Życie nie obeszło się z moją siostrą łaskawie, ale jednak jest zdrowa, ma wymarzoną córkę i dobrą pracę, a wciąż ustawia się w pozycji ofiary.
Spis treści
Cóż, kto nie przeżył rozstania... Prawie każdy, a jednak moja siostra zrobiła z tego najważniejszy temat swojego życia. Użalanie i narzekanie zaś stało się jej drugim językiem. Do tego od kilku lat mocno podlewa swoje smutki alkoholem, a ja czuję, że pora interweniować.
Alicja jest środkowym dzieckiem. I tak, przyznam, że to ja byłam rodzinną prymuską i dumą rodziców, a nasz najmłodszy brat z kolei skupiał na sobie całą uwagę rodziny, ponieważ przez kilka lat dzieciństwa ciężko chorował. Ala była dość przeciętna w szkole, ale nie sprawiała problemów. Siostra nazywa to inaczej, zawsze powtarza, że była niezauważana i mogłaby nie istnieć. To oczywiście jej prawda. Obiektywna jest taka, że faktycznie, nie była ukochaną córeczką, ale rodzice mówili jej, że jest świetna, dbali o nią jak o nas wszystkich i wspierali finansowo do końca szkoły. W jej oczach jednak dzieciństwo wyglądało jak w sierocińcu, a ona jest ofiarą losu.
Kiedy przeprowadziła się do Gdańska, rzuciła się w wir zabawy. Już wtedy lubiła ostro wypić, ale w tamtych latach zrzucaliśmy to na karb młodości i imprez studenckich. Miała kilku chłopaków, niestety wszystkie te związki rozpadały się. Chciałabym móc powiedzieć, że to "źli faceci byli". Niestety, moja siostra mocno się do tych rozstań dołożyła. Zawsze była neurotyczna i drażliwa na swoim punkcie. Czepiała się ich o wszystko, bywała złośliwa i zazdrosna. Z czasem, po wielomiesięcznych kłótniach, zwykle to jej partnerzy odpuszczali i znikali. Kiedy poznała Pawła, wydawało się, że będzie inaczej. Opowiadała, że chwilę porozmawiali, a natychmiast się w nim zakochała. W marzeniach zobaczyła rodzinę, dziecko i dom.
Związek z Pawłem zaczął się romantycznie. Alicja opowiadała w zachwycie, że pierwszy raz spotkała faceta, który gotuje, sprząta i zabiera ją na wakacje. Po kilku miesiącach była w ciąży. Paweł oszalał z radości, miał już 48 lat i całe życie marzył o córce. Również o dziewczynce fantazjowała zawsze Alicja, która jeszcze w liceum mówiła, że największym szczęściem będzie mieć córeczkę i dać jej na imię Róża. Tak się stało. Tuż przed Gwiazdką na świat przyszła Róża. Jeszcze w ciąży Ala była bardzo nerwowa (cała rodzina z przekąsem między sobą komentowała, że zakochanie opada i wychodzi prawdziwy charakter mojej siostry). Paweł zrzucał to na karb wahań hormonalnych. Kiedy jednak ich córka miała pół roku, zadzwonił do mnie i powiedział:
- Słuchaj, trzeba pomóc Ali. Nerwowa jest bardzo, nieprzyjemna. Chyba to przemęczenie dzieckiem. Weź ją na działkę na parę dni, albo do spa. Ja za wszystko zapłacę, niech ona odpocznie.
Biedny Paweł, pomyślałam. Jeszcze nie wie, że właśnie poznaje moją siostrę bez różowych okularów zakochania. Zabrałam ją oczywiście do spa i próbowałam z nią rozmawiać o zachowaniu w związku. Problem w tym, że Ala jest dorosła i nie przyjmuje dobrych rad. Zaprzecza, że coś robi nie tak. Generalnie, można by ją chyba od razu kanonizować - takie ma na swój temat zdanie. Zaczęła narzekać na Pawła, wynajdowała najdrobniejsze rzeczy, komentowała, że przytył, że ma słabą pracę... To nie wróżyło nic dobrego.
Złośliwość i nerwowość Alicji to jedno. Pojawił się drugi problem. Od kiedy przestała karmić piersią Różę, wróciła do picia. Najpierw było wino do kolacji. Kieliszek, dwa, potem cała butelka. Paweł niestety popijał z nią, choć on się nie uzależnił, a ona ewidentnie tak. Długo nie zauważał rosnącego problemu. Gdy ich awantury się wzmagały, tłumaczyła, że zapija smutki. Kiedy zaczęła podejrzewać, że Paweł spotyka się z kimś po pracy, piła ze złości. Gdy wreszcie odszedł, przestała mieć jakikolwiek umiar.
Ostatnio powiedziała, że nie wyśle Róży na żadne wakacje, ponieważ nie ma pieniędzy. Paweł mało jej daje, faktycznie, ale ona całkiem nieźle zarabia. Ma niskie opłaty za mieszkanie, córka chodzi do publicznej szkoły, Ala nie wydaje na ubrania, ani kosmetyki. Zapytałam jej najbliższą przyjaciółkę, czy moja siostra ma problemy finansowe i usłyszałam, że Alicja przepija pół pensji. Do tego pali jak smok, a to też kosztuje.
Umówiłam się z Alą na rozmowę. Zaproponowałam, że wpadnę do niej do mieszkania, ale wykręciła się czymś. Kolejny raz nie chciała odwiedzin. Zaczęłam się obawiać, co dzieje się w domu, a przecież Ala mieszka z małą Różą. Poszłyśmy do kawiarni. Siostra wyglądała na bardzo zmęczoną. Przez pierwsze półtorej godziny musiałam wysłuchać jaki Paweł był zły, jak w pracy ludzie fatalni, rodzice beznadziejni, a koleżanki się nie odzywają i "co to za koleżanki". Dopiero na koniec dodała, że brakuje jej pieniędzy, a życie jest beznadziejne.
Powiedziałam, że rozumiem jej smutek. Rozpadła jej się rodzina i, faktycznie, życie przyjacielskie było w zaniku. Wciąż jednak miała dobrą pracę, o którą tak kiedyś walczyła i, przede wszystkim, wymarzoną, zdrową, uroczą córeczkę. Próbowałam pokazać jej jaśniejsze strony jej życia, ale wyśmiała mnie. Powiedziała, że ja nic nie rozumiem, bo byłam ukochaną córką naszych rodziców i mam męża, który jest ze mną na dobre i na złe. Tłumaczyłam, że nie jest u nas tak sielsko, że, jak wszyscy, przeżywamy też trudne chwile. Nie chciała mnie słuchać.
Myślałam, że poproszę o pomoc mamę, ale ona nie chce się kłócić z Alą. Mówi, że ta z byle powodu na nią naskakuje i na każdą uwagę reaguje agresją.
- Mamo, ale wolisz, żeby Róża miała takie dzieciństwo?
Mama milczała. Wiem, że martwiła się o Alicję, ale nie miała na nią żadnego wpływu. Brat z tatą podobnie, wolą zachować z Alą jako takie relacje, niż zamknąć sobie drogę do widywania Róży. Uznałam, że skoro oni się boją, ja zaryzykuję. Mam już przygotowaną całą mowę. Zapytam, czemu moja siostrzenica trzeci rok z rzędu nie jedzie na wakacje.
Oczywiście usłyszę o braku pieniędzy, a na to już mam argument. Wyliczyłam, że picie dwóch win dziennie (po 20 zł za butelkę) daje 40 zł. Paczka papierosów to jakieś 15 zł. Moja siostra przepija i przepala 55 zł dziennie, co w skali miesiąca daje ponad 1500 zł. Dwa-trzy miesiące detoksu dałyby jej pieniądze na kolonie lub obóz dla Róży. I wtedy powiem jej wprost, że widzę, co się z nią dzieje. Zapytam, czy nie chciałaby iść na terapię, na NFZ, już nawet znalazłam specjalną fundację. A czy to zadziała i czy będzie to ostatnie spotkanie, zobaczymy. Ktoś musi zaryzykować i nazwać problem.
Mąż mówi, że dorośli ludzie sami są odpowiedzialni za swój los i że to ona musi uderzyć o ziemię i dojrzeć do zmiany i terapii. Jego zdaniem, nie daje się dobrych rad dorosłym ludziom. Jest w tym racja, ale gdybym nie powiedziała nawet słowa, to nigdy bym sobie nie wybaczyła, że stałam z boku i patrzyłam jak siostra traci swoje życie.