Relacje

"Nigdy nie przestałam kochać swojego eksmęża. Po 20 latach los dopisał ciąg dalszy naszej historii"

"Nigdy nie przestałam kochać swojego eksmęża. Po 20 latach los dopisał ciąg dalszy naszej historii"
Fot. 123RF

Czy miłość 20 lat po rozwodzie jest możliwa? Czy można zapomnieć złe chwile i dać sobie drugą szansę?

Ślubny rozejm 

– Mamo, żenię się!

Te słowa potrafią wstrząsnąć człowiekiem, zwłaszcza gdy ten człowiek jest matką, a jeszcze bardziej, gdy człowiek jest matką jedynka.

– Synku, gratuluję. Monika to wspaniała dziewczyna, tak się cieszę! – Uściskałam moją niemal dwumetrową latorośl.

Naprawdę byłam zadowolona, że zdecydowali się na ten ważny krok. Bardzo lubiłam Monikę i traktowałam jak przybraną córkę, która pojawiła się w moim życiu od razu taka mądra, śliczna i już dorosła.

– Mamo… wytrzymasz z tatą na naszym weselu?

Oto jest pytanie.

Rozwiodłam się dwadzieścia jeden lat temu i w dniu orzeczenia wyroku czułam się szczęśliwsza niż w dniu ślubu. Miałam dość awantur, które wybuchały z byle powodu, dość cichych dni, dość jego gróźb, że odejdzie, a wtedy pożałuję mojego czepiania się o każdą drobnostkę, bo nie umiałam odpuścić. Sama nie wiem, czemu tak długo zwlekałam z decyzją o rozwodzie. Dla dobra syna? Który musiał dorastać w tym piekle?

Rozwiedliśmy się, gdy Kacper miał czternaście lat. Od tamtej pory staraliśmy się nie wchodzić sobie w drogę. Oczywiście, docierały do mnie jakieś szczątkowe informacje na temat Leszka, głównie od syna, ale szybko spychałam je na pobocze uwagi. Nie chciałam słuchać o moim byłym, o tym, jak układa sobie życie z innymi kobietami. Nie byłam o niego zazdrosna, ale to nie zmieniało faktu, że nie chciałam słuchać, jak mu się wspaniale wiedzie, podczas gdy ja…

Nie potrafiłam już pokochać kogoś na tyle, by podjąć ryzyko budowy związku. Na początku zupełnie nie miałam na to ochoty, potem, kiedy poczułam, że mogłabym znowu komuś zaufać, dać sobie szansę na miłość, nie znalazłam nikogo, kto byłby tej szansy wart. Co nie znaczy, że byłam samotna. Miałam mnóstwo przyjaciół, krewnych bliższych i dalszych, a przede wszystkim syna, moje oczko w głowie. Nie potrzebowałam więcej romantycznych rozczarowań w moim życiu.

Ale z racji tej wyjątkowej okazji będziemy się musieli spotkać i nie pozabijać nawzajem. Nasz syn mógł spędzać wakacje to ze mną, to z ojcem, mógł dwa razy obchodzić urodziny i Gwiazdkę, ale dwóch ślubów i wesel nie będzie organizował. Tu my, rodzice, musieliśmy zachować się jak dorośli i stanąć na wysokości zadania.

– Obiecuję, że postaram się go nie zabić.

– Mamo!

– Och, dobrze, już dobrze, nie będziesz się musiał za mnie wstydzić. Nie wdam się w żadną bójkę ani kłótnię. Nawet uśmiechnę się do zdjęcia, stojąc ramię w ramię z twoim ojcem.

Udawałam niewzruszoną, ale miałam tremę przed tym pierwszym spotkaniem po latach. Odkąd Kacper skończył osiemnaście lat, sam ustalał spotkania z ojcem, gdzie i kiedy, więc nie widywałam Leszka. Z czysto kobiecej próżności chciałam wyglądać jak najlepiej, chciałam wywrzeć na nim wrażenia, w stylu: „niech zobaczy, co stracił”.

– Dzień dobry, Bożenko – przywitał się, gdy spotkaliśmy się w mieszkaniu młodych.

– Dzień dobry – wymamrotałam cicho.

Och, drań się postarzał, ale nadal był przystojny. Dla niektórych natura jest łaskawa. Zresztą po kobietach zawsze bardziej widać wiek. Przybyło mi kilka kilogramów, miałam kurze łapki i lwie bruzdy, a siwiznę maskowałam farbą.

– No i dziecko nam dorosło całkowicie – zagaił. – Niebawem pewnie sam będzie miał dzieci. Ciekawe, jak to będzie zostać dziadkiem…

– Szczerze powiedziawszy, ja nie mogę się doczekać wnuków – podjęłam wątek.

Rozwój wydarzeń kompletnie mnie zaskoczył 

Rozmowa na neutralny temat toczyła się w miarę gładko. Dowiedliśmy, że możemy siedzieć razem przy jednym stole, a nawet śmiać się zgodnie z żartów i anegdot.

Monika spytała, czy chcemy się włączyć w organizację wesela.

– Ja bardzo chętnie. – Uniosłam rękę.

Miałam jedno dziecko, więc to oczywiste, że chciałam wziąć udział w planowaniu tego ważnego wydarzenia w jego życiu, skoro młodzi nie mieli nic przeciwko temu.

Leszek też się zaoferował. Hm… Zatem czekała mnie współpraca z byłym mężem. Trudno, czego się nie zrobi dla ukochanego jedynaka. Gwiazdkę z nieba bym dla niego zdobyła, więc mogłam się przemęczyć z Leszkiem.

Jeździliśmy razem w różne miejsca, zbieraliśmy oferty, podwoziliśmy Monikę do salonu sukien ślubnych, kwiaciarni, cukierni, szukaliśmy razem dekoracji… Coraz rzadziej denerwowałam się na jego widok, a coraz częściej dostrzegałam, że nadal potrafi być taki zabawny i uroczy, jak ten Leszek, w którym się zakochałam. Jednocześnie dojrzał i uspokoił się. Wraz z wiekiem przybyło mu tolerancji i teraz lubił się dzielić swoją wiedzą, zamiast zbywać mnie protekcjonalnym „i tak nie zrozumiesz”. Rozmowy z nim przestały być zdawkowe…

– Bożenko, czy przyjmiesz zaproszenie na kawę? Chciałbym porozmawiać.

Zabrzmiało poważnie, więc zgodziłam się nie bez obaw. Uznałam jednak, że w kawiarni, miejscu publicznym, uda nam się powstrzymać emocje i zachować dobre maniery.

– Chciałbym cię przeprosić… – zaczął, gdy tylko kelnerka postawiła przed nami filiżanki.

– Nie trzeba – żachnęłam się. – Było, minęło…

– Nie, pozwól mi dokończyć. Długo nad tym myślałem. Żałuję, że nam nie wyszło, że sprawy między nami potoczyły się w ten sposób. Mogliśmy uniknąć tej eskalacji i rozwodu, wszystkich tych złych uczuć… Ale byłem młodszy, głupszy, bardziej zapalczywy, uparty, nie wiedziałem, ile nasza rodzina, nasze małżeństwo dla mnie znaczyły, póki was nie straciłem. I dziękuję ci za wychowanie naszego syna na takiego wspaniałego mężczyznę. Ja gdzieś tam krążyłem wokół, starałem się pomagać, czy raczej nie przeszkadzać, ale Kacper to głównie twoja zasługa. Bardzo się cieszę, że znów możemy rozmawiać, a nawet żartować, że już nie jesteśmy wrogami.

– Ja też się z tego cieszę. – Uśmiechnęłam się.

Przez te wszystkie lata od rozwodu gdzieś w głębi serca czułam ciężar, myśląc o mnie i Leszku. Kiedyś bardzo go kochałam. To przykre, gdy miłość zmienia się w nienawiść, która w najlepszym razie przechodzi później w obojętność.

– Nie uważasz, że byłoby dobrze, gdybyśmy zakopali topór wojenny na stałe. Dla dzieci zostańmy przyjaciółmi. Kiedyś umieliśmy nimi być.

Miał rację. Po co wciągać nasze przyszłe wnuki w jakieś stare wojny między nami?

Od tej poważnej rozmowy było mi o wiele łatwiej spotykać się z byłym mężem podczas organizowania wesela syna. Kilka razy znów wybraliśmy się na kawę i ciasto, tylko we dwoje, by porozmawiać na temat prezentu dla dzieci albo po prostu powspominać stare, dobre czasy… Zbliżyliśmy się. Na tyle, że zaczynało mi go brakować, gdy nie widziałam go kilka dni.

O nie! Opanuj się, dziewczyno. Nie rób sobie tego, nie zakochuj się w byłym mężu, nie funduj sobie na stare lata powtórki z rozrywki, to niemądre! Ale rozum swoje, a serce swoje. Dawne uczucie odżywało, niczym stare, niby spróchniałe drzewo, które nieoczekiwanie okazało się w środku całkiem jurne. Ogrzane ciepłem uśmiechów, miłych rozmów, rozruszane wspólnym działaniem, zaczęło wypuszczać świeże pędy. Starałam się to kontrolować, zdusić w zarodku. Przecież Leszek chciał się tylko przyjaźnić, i to głównie dla dobra dzieci, a ja tu jakieś ekscytacje romantyczne przeżywam! Po weselu skończę te przyjacielskie flirty. Koniec z kawkami, telefonami i spacerami, żeby omówić to, czy tamto. Po weselu nie będzie powodów do spotykania się. Dopiero na chrzcinach może…

Druga szansa

W dniu ślubu naszego syna byłam zabiegana, jak to matka pana młodego. Zależało mi, by uroczystość wypadła idealnie, jak wymarzyły sobie dzieci. Leszek nie odstępował mnie na krok i wyręczał w cięższych obowiązkach. Trzeba mu oddać, że się sprawdzał. Doskonale orientował się w ślubnych obowiązkach i nie uciekał od nich.

– Piękni są… Tacy zakochani… Jak my kiedyś… – szepnął mi do ucha, gdy dzieci tańczyły swój pierwszy taniec.

– Przestań – odszepnęłam.

– Nie chcę. Nigdy nie przestałem cię kochać. Dlatego nie udało mi się ułożyć życia z kimś innym. Nikt się do ciebie nie umywa.

Tego się nie spodziewałam. Co za odważne wyznanie. Ja wolałam walczyć z odradzającym się uczuciem, a on….

– Jeśli dziś powiesz nie, więcej o tym nie wspomnę, ale… spójrz mi w oczy – poprosił.

A jeśli to tylko bajka? Atmosfera chwili?

Spojrzałam i zrozumiałam, że mówił szczerze. Łzy zakręciły mi się w oczach… Leszek przytulił mnie mocno, bo też wyczytał odpowiedź z mojego wzroku. W jednej chwili zdecydowaliśmy się zaryzykować. Mieliśmy za sobą pełną kłótni przeszłość, już raz się mocno sparzyliśmy i zwiedliśmy na sobie, ale mimo wszystko nie wyobrażałam sobie, byśmy nie spróbowali. Gdy młodzi zaprosili nas do wspólnego tańca, zrobiliśmy im konkurencję, całując się podczas nastrojowej piosenki.

Ależ dostaliśmy brawa!…

– Lepszego prezentu ślubnego nie mógłbym dostać – podsumował wzruszony Kacper.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również