaś mnie jako tła i wielbiciela, jako widza twoich występów i jako dekoracji. Wysoki brunet, człowiek sukcesu, oddany mąż, tylko tym dla ciebie jestem, etykietkami. Ale nie wiesz, co jest pod nimi, o czym marzę, czego się boję, co lubię…

– Czy ty przychodzisz kryzys wieku średniego? – Nagle przyszło mi do głowy, że może za szaleństwem Adama rzeczywiście nie kryje się zdrada.

Roześmiał się gorzkim, niewesołym śmiechem.

– Nazywaj to, jak chcesz. Mam dość bycia niewidzialnym. Chcę się wreszcie dla kogoś liczyć, choćby tylko dla samego siebie.

Adam popatrzył na mnie poważnym, smutnym wzrokiem, a potem odwrócił się i wyszedł. Nie dał mi szansy na odpowiedź. Zaatakował mnie, a potem zniknął, nie pozwalając mi się obronić. Nigdy wcześniej tak mnie nie potraktował...

Za to mnie często zdarzało się kończyć kłótnię w taki sposób. Wyrzucałam z siebie pretensje i nie zamierzałam słuchać jego argumentów. Niemiła autorefleksja. A za nią przyszła przerażająca myśl: nawet gdyby Adam nie wyszedł, nie potrafiłabym powiedzieć niczego na swoją obronę. Mogłabym się rozpłakać w efektowny sposób – w tym byłam bardzo dobra – ale rozmawiać szczerze, otworzyć się, nie potrafiłam. Adam miał wiele racji.

Może nawet wszystko, co mówił, było prawdą?

Poczułam się strasznie. Wolałam myśleć o sobie jak o biednej, skrzywdzonej żonie, wolałam widzieć w sobie ofiarę, a nie tę, która zawiniła, która krzywdziła, nie dostrzegała, lekceważyła…

 

 

"Dopiero gdy go straciłam, dotarło do mnie, jakim był mężem"

Już sięgałam po telefon, by zadzwonić do którejś z moich przyjaciółek i porządnie się wyżalić, ale zrezygnowałam. Wiem, jak by zareagowały: oczerniałyby Adama, zapewniając, że znajdę sobie kogoś lepszego. A ja bym im przytakiwała, choć… Nie powiem tego głośno, zwłaszcza przy nich, ale w głębi serca znam prawdę. Mój mąż jest dobrym człowiekiem i porządnym facetem.

Dopiero gdy straciłam Adama, dotarło do mnie, jakim był wspaniałym mężem. Na początku naszego małżeństwa zrezygnował z szansy na rozwój kariery, bo ja nie chciałam przeprowadzić się do Stanów. Nie tylko się dla mnie poświęcił, ale też nigdy mi tego nie wypominał. Zawsze pamiętał o moich urodzinach, o naszych rocznicach, o tym, co lubię, a czego nie. A ja…

Uważałam, że to wszystko mi się należy. Rozpieszczana przez rodziców, a potem przez Adama, dostawałam od życia to, co najlepsze. Czy dawałam coś w zamian? Wydawało mi się, że bardzo dużo: moją magnetyczną osobowość, urodę i wdzięk. Ludzie mnie uwielbiali, lgnęli do mnie, błyszczałam w każdym towarzystwie. Jestem inteligentna i zabawna, nie sposób się ze mną nudzić. Mam wiele zalet. Lecz czy byłam dobrą żoną? Czy wspierałam Adama, czy okazywałam mu uczucia? Nie. On naprawdę przy mnie znikał.

Uświadomienie sobie tej prawdy zabolało. Wstyd był jeszcze większy. Ale to dobrze, bardzo dobrze, że boli i rani sumienie, bo to świadczy, że nie jestem do cna wyzutą z empatii egocentryczką. Dla mojego małżeństwa nie było już szansy ratunku – zrozumienie tego bolało najbardziej – lecz może istniała szansa dla mnie, na zmianę w lepszego człowieka.

Adam wrócił do domu po kilku godzinach, przemarznięty i przygnębiony. Podałam mu filiżankę gorącej herbaty, którą zaparzyłam specjalnie dla niego. I powiedziałam tylko jedno słowo:

– Przepraszam.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również