Dzieci są wyśmiewane na TikToku, czytają wulgarne komentarze pod swoimi postami, doświadczają wykluczenia w klasie. Jak je bronić i co robić, gdy nasze dziecko jest ofiarą hejtu w szkole lub internecie? - Pytamy psycholożkę, Annę Rejmer.
PANI: Jest trochę prawdy w powiedzeniu, że dzieci są okrutniejsze od dorosłych?
Niestety, jest. Dzieci często oceniają rzeczywistość zero-jedynkowo: albo ktoś jest super, albo do bani. Albo jest przyjacielem, albo wrogiem. Ich empatia nie jest w pełni rozwinięta, są w procesie rozwoju emocjonalnego.
Chyba eksperymentują też z łatwym poczuciem władzy i dominacji, jakie daje internet?
Nastolatkowie mają silną potrzebę przynależności do grupy. Przywódcą w grupie jest ten, kto ma autorytet, nieraz taki, który powstał w wyniku stosowania przemocy. Szybko i chętnie to oceniamy, ale najpierw to my, dorośli powinniśmy zrobić rachunek sumienia, bo większość zachowań dzieci jest wynikiem naszych działań lub zaniechań. To my je uczymy, czym jest dobro i zło. I często nam się wydaje, że nie uczymy przemocy, bo przecież nie bijemy. A jednak kiedy wraca ze szkoły z uwagą, krzyczymy, obrażamy, karzemy. I dajemy lekcję, że w pewnych sytuacjach można używać przemocy psychicznej. To ważne, bo zauważyłam, że rodzice zwykle zakładają, że hejterzy pochodzą ze środowisk patologicznych. Są wstrząśnięci, gdy okazuje się, że ich dziecko dołączyło do grupy „linczującej” koleżankę na przerwie lub w internecie. A dołączanie się jest łatwe i przyjemne. Hejtując, młodzi ludzie podnoszą sobie samoocenę, bo mają poczucie, że dołączają do grupy silniejszych, „lepszych”. Dla nas to sygnał, że nasze dziecko ma niskie poczucie wartości. Coś przegapiliśmy.
Mamy w głowach prosty podział na hejterów i niewinne ofiary.
Lubimy tak myśleć: moje dziecko jest dobre, a tamto złe, bo jest agresorem. Ale role się zmieniają. Często nie można oddzielić grubą kreską ofiary i sprawcy. Pamiętam przypadek hejtowanego chłopca, którego rodzice zawiadomili policję. Śledztwo ujawniło, że chłopiec stał się obiektem agresji, bo podglądał i filmował dziewczyny, gdy przebierały się w szatni. Cała sytuacja była więc ciągiem błędów, złych decyzji, brania przez nastolatki spraw w swoje ręce. Przy zupełnej nieświadomości dorosłych.
Z drugiej strony obiektem agresji można stać się z absurdalnych powodów. Jako matka brałam kiedyś udział w wyjaśnianiu takiego zdarzenia w klasie. Rodzice szukali racjonalnych przyczyn, a okazało się, że nastolatki dręczyły koleżankę, „bo ona tak śmiesznie płacze”.
To prawda, powodem przemocy rówieśniczej bywa to, że ktoś się inaczej ubiera albo nie umie śpiewać. Uważa się, że nastolatki hejtują tych, którzy się wyróżniają, na przykład mają inne zainteresowania, nie chodzą na imprezy, bardzo dobrze się uczą czy po prostu są nowi w klasie. Nie sposób tego przewidzieć.
Jeśli nie można przewidzieć, to czy można w ogóle uchronić dziecko przed hejtem?
W zeszłym roku jedna z firm ubezpieczeniowych wypuściła reklamę swojego nowego produktu: ubezpieczenie od hejtu. Proponowali pomoc prawną i 15 tysięcy zł. To pokazuje jak powszechnym problemem jest hejt, ale też tendencję do zrzucania odpowiedzialności z rodziców. Nie radzisz sobie, zawodzisz – masz kontakt do infolinii i pieniądze. Ale to my rodzice powinniśmy być ubezpieczeniem dzieci od hejtu. My jesteśmy odpowiedzialni za wychowanie dzieci i wyposażenie ich w kompetencje społeczne. Jeśli sobie nie radzimy, możemy skorzystać z pomocy psychologa, nie czekając na tragedię. Tylko musimy wiedzieć, co się dzieje z naszym dzieckiem. Z mojego doświadczenia wynika, że większość dzieci sygnalizuje problem późno. Kiedy hejt już od jakiegoś czasu trwa, kiedy dziecko zupełnie nie jest w stanie sobie z nim poradzić. Albo rodzice i nauczyciele dowiadują się o nim po próbie samookaleczenia, bo dopiero wtedy zaczynają drążyć i pytać. Bardzo często rodzice zgłaszają się do mnie z nastolatkiem z powodu jego przygnębienia, z podejrzeniem depresji, a przyczyna leży ukryta w smartfonie. Dzieci nie mówią o problemach, ponieważ nie sądzą, że im pomożemy. Czasem rodzice deklarują: możesz mi powiedzieć wszystko, jestem po twojej stronie, ale w praktyce zawodzą. Jak przychodzi co do czego, to reakcją jest wkurzenie, szlaban i zabranie telefonu.
Rodzice reagują tak, że zgłaszają problem do szkoły, nagłaśniają sprawę, szukają winnych. To z jednej strony właściwe postępowanie. Ale z drugiej przysparza nastolatkom dalszych cierpień.
Dodatkowych powodów do wyśmiewania, dalszego wykluczenia przez rówieśników. Tak. To trudny temat, bo szkoła powinna współpracować, do klasy natychmiast powinien przyjść psycholog. Ale tak nie jest. Znam przypadek nastolatka, który wszedł do szkolnej toalety i natknął się tam na ósmoklasistę – ten wyciągnął nóż i niecenzuralnymi słowami kazał mu wyjść. Chłopak zachował się jak trzeba: podszedł do nauczycielki na korytarzu i opowiedział o sytuacji. Nauczycielka też zareagowała właściwie: odebrała nóż, zgłosiła sprawę dyrekcji. Ale nastolatek po tym fakcie stał się obiektem dręczenia ze strony ósmoklasistów. Kiedy jego mama poszła do dyrektora z pytaniem: co szkoła zamierza zrobić, żeby moje dziecko było bezpieczne – ten odpowiedział, że nie może nic zrobić, bo ósmoklasista dostał ten nóż... do smarowania gofrów. Mama oniemiała. Co to ma za znaczenie, do czego miał nóż, jeśli użył go do zastraszenia? I jaki to ma związek z odwetowym hejtem w szkole? Sama musiała spotkać się i porozmawiać z „nożownikiem” w obecności jego wychowawcy i dyrektora. To pomogło, ale problem powinna przecież rozwiązać szkoła, a nie ona. Hejt trzeba więc zgłaszać, licząc się z tym, że to nie kończy sprawy.
Zgłaszanie byłoby skuteczne gdyby nauczyciele, dyrekcja i rodzice tworzyli wspólny front?
W statutach szkolnych jest dużo regulacji dotyczących ubioru, korzystania z telefonów, używania niecenzuralnych słów, za to o stosowaniu przemocy jest niewiele. Szkoła musiałaby stworzyć zasady: takich zachowań nie tolerujemy, wyciągamy za nie konkretne konsekwencje. Nie tyle surowe, co nieuchronne. Pilnować tego i rozmawiać o tym z młodzieżą na co dzień, że ludzie są różni, że inność nie jest wadą, że każdy bez względu na płeć, wykształcenie, kolor skóry, zawód, religię, poglądy jest człowiekiem i ma niezbywalne prawo do szacunku i dobrego traktowania.
A co powinniśmy zrobić jako rodzice?
Sądzę, że dobrze jest wyposażyć dziecko w takie umiejętności, żeby pierwszą falę hejtu umiało przyjąć samo i żeby jak najszybciej powiedziało dorosłym o tym, co się dzieje. Komuś, komu ufa. Komuś, kto potraktuje jego problem poważnie. To bardzo istotne, żeby dziecko miało kogoś takiego w otoczeniu. Nauczyciela, psychologa, bo nie zawsze wybierze rodzica, jeśli dotąd bagatelizowaliśmy jego problemy, udzielaliśmy rad „na odczep się”.
Czasem rodzice, chcąc zrozumieć przyczyny hejtu, zadają pytania typu: A może go sprowokowałaś? A może byłeś dla niej wcześniej niemiły? Jest w tym nuta posądzania, obwiniania.
Poszukiwanie przyczyn, szukanie winnego to temat zastępczy, gdy trzeba usiąść i być z dzieckiem tu i teraz, gdy cierpi. Przytulić, powiedzieć: jestem z tobą, pomogę ci rozwiązać problem. Najpierw trzeba skrzywdzoną osobę uspokoić, wyciszyć. Dopiero potem można poprosić: opowiedz mi, jak to się zaczęło.
Powiedziała pani, że ważną umiejętnością jest przygotowanie nastolatka, by pierwszą falę hejtu umiał przyjąć sam. Jak to zrobić?
Dawajmy praktyczne, sensowne wskazówki. Na przykład: jeśli ktoś cię złośliwie zaczepia w internecie, nie odpowiadaj. Wchodzenie w dyskusję to dla hejtera woda na młyn, karmi się tym, że jego ofiara reaguje, przeżywa. To mu daje satysfakcję i energię. Trudniej upokorzyć kogoś, kto jest obojętny i nie daje się wciągnąć w wymianę zdań. Ale ważne są też kompetencje społeczne. Na przykład umiejętność obracania w żart. Musisz wyjść, zaśpiewać przed klasą, czujesz, że staniesz się obiektem kpin? Uprzedź to, żartuj z siebie sam. Powiedz: „Uwaga, osoby o wrażliwych nerwach uprasza się o zatkanie uszu”. Dystans do siebie przydaje się w życiu. Choć sama się niedawno przekonałam, że ta metoda ma granice. Mam pacjentkę, młodą dziewczynę, która cierpi na dolegliwości neurologiczne i zdarza jej się mdleć. Traci przytomność i po paru minutach dochodzi do siebie. W szkole stosowała właśnie tę strategię – śmiała się z innymi ze swoich omdleń. Ale to poszło za daleko. Była lubiana, ale kiedy leżała nieprzytomna, koledzy robili sobie z nią zdjęcia, układali w śmiesznych pozach. Trzeba było się sprzeciwić, powiedzieć „stop”. I ona to zrobiła. Porozmawiała otwarcie z grupą najbliższych kolegów. Przypomniała im, że jest chora, że jej przykro, bo traktują ją jak przedmiot, jak lalkę. Że poczuła się zagrożona, gdy ją fotografowali nieprzytomną. To pomogło, przyjaciele zaczęli ją chronić. Pokazywanie innym, gdzie kończy się nasza strefa komfortu, gdzie jest granica, na której przekraczanie się nie zgadzamy, to ważna umiejętność.
A co w przypadku cybernękania? Może powinniśmy uczyć dzieci, żeby robiły zrzut ekranu, kiedy czytają wulgarne komentarze na swój temat?
Tak, hejtera trzeba blokować i rejestrować. Zrzut ekranu to po prostu dowód. W realu warto włączać dyktafon lub kamerę w telefonie, nagrywać, jeśli nas atakują, czyli dokumentować zdarzenie. Nie wiemy, jak sytuacja się rozwinie i czy będą wierzyć naszym słowom. Bo warto wspomnieć o tym, że dzieci i młodzież są hejtowane nie tylko przez rówieśników. Agresorami bywają nauczyciele. A wtedy trzeba mieć dowód, bo żaden nauczyciel nie przyzna się, że poniża uczniów. Jeden z moich pacjentów nagrał dla mnie lekcję, w trakcie której pedagog obrażał go i wyśmiewał. Poszłam z tym do dyrektora, a wtedy największym problemem okazało się to, że nagranie jest nielegalne! A nie to, że nauczyciel poniżał dziecko. Łatwo sobie wyobrazić, czyją wziąłby stronę, gdyby to było tylko słowo przeciw słowu.
Co robić, gdy szkoła nie reaguje?
Rozmowa to mało, trzeba złożyć skargę w formie pisemnej. Jeśli dyrektor nie odpowie, złożyć skargę w kuratorium. W przypadku, o którym opowiadam, rodzice zawiadomili również prokuraturę, ponieważ nauczyciel próbował w odwecie zastraszać ich dziecko. Kiedy prawnik (specjalista od prawa oświatowego) zapoznał się z dowodami, włosy stanęły mu dęba. Myślę czasem: jak to jest, że uczymy dzieci, czym jest zły dotyk, a zapominamy uczyć, że istnieją złe słowa, że nikt nie ma prawa poniżać ich i upokarzać. Odnośmy się do ich problemów z powagą. Być może nie ustrzeżemy ich przed hejtem, ale pomożemy im sobie z nim poradzić. Tylko musimy być dla nich osobami, którym ufają na tyle, by przyjść i opowiedzieć, co im się zdarzyło.