Relacje

"Gdyby nie jego upór, nie dałabym nam szansy. Teraz jest mi wstyd, że z góry przekreśliłam tę relację"

"Gdyby nie jego upór, nie dałabym nam szansy. Teraz jest mi wstyd, że z góry przekreśliłam tę relację"
Fot. 123RF

Czy warto oceniać po pozorach? O tym, że takie zachowanie bywa krzywdzące też dla nas samych, przekonała się bohaterka tej opowieści. 

 

Truskawkowe zauroczenie 

Miłość dzieje się wszędzie, choć nie każdemu. Nam się zdarzyła taka o smaku i zapachu truskawek. Co w moim przypadku było chyba przeznaczeniem…

Od kiedy pamiętam, uwielbiałam truskawki, na które dzięki Bogu nie mam uczulenia. Jak dziecko Gwiazdki ja nie mogę się doczekać ciepłych dni, kiedy truskawkowe pola obrodzą i czerwone pyszności pojawią się w sklepach i na straganach. Nigdy mi się nie nudzą, mogę je jeść na okrągło, w różnych zestawieniach: ze śmietaną, jogurtem, miodem, cukrem, w pierogach, plackach, naleśnikach, pod kruszonką i na biszkopcie. Na ciepło, na zimno, w lodach. W galaretce, kisielu i oczywiście zupełnie na surowo, bez niczego. Mama twierdzi, że moja truskawkowa obsesja to jej wina, bo w ciąży miała ciągle ochotę na truskawki. Zatem już w życiu płodowym chłonęłam truskawkowe DNA. Może dlatego gdy się rumienię – co do dziś przychodzi mi zawstydzająco łatwo – moje policzki wyglądają jak dwie wielkie truskawki.

Tata z kolei nazywa mnie księżniczką na… pestce truskawki, gdyż łatwo mi się robią siniaki, więc po nocy na ziarnku grochu wyglądałabym jak ofiara przemocy. Taka cera, takie ciało, białe i delikatne. Jem truskawki, by je wzmocnić. Truskawki zawierają dużo witamin (mają więcej witaminy C niż cytryna), obfitują w mikroelementy (głównie wapń, potas i magnez), a na dokładkę mają niski indeks glikemiczny. Jem truskawki, nawet gdy ceny wołają o pomstę do nieba. Nie narzekam na sytuację finansową. Jako architekt wnętrz wyrobiłam sobie dobrą markę i zadowoleni klienci polecają mnie następnym, więc nie muszę sobie odmawiać mojej ambrozji…

– Dwa kilo poproszę – powiedziałam do sprzedawcy, który kilka dni wcześniej pojawił się na naszym osiedlu.

Jak zwykle, nie czekałam, kiedy dotrę do domu, tylko od razu zjadłam kilka, nieważne, że piasek zgrzytał między zębami. Wiem, powinnam je umyć, ale nałóg to nałóg. A te były przepyszne. Wyjątkowo. Jakaś specjalna odmiana? Sprzedawca też był niczego sobie. Wysoki, przystojny, z umięśnionymi ramionami, z długimi włosami zaczesanymi w seksowny kitko-koczek. No… szkoda.

Nie jestem uprzedzoną snobką, mam nadzieję, ale jako dobiegająca czterdziestki kobieta znam siebie i swoje standardy względem mężczyzn. Nie każda randka musi kończyć się związkiem, a nie każdy związek ślubem, ale… szkoda mi tracić czas na faceta, na oko mojego rówieśnika, który zarabia na życie, sprzedając truskawki ze straganu. Nie wiem, jaka się za tym kryje historia, ani czy w ogóle, i szczerze mówiąc, nie chcę się dowiadywać. Nie chce mi się słuchać żalów i zastrzeżeń wobec życia, świata, bliźnich, rodziny i złośliwego losu. Bo to zawsze jest winna innych albo okoliczności. Rzadko kto bierze własne nieudacznictwo na własną klatę.

Ale truskawki miał wyborne. I zawsze kilka wyjątkowo dorodnych dorzucał mi w gratisie. Na szczęście poprzestawał na tym i na uśmiechu, darowując sobie próby flirtu, więc dalej mogłam kupować od niego truskawki. Właściwie od kiedy się pojawił, kupowałam tylko u niego i już planowałam, ile kilogramów zamrozić na zimę, a ile zakląć w słoikach. Niech tylko trafi mi się wolny weekend.

– Chciałabym zamówić trzydzieści kilo. Na jutro?

Nawet nie mrugnął okiem, jakby takie hurtowe ilości były dla niego czymś zwyczajnym. A następnego dnia postawił przede mną sześć skrzynek wypełnionych pachnącym dobrem.

– Poradzi sobie pani z tym sama? – spytał, wychodząc z ram milczącego przystojniaka. – Czy może… ktoś pani pomoże?

Czyży zakamuflowane pytanie o silne męskie ramię w moim życiu?

– Dam radę sama. Dziękuję. Mieszkam, o, tam – machnęłam ręką – w tym niebieskim domku z jasnym dachem, blisko, jak pan widzi. Skrzynki oddam jutro.

Prędko złapałam za dwie skrzynki i targnęłam je w górę. Mój kręgosłup jęknął. Zosia Samosia, cholera.

– Chyba jednak pani pomogę…

– Nie, nie, nie trzeba!

Nie chciałam, żeby mi pomagał. Nie lubiłam mieć długów wdzięczności, nawet tak drobnych. Nie chciałam też dawać mu pretekstu do zaczęcia czegoś, co nie miało szans powodzenia. Może przesadzałam, ale w pewnym wieku czas jakby przyspiesza i naprawdę szkoda mi było go marnować na relację z góry skazaną na porażkę. Nie zakocham się w sprzedawcy truskawek, choć… z łóżka bym go nie wyrzuciła…

A kysz, kosmate myśli!

Nic nie dzieje się przez przypadek 

Skupiona na mężczyźnie za plecami, mniejszą uwagę zwracałam na to, co działo się przede mną. Skręciwszy w stronę parkingu, ostatnim, bezwiednie tęsknym spojrzeniem obrzuciłam przystojniaka z koczkiem, a potem… BUM!

Moje skrzynki wyleciały w powietrze, a ja padłam na chodnik. Sprawca-rowerzysta pognał dalej, rzuciwszy zdawkowe „sorry”, a ja leżałam. Wśród truskawek, na truskawkach, pod truskawkami… Patrzyłam, jak pan przystojniak zbliża się do mnie biegiem, niosąc cztery skrzynki naraz, jakby nic nie ważyły. Odstawił je i pochylił się nade mną.

– Boże, żyje pani? Coś panią boli?

Wszystko. A najbardziej serce, co było dość dziwne.

– Co? Co pani mówi?

Boże, ależ ona ma oczyska…. I te bicepsy… Marzenie nie facet…

Oho, znowu zaczynasz, skarciłam się. Uderzyłaś się za mocno w głowę czy celibat ci za bardzo doskwiera? Weź się w garść i wstawaj.

– Niech się pani nie rusza! Kręgosłup może być uszkodzony. Wzywam pogotowie. Nawet się nie zatrzymał, drań jeden. Jakbym dorwał typa, długo by sobie na rower nie wsiadł!

Mnie było wszystko jedno. Ból kąsał moje ciało tak bardzo, że kiedy karetka mnie zabierała, zupełnie zapomniałam o torebce. Gotówkę wydałam na truskawki, ale karty, dokumenty… Będę musiała to wszystko zastrzec i wyrabiać od nowa, myślałam z podejrzanym spokojem. No tak, chyba leki przeciwbólowe zaczynały działać.

Równie spokojnie, wręcz z humorem, przyjęłam informację, iż torebkę dostarczył na oddział mój narzeczony. Bardzo miły mężczyzna. A jaki zmartwiony, chyba bardzo w pani zakochany, jak donosiła pielęgniarka. No proszę, miałam złamaną nogę, pękniętą kość przedramienia, mnóstwo krwiaków i siniaków, zero sił, by wstać z łóżka, ale za to zyskałam narzeczonego. Szczęściara ze mnie.

Po dwóch dniach wróciłam do domu i starałam się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości – z bólem i gipsem w rolach głównych – w której niewiele mogłam wokół siebie zrobić. Zrezygnowałam więc z fanaberii typu sprzątanie, skupiając się na przetrwaniu.

Słodki happy end

Dzwonek do drzwi wywołał falę burczenia w brzuchu. No, w samą porę. Dokuśtykałam do drzwi, otworzyłam i zamarłam. Spodziewałam się dostawcy pizzy, a za progiem stał sprzedawca truskawek, który ostatnio awansował na głównego aktora w moich snach erotycznych.

Momentalnie się zarumieniłam. Byłam czerwona jak truskawki, które przyniósł. Sześć skrzynek pełnych apetycznych owoców. Unoszący się wokół zapach był zniewalający. To truskawki czy… on?

– Pomyślałem, że sprawdzę, co u pani.

Skąd wiedział, gdzie…? No tak, sama mu pokazałam.

– Żyję – westchnęłam – acz z trudem. Dziękuję za wezwanie karetki i zaopiekowanie się moją torebką. No i za odegranie roli narzeczonego.

– Żaden problem. Cieszę się, że mogłem pomóc. Przywiozłem truskawki. Świeża dostawa. Może wniosę? Nie jestem stalkerem ani mordercą – zastrzegł od razu.

Uśmiechnęłam się.

– A jaki psychopata przyzna się, że jest psychopatą?

– Szczery? Zdradzę też, że mam na imię Tomasz.

Teraz oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Anita. Zapraszam. Dla tych pysznych truskawek zaryzykuję. Choć w mojej obecnej kondycji mogę je co najwyżej mrozić albo jeść na bieżąco. Żadnych zapraw nie zrobię.

Tomek zmarszczył brwi.

– Oj, nie pomyślałem. Zatem nie masz wyjścia, musisz przyjąć moją pomóc.

– No, chyba muszę, ale znasz się…

– Proszę cię… – przerwał mi. – Moi rodzice mają sporą plantację. Od kiedy pamiętam, w lecie całą rodziną nie robiliśmy przetwory. Przepisy na dżem, konfiturę i powidła mam w małym palcu.

Okazało się, że Tomek jest inżynierem, który w firmie rodzinnej zajmuje się nowymi technologiami upraw. A sprzedawał na straganie, bo zastępował chorego pracownika. Gdyby nie to, nigdy byśmy się nie spotkali. Byłaby szkoda, wielka szkoda. A biorąc pod uwagę, że był truskawkowym królewiczem, to on powinien się zastanawiać, czy jestem dla niego „dość dobra” i czy nie „lecę” na jego pieniądze. Dostałam od losu pstryczka w nos.

Mój królewicz nie kłamał, znał się na przetworach. Szypułkował truskawki jak maszyna, cierpliwie pakował je do woreczków i do zamrażarki. Z reszty gotował i smażył obłędnie pachnące pyszności. Nie brak mi pewności siebie, więc nie brałam jego zachowania wyłącznie za życzliwość. Oboje się sobie spodobaliśmy, dlatego gdy zaproponował mi kolację, którą w dodatku sam przywiózł, bez wahania się zgodziłam.

 

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również