Wywiad

Olga Bołądź opowiada o swoim reżyserskim debiucie

Olga Bołądź opowiada o swoim reżyserskim debiucie
Fot. AKPA

Skąd pomysł na film o nastolatce w ciąży? Poruszył ją dramat 14-latki, o którym przeczytała reportaż. Tak wspólnie z przyjaciółkami napisała scenariusz „Alicji i żabki”, a potem stanęła do drugiej stronie kamery. Aktorka Olga Bołądź opowiada o swoim reżyserskim debiucie, który jest też jej głosem w trudnej społecznej sprawie.

W Polsce ciąże nastolatek to wciąż temat zamiatany pod dywan. Nie bałaś się wejść na tak delikatny grunt?

Olga Bołądź: Twórca nie powinien się bać. Od kiedy przyjaciółka Jowita Radzińska opowiedziała mi wstrząsającym reportażu poświęconym 14-latce, która zaszła w ciążę z rówieśnikiem oraz jej matka, walczącej o prawo do legalnej aborcji, myślałam przede wszystkim o tym, że bardzo chcę zrobić ten film. On opowiada m.in. o społecznym zakłamaniu wokół tematu ciąż u tak młodych dziewczyn. Bo teoretycznie ta dziewczynka miała prawo do legalnej aborcji - w Polsce seks z osobą poniżej 15. roku życia to czyn zakazany, a ciąża, która jest wynikiem „czynu zakazanego” może być legalnie usunięta. Ale prawo sobie, a życie sobie. Chciałyśmy tę rozbieżność, tragiczną w skutkach dla młodych dziewczyn, pokazać. Pracy nad nim poświęciłam trzy lata. Scenariusz napisałyśmy wspólnie: ja, Magda Lamparska, Julita Olszewska i Jowita Radzińska. Razem tworzymy kolektyw Gerlsy – chcemy tworzyć filmy i grać w nich role, które mówią o czymś istotnym. „Alicja i żabka” to nasza pierwsza skończona produkcja.

Co ciebie w tej historii najbardziej porusza?

Jak bardzo nie liczy się los jednostki, jak ta dziewczynka została uwikłana w rozgrywki dorosłych – ideologiczne, polityczne, ambicjonalne. A przecież chodziło o jej życie. Nie o to, co ja czy ty myślimy o aborcji. Dziewczynka z reportażu nie chciała urodzić dziecka, ale wszystkie szpitale odmawiały jej aborcji, lekceważąc przysługujące jej prawo. Film ma otwarte zakończenie, można je interpretować na różne sposoby. Nie wypowiadam się, czy jestem za czy przeciw aborcji. To kwestia, którą każdy powinien rozważyć we własnym sumieniu. Moim zdaniem jednak - ani państwo, ani osoby postronne nie są od tego, by decydować z kogoś. Macierzyństwo w żadnych okolicznościach nie powinno być przymusem. Jest we mnie niezgoda na to, co się dzieje się po obu ideologicznie skrajnych stronach: i radykalnie konserwatywnej, i skrajnie liberalnej. Ponieważ jestem osobą wierzącą, uważam, że nie jestem od osądzania. Mam w sobie zrozumienie i wsparcie ludzkich wyborów.

W jakim stopniu inspirowałyście się tą konkretną historią z 2008 roku?

Była inspiracją, ale nie chciałyśmy, by powstał film publicystyczny czy jakiś rodzaj fabularyzowanego dokumentu. Ten film to nasza artystyczna wizja zdarzeń. Zdecydowałyśmy się na baśniową narrację. Dlaczego? W autentycznej historii dziewczynka była introwertyczna, wycofana, jakby wyłączona emocjonalnie. Nam zależało, by zajrzeć do jej głowy, myśli, wyobrażeń. Dlatego naszej Alicji na zewnątrz właściwie nie ma. Wszystko rozgrywa się w jej głowie. Trochę jak w „Alicji w krainie czarów”, tylko że naszej Alicji cały czas śnią się koszmary. I też nie wiadomo jak się ta podróż skończy. Dziewczynka z filmu, jak i ta z prawdziwej historii, nie potrafi zawalczyć o siebie. To, co się dzieje w niej i wokół niej, ją przerasta. Od momentu, kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży, ucieka w świat wyobraźni.

Próbuje ją chronić i wspierać jedna osoba, matka, znakomicie zagrana przez Agnieszkę Suchorę.

To intrygująca relacja: dojrzała matka nastolatki i nastolatka, która nie dojrzała do bycia matką. Chciałam pokazać zwykłą mamę z małego miasta, która wspiera córkę z całych sił, a mimo to nie potrafi pomóc. Bo jest zagubiona i zszokowana reakcjami innych na problem jej dziecka. Poruszyła mnie jej sytuacja: jak to jest - być matką, która nagle nie ma wpływu na to, co się dzieje z życiem 14-letniej córki. Bo nagle wszyscy wokół - urzędnicy, lekarze - są od ciebie ważniejsi.

Bliższa w tym filmie jest ci perspektywa Alicji czy matki?

Cały czas czułam się Alicją. Podobnie jak pozostałe dziewczyny, z którymi pisałam scenariusz. Sięgałyśmy w głąb siebie, pamiętałyśmy siebie-dziewczynkę. Perspektywę matki analizowałam, myśląc, co w danej sytuacji zrobiłaby moja mama. Wydaje mi się, że zachowałaby się podobnie do filmowej - wspierałaby mnie, ale byłaby bezradna wobec świata.

Ta filmowa nie bardzo potrafi rozmawiać z córką? Woli jej poprawić kołderkę. Wiele rodziców czuje taką bezradność i skrępowanie, gdy mają nie tylko pomagać w intymnych problemach dzieci, ale nawet je uświadamiać, poruszać krępujące tematy, jak życie seksualne, antykoncepcja.

To takie matczyne - przyjść w nocy, opatulić, gdy nie bardzo wiesz, co innego możesz zrobić. Zresztą nastolatkom ciężko jest się komunikować z rodzicami, w ogóle z dorosłymi. Nawet jeśli ci dorośli chcą poruszać trudne tematy. Dorastanie to chyba moment największego rozjazdu międzypokoleniowego. Dopiero potem, kiedy dziewczynka już zbuduje siebie, może wrócić do matki, żeby ją wysłuchać, zaakceptować, zrozumieć i może też docenić.

Gdybyś miała córkę i ona w wieku 14 lat powiedziałaby ci: „mamo, jestem w ciąży”, jakbyś zareagowała?

Mam nadzieję, że byłabym na tyle dobrą matką, że w ogóle by mi o tym powiedziała. Kiedy robiłam ten film, myślała, wiele o sobie w wieku 14 lat. Możliwe, że gdybym wtedy zaszła w ciążę, nikomu dorosłemu ze strachu w ogóle bym nie powiedziała. Tylko koleżankom. Ale gdyby mój synek, teraz siedmioletni, miał zostać ojcem w młodocianym wieku, na pewno wzięłabym za to współodpowiedzialność. I była przy nim.

W twoim filmie sprawa ojcostwa wygląda inaczej.

Chłopak, przy aprobacie swojej matki, po prostu ucieka. Wygrywa postawa „to nie mój problem”. Okazuje się, że może to zrobić. Dorośli nie mają z tym problemu. W tej historii, jak to często w życiu, tak się wszystko układa, że cała odpowiedzialność, rozumiana też jako wina, ocena i kara - spadają na kobietę. A właściwie dziewczynkę, dziecko. Dziś sytuacja jest paradoksalna. Z jednej strony dzieci pozostają dłużej dziecinne, dorośli swoją opiekuńczością przedłużają im beztroską młodość, a jednocześnie te dzieciaki dojrzewają seksualnie wcześniej, bo są mocno zseksualizowane przez treści w internecie i w świecie rówieśników. Wcześnie eksperymentują, są o wiele bardziej liberalne niż moje pokolenie. I zdarza się, że zachodzą w ciążę. To my, dorośli, powinniśmy wziąć odpowiedzialność za tę sytuację.

W Holandii już w przedszkolu wprowadza się elementy edukacji seksualnej - uczy się dzieci budowy ciała, świadomej zgody na jakikolwiek kontakt fizyczny, buduje postawy asertywne, wszystko w formie dostosowanej do ich wieku. I odsetek nastoletnich matek należy tam do najniższych. W Holandii przeprowadza się też najmniej aborcji. Rozwiązywanie problemu w Polsce powinniśmy zacząć od dobrej edukacji seksualnej?

To na pewno najskuteczniejsza ochrona przed dramatycznymi sytuacjami. Zależy mi, by film „Alicja i żabka” był oglądany przez młodą publiczność, takich właśnie 14-latków. By dał im przestrzeń do dyskusji, bez względu na ich poglądy, żeby nie musieli przechodzić przez to, co Alicja. Dokonywać tak trudnych wyborów. Żeby byli mądrzejsi „przed”, szanowali swoje ciało, nie robili „słoneczka”, nie wysyłali sobie nawzajem nagich zdjęć. Dziewczyna musi mieć świadomość, że jej ciało nie jest darmowym erotycznym MMS-em.

 Chciałabyś „Alicją…” sprowokować dyskusję społeczną?

Mam nadzieję, że film pomoże ludziom zajrzeć do ich wnętrza. Ten film nie namawia do niczego, nie pochwala żadnej ze stron. Po prostu pokazuje konkretną historię. I każdy może wyciągnąć swoje wnioski.

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 05/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również