Mogłaby wyśpiewać własną "Autobiografię". Piosenka miałaby gęsty tekst, bo życie Patrycji Markowskiej to nie droga po czerwonym dywanie. Trudno łączyć karierę z osobistym życiem, rozstać się po długim związku, wychować syna, opiekować się rodzicami. W jej historii może się przejrzeć wiele dojrzałych kobiet. Skąd czerpie siły na życiowych zakrętach? I czym zaskoczyła ostatnio siebie?
Spis treści
Wilanów, zima, nie ma słońca, ale Patrycja rozpromieniona, energiczna. Zdradzi powód, ale najpierw kawa, ciastko, kilka słów o teledysku, który mnie zaintrygował. W "Wilczym pędzie", z jej płyty, siedzi naprzeciw wilka. Patrzą sobie w oczy, było z tym trochę kłopotu, bo podczas nagrania pogryzł Patrycji sweter. Ale nie ta piosenka okaże się kluczowa dla naszej rozmowy. Jest inna: Dzień za dniem. Tam słowa: „Śpiewaj pod niebem z gwiazd, nie oczekując braw”. To opowieść o niezależności kobiety, która nauczyła się akceptować i cenić siebie wbrew przeciwnościom losu.
Twój STYL: Wzięłaś w życiu ostry zakręt. Wyjście na prostą po rozwodzie nie jest łatwe. Pomaga ci ulubiony cytat z Oprah Winfrey: „Jak nie wiesz, co robić, na razie nie rób nic”?
Patrycja Markowska: Ratunkiem w trudnych chwilach jest dla mnie praca. Uciekałam w nią, gdy miałam problemy, nie wiodło mi się w życiu osobistym. Ból był motywem, by napisać tekst, wyśpiewać emocje. Traktowałam scenę jak lek na całe zło. Czułam się niezbyt atrakcyjna jako nastolatka, nie zawsze akceptowałam siebie jako kobieta. Śpiewanie dodawało mi pewności. Nakręcałam się na to, jaka chciałabym być, próbowałam doskoczyć... Aż nastąpił zwrot, jakby zadziałała samospełniająca się przepowiednia. Poczułam się dobrze w moim ciele, doceniłam siebie za energię, która przyciąga do mnie ludzi, nie tylko na koncerty. Dziś już nie chcę zagłuszać pracą smutków, lęków. Staję się świadomą kobietą, która lubi siebie, nawet gdy nie słyszy oklasków. Uczę się szczęścia bez fajerwerków.
Silna kobieta w momencie kryzysu potrzebowała terapii.
I terapii, i sceny. Wciąż ich potrzebuję, by czuć się lepiej ze sobą. Czasami po trasie, gdy adrenalina dalej działa, przeskok do rzeczywistości domowej bywa trudny. Dom, sprawy syna, porządki, pies... Życiowa rutyna czasem sprawiała, że gasłam. Ale nie chcę, żeby brak adrenaliny powodował, że tracę grunt. Kiedy pytasz, co mi pomaga, myślę o rodzicach. Obserwuję, jacy są poukładani, uważni. Nie zadają mi pytań: Co osiągnęłaś w tym roku? Dlaczego nie dostałaś nagrody? Pytają: „Odpoczęłaś? Byłaś z psem na spacerze? Popatrzyłaś w niebo?”. To jest dobre, czułe wsparcie, wartościowa pomoc. W grudniu obchodzili 50. rocznicę ślubu. Są sobie bliscy, przyjaźnią się. Mają identyczne spojrzenie na świat, z tego samego się śmieją. Przed odnowieniem ich przysięgi małżeńskiej mama stwierdziła: „Nie przejdzie mi przez usta «posłuszeństwo aż do śmierci». Powiem za to: miłość, miłość, miłość! Tylko to się liczy”. Też tak uważam.
Gdy mówi to kobieta po rozwodzie, musi paść pytanie: wciąż w nią wierzysz?
Rozstanie z moim partnerem, tatą Filipa, dużo mnie kosztowało, to były miesiące pełne smutku. Jednak oboje z Jackiem mieliśmy poczucie, że trzeba dokonywać wyborów w zgodzie ze sobą. Warto robić wszystko, by uratować związek, ale gdy już wiadomo, że nie wyjdziemy z problemów, szukanie szczęścia dla siebie staje się priorytetem. To nie egoizm. Nie ma co tkwić w wyrzutach sumienia, myśleć, że w moim wieku już nic mnie nie czeka. Dopóki jesteśmy pełni życia i pasji, miłość do nas wróci.
Do ciebie wróciła?
Poznałam kogoś i czuję się jak nastolatka. To odkrywcze przekonać się, że nie ma złego wieku na miłość. Zamknęłam poprzedni rozdział. Nie jest idealnie, były momenty, gdy Jacek i ja chcieliśmy pourywać sobie głowy. Ale szanuję czas przeżyty razem. Mamy wspaniałego syna, nie palimy mostów, nie niszczymy się. To dobry punkt startu dla nowej relacji. Jestem w dobrym momencie życia: przeżywam zakochanie, rodzaj euforii. Cudownie się przekonać, że jeszcze mogę to czuć.
Był moment, że w to wątpiłaś?
Tak. Wahałam się: czy jeszcze ktoś mnie szczerze pokocha i czy ktoś jest w stanie zachwycić mnie? Z wiekiem podobało mi się coraz mniej mężczyzn. Uświadomiłam sobie, że latami zagłuszałam intuicję i jeśli ktoś miał energię ściągającą mnie w dół, udawałam, że tego nie widzę. Teraz staram się otaczać ludźmi, którzy mnie wspierają, z którymi chce mi się śmiać. Unikam tych, co wprowadzają do mojego życia zamęt. Zaczęłam dbać o swój komfort. Kiedyś pociągał mnie życiowy rollercoaster. Dziś dążę do zdrowych proporcji między pracą, miłością, byciem mamą, partnerką, córką. Tak objawia się moja dojrzałość.
Na scenie jesteś prawie 25 lat. Mam wrażenie, że chyba nikt nie zaśpiewał w tylu duetach, co ty.
Właśnie dlatego w tym roku planuję wydać album z moimi duetami, m.in. z Leszkiem Możdżerem, Arturem Gadowskim, Rayem Wilsonem, oraz premierową zaskakującą piosenką. Dla mnie w tworzeniu muzyki najcenniejsza jest interakcja z ludźmi. Gdybym miała zamknąć się w domu i pracować sama, chyba bym umarła. Mam wspomnienie związane z płytą Alter Ego. Nagrywaliśmy piękny utwór "Nie będzie wiosny". Była już noc, wyłączyliśmy światło, zapaliliśmy świeczki i zagraliśmy ten kawałek bez jednej poprawki – wszyscy byli w tym na sto procent. Takie emocje są dla mnie ważne. Jest w nich prawda, radość, że coś wspólnie tworzymy. Dlatego kocham duety (...).
Jest jeszcze duet szczególny – ty i tata. Co czujesz, stojąc obok niego na scenie?
Jakby mnie dotknął palec boży – brzmi poważnie, ale mówię to serio. Długo nie chciałam wykonywać z nim piosenki Niewiele ci mogę dać, z szacunku wolałam nie sięgać do repertuaru Perfectu. Kiedy się na to zdobyłam i stanęliśmy razem przed publicznością, poczułam, że to nasz wielki wspólny moment. Podobnie było z piosenką "Trzeba żyć". Śpiewaliśmy razem, w pewnej chwili wzięliśmy się za ręce i... tego uczucia nie da się opisać. Ogromne wzruszenie.
Cały wywiad można przeczytać w lutowym wydaniu Twojego STYLu.