Wywiad

Patrycja Markowska: "Najchętniej otoczyłabym syna ochronnymi parasolami z każdej strony"

Patrycja Markowska: "Najchętniej otoczyłabym syna ochronnymi parasolami z każdej strony"
Fot. Artur Zawadzki/REPORTER

Patrycja Markowska ma życiorys wysokiego ryzyka. Córka znanego artysty mogła zgasnąć w cieniu ojca albo zachłysnąć się wolnością. Patrycja Markowska otarła się o życiowe rafy, zrobiła parę głupstw, ale jasne zasady panujące w rodzinie pomogły jej się nie pogubić. Dzisiaj odkrywa, że matka, która zna pokusy młodości, jest lepszym partnerem dla nastoletniego syna.

Wychowana w muzycznym domu, Patrycja Markowska chciała śpiewać, od kiedy pamięta. Przygodę z estradą zaczęła w przedszkolu – zachrypniętym głosem zaprezentowała przebój Bajmu "Nie ma wody na pustyni". Od początku dojrzałej kariery starała się nie budować jej na pozycji ojca, Grzegorza Markowskiego, lidera Perfectu. Dopiero gdy wydała kilka solowych płyt, zdecydowała się na współpracę z tatą. Jednak pytana o ważne doświadczenie, nie mówi o scenie, ale o macierzyństwie. Jest w tym szczera, nie ubarwia, opowiada, co było zaskakujące, ale też odległe od oczekiwań. "Gdy Filip się urodził, ja zniknęłam. Miałam dojmujące poczucie, że nie ma moich potrzeb. Byłam przyzwyczajona, że ludzie kręcą się wokół mnie, ktoś dowozi na koncert, maluje, ubiera. Nagle tego nie było... macierzyństwo oduczyło mnie egoizmu i egocentryzmu". 20 maja premiera jej nowej płyty "Wilczy pęd". W swoich tekstach śpiewa o tym, jak od lat próbuje złapać równowagę między pracą artystki a domem, szaleństwem świata i wyciszeniem. 

Twój STYL: Udało ci się tę upragnioną równowagę osiągnąć?

PATRYCJA MARKOWSKA: Po urodzeniu syna artystkę zdominowała kobieta, matka. Wyrosłam w artystycznym domu, a jednak wyniosłam z niego poczucie odpowiedzialności. Gdy zostałam mamą Filipa, jego potrzeby znalazły się na pierwszym miejscu. Mimo to miałam wyrzuty sumienia, że inne matki potrafią zostawić swoją pracę na lata, wychowywać dziecko, rodzić kolejne, a ja tęskniłam za muzyką. Czułam się rozdarta. Byłam szczęśliwa, że mam cudowne dziecko, i… nieszczęśliwa, bo brakowało mi sceny, muzyki, tworzenia, kontaktu z ludźmi. Bałam się, że coś jest ze mną nie tak. To był trudny czas, ale w takich chwilach człowiek dojrzewa, szlachetnieje. Poznałam podobnie myślące kobiety, przeczytałam kilka mądrych książek i zrozumiałam, że nie ma sensu z kimkolwiek się porównywać. Każda z nas jest inna, trzeba to uszanować. Dobrze jest pielęgnować swój apetyt na życie, nawet jeśli zostaje się mamą. Co mi pomogło dojrzeć? Zaczęłam amatorsko medytować i zadałam sobie pytanie: co mi daje szczęście?

Jak brzmiała odpowiedź?

Równowaga między pracą i domem, szaleństwem i wyciszeniem. To jest trudne. Od lat wykonuję skomplikowane piruety w życiu, by zawalczyć o wilczycę w sobie, nie zatracić dzikości, autentyczności. W samolocie przed każdym startem słyszysz: „Najpierw załóż maskę sobie, potem dziecku”. Ta zasada sprawdza się też w życiu. Ważne, żeby zadbać również o własne szczęście i się tego nie wstydzić.

Nie wiem, czy to kwestia czterdziestki, którą przekroczyłam, dwóch lat epidemii, a może brutalnej wojny za naszą granicą, ale dotarło do mnie, że czas ucieka. Za szybko. Dlatego chcę z życia czerpać chochlą, a nie łyżką.

W tytułowej piosence z płyty Wilczy pęd śpiewasz: „Gdzie szaman, gdzie mój płomień, gdzie wilczy pęd”. O czym jest ta płyta dla ciebie?

Może o tym, że moja wilczyca uczy się na błędach. Dojrzała. Po tacie i mamie mam potrzebę bycia z ludźmi. Uwielbiam flirtować z mężczyznami i kobietami, spędzać czas razem, rozmawiać, bawić się. Kocham ten przepływ energii. Kiedyś pragnęłam przyjaźnić się z każdą osobą, która wkraczała w moje życie. Rzucałam się w relacje. Tak szybko się angażowałam, że nie widziałam ludzi takimi, jacy naprawdę są. Nieraz czułam się zdradzona, bo okazywało się, że przyjaźń istniała tylko w mojej głowie. Pięknie to ujęła Oprah Winfrey: „Jeśli człowiek raz, drugi, trzeci pokazuje ci, jaki jest, dlaczego nie chcesz mu uwierzyć?”. Ciągle się oszukujemy. Ja wiem, że w relacjach często zagłuszałam swoją intuicję. Z wiekiem zaczęłam jej słuchać i patrzeć na sygnały. Nauczyłam się, że warto zachować dystans wobec nowo poznawanych osób, zbudować chociaż kawałek obronnego muru, który ochroni mnie przed toksycznymi ludźmi.

Czego nauczyło cię macierzyństwo?

Tłumacząc synowi świat, sama przyglądam mu się na nowo. Filip uświadomił mi, że czasem nie mam racji i że nie wszystko mam pod kontrolą. To było wyzwanie, bo przyzwyczaiłam się, że kontroluję każdy element mojego życia. Macierzyństwo pokazało, że nie na wszystko mam wpływ. Mój syn jest odrębnym człowiekiem, kończy 14 lat i potrzebuje więcej swobody. Ja jestem mamą kwoką, więc mamy problem. Poszliśmy niedawno na długi spacer porozmawiać. Syn był na mnie obrażony i wypunktował, czego oczekuje: „Mamo, raz w tygodniu jem fast food. Proszę cię, nie wciskaj mi wtedy brokułów ani brukselki. Raz w tygodniu wracam później. Raz, dwa razy w tygodniu nie oglądam z tobą ulubionego serialu. I nie dzwonisz do mnie, jak wiesz, że jestem na randce”. Taka relacja uczy pokory. Nie chcę być osaczającą matką, więc muszę się reformować. Ale bycie mamą nastolatka o silnej osobowości to dla mnie nowość.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Patrycja Markowska (@patrycja_markowska_official)

Pamiętasz, jak sama walczyłaś o niezależność? Też jesteś dzieckiem artysty.

To były inne czasy, nie mieliśmy tak dużej świadomości siebie jak nasze dzieci. Wychowałam się w Józefowie, z dala od wielkiego miasta. Kiedy dorastałam, tata miał przerwę w karierze. Perfect reaktywował się, gdy byłam nastolatką. Nie żyliśmy w dobrobycie. To był hipisowski dom, pełen miłości, ale rodzice nie przywiązywali wagi do rzeczy materialnych. Byłam zakompleksioną dziewczyną, niepewną siebie. Miałam nadwagę, uważałam, że jestem źle ubrana, nosiłam okulary. Nie lubiłam nawet swojego głosu, bo był niski i zachrypnięty. Kiedy poszłam do liceum w Aninie, czułam się gorsza, bo było tam dużo pięknych, dobrze ubranych dziewczyn.

Mama raz jeden zabrała mnie do pewexu i kupiła wymarzone ciuchy: krótką koszulkę i dzwony. Kiedy koleżanki zobaczyły mnie w tym zestawie, śmiały się, że wyglądam jak klaun. Nigdy więcej tego nie włożyłam. Kilka dni temu syn poszedł do szkoły w pomarańczowych spodniach, które dostał od starszego brata Maksa. Koledzy skomentowali, że pomylił szkołę z placem budowy. Na drugi dzień... ponownie je włożył. Byłam w szoku: „Filip, dlaczego idziesz w tych spodniach?! Przecież wczoraj cię wyśmiali!”. A on na to ze spokojem: „Oni jeszcze nie są gotowi na taką stylówę”. Ja takiej pewności siebie nie miałam. 

Syn udzielił ci ważnej lekcji.

Nieustannie czegoś się od niego uczę. Gdy był mały, z powodu próchnicy dentystka pomalowała mu ząbki czarną emulsją i dzieci w przedszkolu go prześladowały. Ostatnio mi wyznał, że właśnie wtedy się nauczył, że nie warto przejmować się tym, co mówią inni. Dotarło do mnie, że jest odważny, a ja wciąż najchętniej otoczyłabym go ochronnymi parasolami z każdej strony. Muszę z tym walczyć, bo Filip prosi: "Mamo, porozmawiaj ze mną na luzie, bez prawienia morałów. Wiem, że papierosy szkodzą zdrowiu, a alkohol i narkotyki są niebezpieczne. Już mi to mówiłaś sto razy". A ja wciąż pamiętam, jak niebezpieczne rzeczy sama robiłam jako nastolatka. Gdy na jakimś koncercie pierwszy raz zapaliłam trawkę, dostałam palpitacji serca i myślałam, że umrę. Kilka razy otarłam się o poważne kłopoty, uratowała mnie bliskość z rodzicami. Chciałabym oszczędzić trudnych przeżyć synowi. Boję się o niego również z powodu tego, co dzieje się na świecie. W piosence "Dzień za dniem" śpiewam: "Kiedy wojny chcą, śpiewaj pośród łąk". Napisałam ten tekst 10 lat temu. Wojna w Ukrainie nadała piosence nowy wymiar. Wierzę, że gdyby kobiety decydowały o losach świata, nie byłoby wojen. Nie rodzimy synów, by umierali na bezsensownej wojnie, zanim poznają smak życia! Kocham męską siłę, która pięknie uzupełnia się z kobiecą energią i wrażliwością, ale nie mam wątpliwości, że za tę wojnę odpowiedzialna jest męska agresja, chęć dominacji.

 

Jak rozmawiasz z synem o tak trudnych sprawach jak wojna?

Tłumaczę mu je obrazowo: "Wyobrażasz sobie, że twój tata idzie do sąsiada, który jest słabszy, bo nie ćwiczy na siłowni, przywala mu bez powodu i zabiera jego kosiarkę?". To jest właśnie prymitywna, ślepa agresja: jeden człowiek wysyła armię, by mordowała niewinnych ludzi z powodu swojego przerośniętego ego! Filip, który chciałby już być mężczyzną, kilka dni temu zadał pytanie tacie: "Gdyby ta wojna wybuchła w Polsce, walczyłbyś?". Tata odpowiedział mu, że tak, a Filip na to: "Ja też bym chciał". Jacek spokojnie mu wytłumaczył, że nie może, bo jest za młody. To trudne rozmowy. Dlatego oboje uważamy w nich na słowa. Chciałabym wychować syna na wrażliwego, tolerancyjnego faceta.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Patrycja Markowska (@patrycja_markowska_official)

A gdzie ty dziś jesteś w życiu? W piosence Na zakończenie dnia śpiewasz: „Wierzę wciąż, że idę w dobrą stronę. Nie rozdrapuję ran, nie liczę blizn”. Jak to rozumiesz?

Przestałam je liczyć. Z każdego bolesnego przeżycia wyciągnęłam wnioski. Lubię siebie. I miejsce, w którym jestem. I swoje trudne doświadczenia również. Byłam tak naiwna, otwarta i ufna, że byłoby dziwne, gdybym przeszła przez życie bez tych doświadczeń.

Zaliczyłam kilka życiowych zakrętów, ale bez nich nie byłabym kobietą, którą dziś jestem. A jednocześnie... wciąż staram się patrzeć na świat oczami dziecka. Macierzyństwo w tym pomaga. Obserwuję, jak Filip reaguje na pewne rzeczy – świeżo, czysto, naiwnie. I to mnie zachwyca.

A co wciąż sprawia ci trudność?

Nie potrafię odpoczywać, wyłączyć się, mam problem, żeby się wyciszyć. W książce o wychowywaniu przeczytałam, że dzieci powinny się nudzić, bo to ważne dla ich rozwoju. Nam, dorosłym, też jest to potrzebne. Kiedyś człowiek siedział dwie godziny w poczekalni u dentysty i miał czas, by zresetować umysł, emocje. Ja mam z tym kłopot... Chciałabym umieć choć raz na jakiś czas ponudzić się jak dziecko. I uciec od oczekiwań wobec siebie. Czterdziestka to czas podsumowań – co zrobiłam, czego nie zdążyłam. Co mi się udało, a co nie. Leski, cudowny muzyk, powiedział: „Patrycja, w naszej branży 90 procent działań to porażki, a tylko 10 procent sukcesy”. Ta świadomość pomaga mi, gdy czasem odbijam się od ściany.

Tata też udziela ci artystyczno-życiowych rad?

Tata uważa, że poświęcam pracy za dużo uwagi. Ale on jest z innego świata. Na nową płytę nagraliśmy wspólnie piosenkę Kieszenie, która ma korzenie w dobrym starym breakoutowym blues rocku. Gdy poprosiłam go, żeby nagrał ze mną do internetu filmik promujący ten utwór, zapytał: „Ale po co?”. On nie ma komórki ani komputera! Gdy ktoś go prosi o sweet fotkę, obrusza się: „Po co mam pokazywać moją starą mordę?!”. Fani po koncertach Perfectu przychodzili z płytą do podpisania. To była inna jakość. Zazdroszczę ojcu, że może sobie pozwolić na odcięcie od wirtualnego świata. Ja nie mogę.

Powiedziałaś kiedyś, że nie chciałaś budować swojej kariery na dorobku ojca. To kto był twoim mistrzem?

Jako dziecko byłam zafascynowana energią Tiny Turner. Mieliśmy w domu zdartą kasetę VHS z jej koncertu, na którym śpiewała It’s Only Love z Bryanem Adamsem i Tonight z Davidem Bowiem. Zobaczyłam wulkan kobiecości na scenie i wiedziałam, że też tak chcę. Kochałam również Bette Midler – chciałam wyzwalać na koncertach taką energię jak ona. Po debiucie słuchałam dużo Alanis Morissette i Skin ze Skunk Anansie. Dodawały mi skrzydeł, bo same pisały swoje teksty. Dzięki nim zrozumiałam, że mogę odważnie i kobieco pisać o tym, co czuję. Tworzenie tekstów daje mi ogromną wolność. A z silnych kobiet dziś inspiruje mnie Monika Olejnik, uwielbiam jej apetyt na życie. Spotkałyśmy się kilka razy. Imponuje mi tym, że zrobiła karierę, stworzyła świetną rodzinę i umie cieszyć się życiem: biega, chodzi na premiery filmowe i teatralne, na koncerty, czyta książki, zwiedza świat – potrafi pojechać do Rzymu na jedną wystawę! Chłonie każdy dzień. Monika jest dla mnie symbolem dojrzałej wilczycy.

Podobno na planie teledysku do Wilczego pędu miałaś bliskie spotkanie z prawdziwą wilczycą?

Kręciliśmy zdjęcia na polanie w środku lasu. Wilczycy, która miała pojawić się w kilku scenach, nie spodobał się mój gruby sweter. Gdy wyłoniłam się w nim zza krzaków, skoczyła mi na plecy i go rozszarpała. Chyba chciała pokazać, że dominuje na tym terenie. Okropnie się przestraszyłam. Po tym incydencie kręciliśmy piękną scenę, gdy obie patrzymy sobie w oczy. Przyznam, że bardzo się wtedy bałam. Uświadomiłam sobie, że w tej pracy czasami stąpam po cienkim lodzie.

Może powinnaś... podziwiać się za odwagę? 

Rodzice uczyli mnie samoakceptacji, a jednocześnie pilnowali, żebym – wzorem wielu artystów – nie wpadła w samozachwyt. Chcieli, żebym stała twardo na ziemi, nie odlatywała w chmury. Tata, który śpiewając, porywał tłumy, wpajał mi: „Pamiętaj, nie robimy operacji na otwartym sercu, tylko tworzymy muzykę. Ona jest ważna, ale my nie jesteśmy nikim wyjątkowym”. Uczył mnie dystansu do zawodu i do siebie. Dzięki rodzicom lubię siebie, ale nie zachwycam się sobą. Pokora i skromność są potrzebne do tego, by czuć radość, wchodząc na scenę. Za każdym razem jest to dla mnie wyjątkowe przeżycie. 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 06/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również