Wyszłam za delikatnego i łagodnego mężczyznę. Niestety cechy, które w nim uwielbiam, nie gwarantują mu sukcesów na polu zawodowym.
Kiedy poznałam Jeremiego, od razu wiedziałam – oto mój mąż, z tym mężczyzną chcę się zestarzać. Biło od niego ciepło i taka ujmująca, trochę nawet niemęska delikatność. Niczego nie robił w siłowy ani tym bardziej agresywny sposób. Nie zwykł wywierać presji na rozmówcę, w działaniach czy wyjaśnieniach zawsze pozostawał uprzejmy i stonowany. Gdy nasi znajomi się spierali czy wręcz ostro dyskutowali, on spokojnie tłumaczył swoje stanowisko. Powściągliwość – tak brzmiało jego drugie imię. Nieważne, że jego głos zwykle ginął wśród krzyków innych. Ja go słyszałam.
Dwa lata później byliśmy małżeństwem. A Jeremi wraz ze ślubem nie zmienił się w tyrana lubiącego rządzić i rozkazywać, co się czasem zdarza, jakby mężczyźni się maskowali i dopiero po miesiącu miodowym pokazywali swoje prawdziwe oblicze. Ja nadal podziwiałam w moim mężu tę niecodzienną łagodność w sposobie bycia. Z nas dwojga to ja byłam bardziej władcza i przejawiałam w zachowaniu cechy postrzegane za stereotypowo męskie. Zwłaszcza w pracy miałam większą siłę przebicia, Jeremi wolał pozostawać w cieniu. Po dwudziestu wspólnych latach widzę, ile go ominęło z tego powodu. Bo świat nie docenia delikatności. On ją depcze.
Nie powodzi się nam źle. Mam własną firmę: importuję wino z polskich winnic do Niemiec, Czech, a nawet Francji. Nie było mi łatwo, jako Polce, a przede wszystkim jako kobiecie, zaistnieć w światku zdominowanym przez mężczyzn. Nie raz, nie dwa musiałam rozpychać się łokciami, by zaakceptowali fakt, że jestem dobra w swoim fachu. Konferencje, targi, walka o kolejne umowy i kontrakty – to była moja codzienność – ale udawało mi się osiągać wszystko, co zaplanowałam.
Jeremi natomiast był architektem i pracował w biurze, w którym zatrudnił się zaraz po studiach. Tworzył pomocnicze koncepcje, czasem projektował budynki mieszkalne. Bez niego większe projekty, by się nie udały, bo wykonywał tę najbardziej żmudną, nudną, ale konieczną robotę. Tylko co z tego? Na studiach dostrzegano jego ogromny potencjał, wieszczono mu zawrotną karierę, ale gdy zaczął pracować, lata mijały, a on nigdy nie załapał się na lidera dużego projektu, nie wywalczył awansu.
– Wiesz, Marek został wybrany do zespołu, który będzie projektował ten nowy stadion żużlowy – chwalił się sukcesem kolegi.
– Świetnie. A czemu nie ty? – pytałam, choć znałam odpowiedź z góry.
– No tak wyszło… – Wzruszał ramionami.
Za każdym razem to samo. Jakoś tak wyszło. Jakby ta sytuacja w ogóle od niego nie zależała. Prawda zaś była taka, że odpuszczał. Nawet jeśli przygotowywał się do wzięcia udziału w jakimś projekcie, ślęczał po nocach, dopracowując swoją propozycję w każdym detalu, to wycofywał się, gdy komuś w pracy bardziej zależało. Bo Kinga ma dwoje dzieci na utrzymaniu, a jedno choruje, bo Julianowi remont się szykuje i liczył od dawna na tę premię, bo Kamil pracuje w firmie dwadzieścia lat, zasłużył na ten awans i podwyżkę.
– A ty nie? Ty też tam pracujesz od dwudziestu lat. Też zasłużyłeś na awans i podwyżkę.
– Przecież sobie radzimy – odpowiadał, za każdym razem zdziwiony, że znowu podjęłam kłopotliwy dla niego temat.
Podjęłam, owszem, bo przynajmniej w ten sposób mogłam wyładować frustrację. Mam w milczeniu i pokorze słuchać o kolejnych profitach i nagrodach zdobywanych przez innych? O tym, że jego koledzy i koleżanki są doceniani, podczas gdy on wciąż tkwi w tym samym miejscu, na tym samym stanowisku, z pensją, której wzrost co najwyżej rewaloryzuje inflację? To nie ja. Mnie do takiej pokory daleko.
– Skarbie, radzimy sobie, bo moja firma wciąż się rozwija. Podpisuję kolejne kontrakty, wczoraj zamknęłam negocjacje z kolejną siecią sklepów w Niemczech…
– Wspaniale! Czemu nie świętujemy? – Jeremi się rozpromienił. – Gratuluję, kochanie!
– Nie zmieniaj tematu. Wiem, że nie lubisz wykłócać się o swoje, ale musisz porozmawiać z szefem o awansie. Po tylu latach i tylu projektach zwyczajnie ci się należy. Twoja pensja od lat praktycznie nie wzrasta. Owszem, radzimy sobie, ale wyłącznie dzięki mnie. Ty siedzisz po nocach, a potem wycofujesz się z udziału w projektach, bo ktoś inny bardziej zasłużył. Nie dlatego, że jego projekt jest lepszy, co bym jeszcze zrozumiała, ale z powodu jego gorszej sytuacji życiowej albo większej determinacji. A co z twoją? Jesteś świetnym architektem. Czemu marnujesz swoje pomysły, swój potencjał?
Tylko się uśmiechał i… dziękował. Za to, że tak w niego wierze, że tak go chwalę.
A on w siebie nie wierzył? Może dlatego rezygnował? Bo wolał się wycofać, niż narazić na porażkę, przegraną? Już sama nie wiedziałam, co siedziało w jego głowie.
Jedno było pewne. Wkrótce Jeremi zapali się do kolejnego konkursu, w którym pracowania weźmie udział, będzie ślęczał nad projektem, a finalnie nawet go nie pokaże, bo… nie chce rywalizować z innymi, którym zależy bardziej, którzy bardziej potrzebują sukcesu, bo jemu wystarczy satysfakcja własna. I tak w kółko. Właściwie to się nie dziwię, że szefostwo go nie zauważało, skoro z własnej woli się odsuwał, by innym zrobić wygodne dojście do drabiny kariery.
Co ja więcej mogę zrobić? To jego życie. Przecież nie pójdę do właściciela biura, by negocjować podwyżkę i awans w imieniu mojego męża, niczym nawiedzona rodzicielka pięćdziesięcioletniego maminsynka! Jak by to wyglądało? Gorzej niż źle.
Jeremi się nie zmienił, jest tym samym delikatnym i łagodnym mężczyzną, za jakiego wyszłam. Niestety cechy, który w nim uwielbiam, w aspekcie kariery zmieniają się w wady i im robię się starsza, tym bardziej mnie denerwują.
A jeśli coś mi się stanie? A jeśli przyjdzie kolejny kryzys, pandemia, wojna i moja firma splajtuje? A jeśli zachoruję i nie będę mogła pracować? Co wtedy, kto nas utrzyma? Kto o nas zadba? Ustępliwość Jeremiego odbiera mi poczucie bezpieczeństwa i zmusza do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Oraz opłacania kilku polis ubezpieczeniowych…
– Nie drażni twojej męskiej dumy, że zarabiam dużo więcej niż ty? – spróbowałam wejść mu na ambicję.
– Chyba żartujesz? Patriarchat już dawno powinien przejść do lamusa! – zaśmiał się. – Duma mnie rozpiera, kochanie. Jesteś najlepsza! Dziękuję, że ja nie muszę brać udziału w wyścigu szczurów.
I jak mam się na niego złościć? Wytrąca mi argumenty z ręki.
Rzeczywiście, nie potrzebujemy jego pensji. Mamy piękny dom, zaprojektowany przez Jeremiego. Mamy dwa auta i spore oszczędności. Inwestuję też w ziemię. Zwiedziliśmy kawał świata, bo nie ograniczały nas dzieci, na które nigdy się nie zdecydowaliśmy. Ale zawsze mogłoby być lepiej, prawda?
Dla mnie, dla niego, dla świata. Jego pomysły były i nadal są świetne. Już mniejsza o pieniądze, ale jego nazwisko mogłoby się znaleźć w podręcznikach do historii architektury. Albo pojawiać się w podpisach przy zdjęciach ważnych budynków. Gmach nowej filharmonii wyglądałby zdecydowanie lepiej, gdyby Jeremi go zaprojektował, ale nawet nie pokazał swoich szkiców. Uznał je za zbyt śmiałe, zbyt kosztowne.
Mam w domu skromnego do bólu geniusza, co wydaje się sprzecznością samą w sobie.
Chcę dla mojego męża jak najlepiej. Kocham go, kocham nasze życie i kocham w nim te cechy, która zarazem tak bardzo mnie w nim irytują. To dopiero paradoks!