Czy warto za wszelką cenę trzymać się swoich zasad?
W życiu trzeba mieć zasady, to naprawdę wiele spraw ułatwia, eliminując dylematy. Jedną z takich moich żelaznych zasad było: żadnych wakacyjnych flirtów, o romansie już nie wspominając. Szybkie randki, płytkie relacje, jednonocne przygody – to nie było w moim stylu. Brałam raptem kilkudniowe urlopy, ale dzięki czemu mogłam wyjeżdżać i ładować akumulatory kilka razy do roku. Plan relaksu nie zakładał erotycznych zapasów z kimś przypadkowym, kto pojawi się i zaraz zniknie. Poza tym w domu czekał na mnie narzeczony, który nie zawsze mógł dostać urlop w tym samym terminie co ja. Czułabym się źle, doświadczając romantycznych zachodów słońca na egzotycznej plaży z kimś innym niż on, nawet jeśli to przeżywanie byłoby czysto platoniczne. Wierność i lojalność znajdowały się na szczycie listy moich zasad.
Któregoś razu wróciłam wcześniej. Prognozy pogody były na tyle złe, że postanowiłam skrócić urlop o dwa dni, zamiast utknąć na lotnisku, gdy odwołają loty. Myślałam, że mój ukochany się ucieszy, tymczasem w moim mieszkaniu zastałam obcą młodą kobietę. Pomijam jej tupet, ale to bezczelność i dwulicowość Adriana nie mieściły mi się w głowie. Nie każda miłość trwa wiecznie, rozumiem, ale… zresztą, szkoda słów.
Tego dnia skończył się mój najdłuższy i najbardziej poważny związek.
Bolało. Zdrada zawsze boli. A taka zdrada na dokładkę jeszcze upokarza. Zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dbałam o siebie, mężczyźni się za mną oglądali, biust miałam wciąż jędrny i na poziomie, a nogi mnie samej się podobały. Byłam wykształcona, dobrze sytuowana, zdolna utrzymać nie tylko siebie, ale też kogoś mi bliskiego, gdyby zaszła taka potrzeba. Stać mnie było na duże mieszkanie w porządnej dzielnicy i na zwiedzanie świata w wolnym czasie. W którym miejscu miałam rysę? Co ośmieliło Adriana, by tak mnie potraktował? Byłam zbyt ufna, zbyt pewna siebie? Czy to on miał poważne braki w wierności? Jak mógł sprowadzić swoją flamę do mojego domu?!
Rodzina próbowała mnie pocieszać, zwłaszcza mama, ale tylko bardziej się denerwowałam, słysząc:
– Może byś to przemyślała i spróbowała wybaczyć Adrianowi?
– Znowu do ciebie dzwonił? Przypominam ci, że jesteś moją matką, nie jego! Powinnaś być po mojej stronie.
– Ależ jestem, córeczko. Dlatego się martwię, że zbyt pochopnie podjęłaś decyzję. Rozumiem, masz te swoje zasady, ale nie szkoda ci tych pięciu wspólnych lat…
– Dużo bardziej bym żałowała kolejnych spędzonych z tym oszustem. Pewne rzeczy są niewybaczalne. Koniec, ani słowa więcej na jego temat!
Miałam dość dusznej, przytłaczającej sytuacji, potrzebowałam resetu. Złożyłam wniosek o urlop i wykupiłam bilety do Nicei. Tam mnie jeszcze nie było. Lazurowe Wybrzeże, magiczne miejsce. Woda, skały, za miedzą Włochy, gdzie czekały pyszne kolacje w urokliwych miasteczkach, piękne słońce i mili ludzie, którzy nic o mnie nie wiedzieli, więc zamiast udzielać mi nieproszonych rad, po prostu się do mnie uśmiechali.
No i on…
Zwróciłam na niego uwagę już pierwszego wieczora. Był taki francuski. Szczupły, rozwichrzona czupryna, orli nos, wąskie usta. Wpatrywał się we mnie i miałam wrażenie, że uśmiecha się inaczej niż inni, że w jego spojrzeniu i uśmiechu kryje się coś więcej niż uprzejmość czy ogólnie pozytywne nastawienie do świata.
Podszedł i swobodnie zagaił rozmowę dzień później.
Zjedliśmy razem kolację, wypiliśmy kieliszek wina, poszliśmy na spacer. Nie wiem, czy to kwestia niebywałego przyciągania między nami, czy gorzkiego zawodu, jaki zafundował mi Adrian, ale gdy Pierre przekraczał kolejne bariery, nie protestowałam. Zapominałam o zasadach, gdy splatał swoje palce z moimi, nie myślałam o nich, gdy pocałował wnętrze mojej dłoni, a potem płynnie przeniósł pocałunek na moje usta…
Poddałam się fali przyjemności, która opływała mnie jak ciepłe morze. Unikałam wakacyjnych flirtów, więc nigdy nie dotarłam nawet do etapu trzymania się za ręce, tymczasem teraz pokonywałam własne opory moralne z wdziękiem mistrzyni w biegu przez płotki. Chciałam poczuć się lepiej, być chcianą i pożądaną, a nie tą zdradzaną i żałosną.
Spędziłam z Pierre’em cały urlop. Pokazywał mi swoje ukochane miejsca, zabierał do ulubionych knajpek, uczył niuansów języka francuskiego. Dzięki niemu znowu się śmiałam, głośno i radośnie. Byłem kardiologiem i nomen omen uleczył moje złamane serce.
Nie chciałam się nim rozstawać. W ciągu tych dziesięciu dni zrodziło się między nami coś, co trudno wytłumaczyć, bliskość, która innym zajmuje miesiące albo nawet lata. Tego było mi szkoda, dużo bardziej niż pięciu lat z Adrianem, ale musiałam wracać do domu, do rzeczywistości, zwyczajnego życia. Niby wymieniliśmy się numerami telefonu, dodaliśmy siebie na wszelkich komunikatorach, ale nie spodziewałam się, żebyśmy utrzymywali kontakt. To, co zadziało się w Nicei, niech zostanie w Nicei...
A jednak regularnie pisaliśmy do siebie albo dzwoniliśmy i rozmawialiśmy godzinami. Pierre przyjechał do mnie na długi weekend i pokazałam mu kawałek Polski. Potem ja przyleciałam do niego i prawie nie wychodziliśmy z łóżka. Za każdym razem coraz trudniej było nam się żegnać.
– Zostań ze mną, już na zawsze. Kocham cię – wyznał któregoś wieczora.
– A ja ciebie. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nie przesadzałam. Moje uczucie do Adriana, nawet w najlepszym, początkowym okresie, nie było choć w części tak intensywne. Nie potrafiłam jednak zrezygnować z całego mojego życia w Polsce i przeprowadzić się na południe Francji. Co bym tam robiła? Pewnie coś bym znalazła, by nie być na utrzymaniu Pierre’a, ale to tu miałam rodzinę, przyjaciół i pracę w mediach, która dawała mi sporo satysfakcji. Wrosłam w mój kraj korzeniami, głęboko, jak stare drzewo, a takich się nie przesadza. Z kolei Pierre pracował w szpitalu w Nicei i też lubił swoją pracę…
Pewnego dnia zadzwonił i poprosił, żebym odebrała go z lotniska.
– Tak się cieszę, że jesteś! – Uradowana z niespodzianki rzuciłam mu się na szyję. – Na jak długo przyjechałeś?
– Na zawsze. Jeśli mnie zechcesz. – Uroczym gestem, seksownym i nieśmiałym zarazem, odrzucił włosy z czoła. Jakby mi się prezentował.
Kto by pomyślał, że potrafię wydawać z siebie taki piski…
Ktoś mnie kochał. Ktoś oszalał na moim punkcie. Do tego stopnia, by wywrócić dla mnie swoje życie do góry nogami. Nie prosiłam go o to i nie spodziewałam się takiego poświecenia, co nie znaczy, że nie zamierzałam skorzystać z oferty. Przyjęłam go z otwartymi ramionami!
Czekało nas całe mnóstwo formalności, przede wszystkim nostryfikacja dyplomu Pierre’a, by mógł szukać pracy w zawodzie. Zamieszkaliśmy razem i poznawaliśmy się lepiej, bardziej dogłębnie, w codzienności, inaczej niż w ciągu krótkich wizyt.
Lekko nie było. Niby oboje jesteśmy Europejczykami, wychowywaliśmy się i żyliśmy w podobnej kulturze, a jednak na każdym kroku potykaliśmy się o szczegóły. Takie jak choćby tradycje i zwyczaje. Pierre całował mężczyzn na powitanie i nie rozumiał, czemu biorą go za geja, ani czemu u mojej matki w domu trzeba zdejmować buty. Irytowały go wysokie ceny wina w sklepach i liczne zakazy palenia, mnie drażniła jego skłonność do odsuwania obowiązków na później. Co masz zrobić dziś, zrób jutro, oto myślenie południowca. Z czasem on nieco przyspieszył, ja zwolniłam, i spotkaliśmy się pośrodku. Dla dwojga kochających się ludzi kompromis nie jest żadnym wyrzeczeniem, podobnie jak akceptowanie nawzajem swoich dziwactw.
– Rozumiem, że już nie wrócisz do Adriana – tak mama skomentowała informację, że mój związek Pierre’em wzniósł się na wyższy poziom. – Ale czy to musi być obcokrajowiec? Nie ma u nas porządnych mężczyzn?
Nim błysnęłam ciętą ripostą, czujnie odezwał się tata, ratując spokój w rodzinie.
– Mama musi się przyzwyczaić. Przyjedźcie na obiad w niedzielę, bardzo chcę poznać tego twojego Pierre’a.
Gdy doszło do spotkania na szczycie, uroczy Francuz, jego nieporadny polski z silnym „r” oraz wyraźne uwielbienie dla ich córki, podbiło serca moich rodziców jeszcze przed deserem.
Mnie zajęło nieco dłużej przekonanie do siebie przyszłych teściów. Potrzebowali czasu, by zrozumieć, że moja szczerość i bezpośredniość to stałe cechy charakteru, a nie maniera. Niewątpliwie pomógł mi też mój talent do robienia naleśników i domowych wypieków.
Minęło sześć lat od naszego ślubu, a my nadal jesteśmy Pierre’em nieprzyzwoicie szczęśliwi i zakochani. Wakacyjny romans, którego nie planowałam, który był wbrew moim zasadom, okazał się czymś dobrym i trwałym.