Relacje

"Uważam, że siostra źle wychowuje dzieci. Surowy rodzic jest lepszy niż ten pobłażający i nadopiekuńczy"

"Uważam, że siostra źle wychowuje dzieci. Surowy rodzic jest lepszy niż ten pobłażający i nadopiekuńczy"
Fot. 123RF

Czy osoba z bliskiego otoczenia może zwrócić uwagę rodzicom na temat wychowywania ich dzieci? Bohaterka tej historii podjęła taką próbę. Czy siostra i szwagier zrozumieli jej motywacje?

Pogubieni

Nie wiem już, jak rozmawiać z siostrą. Mam wrażenie, że Danka i jej mąż pogubili się trochę w życiu, a najbardziej cierpią na tym ich dzieci. Kilka razy delikatnie zwróciłam jej uwagę, ale jako stara panna (czytaj: bezdzietna singielka przed czterdziestką) nie jestem dla niej żadnym autorytetem. Nie chcę też za bardzo się wtrącać, w końcu nikt nie lubi takich ludzi: teoretyków udzielających rad praktycznych. Zależy mi jednak na moich siostrzeńcach, to wspaniałe dzieci, tylko…

Zawsze jest jakieś „tylko”, prawda?

Amelia była kiedyś pogodną dziewczynką, którą interesowało mnóstwo rzeczy. Potrafiła czytać kolejne książki na dany temat i buzia jej się nie zamykała, gdy wszystkich wokół informowała – chcieli czy nie – o tym, czym aktualnie się pasjonowała. Dinozaury, polskie kwiaty, astronomia, konie… Aż się dziwiłam, jakim cudem tyle wiadomości mieści się w tej małej łepetynce. Widać dzieci są z gumy łącznie z głową. Z kolei Antek był niczym kot-przytulak. Taki słodki i przymilny, że po kilku godzinach z nim można było wpaść w śpiączkę cukrową. Zawsze powtarzał, że jak się kogoś przytuli, to każdy problem znika. Nikt nie wiedział, skąd mu się to wzięło, gdzie to usłyszał, grunt, że działało, przynajmniej na niego. A teraz… Bliżej mu do dzikiego kocura niż miłego kociątka.

Danka jest starsza ode mnie o sześć lat. Z tego powodu ma większe doświadczenie życiowe, czy raczej rodzinne. Ja jestem wciąż na etapie szukania kogoś wartościowego, z kim mogłabym stworzyć stały związek i powierzyć mu odpowiedzialną funkcję ojca moich dzieci.

Moja siostra już na studiach znalazła swojego księcia z bajki, który podzielał jej opinię, że skoro się kochają i mają podobne priorytety, nie ma co zwlekać z założeniem rodziny. Byli konsekwentni w swoich postanowieniach, więc jeszcze nim obronili magisterki, wzięli ślub i „zaszli w ciążę”. Najpierw pojawiła się Amelia, potem Antoś. Dzieci chciane, kochane, zadbane. Rodzice starali się im zapewnić szczęśliwe, dobre dzieciństwo, nikt nie miał co do tego wątpliwości. Wspólne życie biegło w miarę gładko, mimo drobnych potknięć i nieznacznych wybojów. Zakręty też były przewidywalne.

Do czasu.

Ciepło-zimno? Wychowywanie to nie gra 

Mój szwagier pochodzi z surowej rodziny, w której preferowano „zimny chów” potomstwa. Może nie było kar cielesnych, ale o przytulania też nie. Bo rozpieszczanie psuje dzieci. Za to emocjonalna lodówka, pani matko i ojcze, czyni z nich roboty. Rodzice stawiali Tadeuszowi kolejne wymagania, które egzekwowali, wychowując „małego dorosłego”; takiego z umiejętnością niewidzialności, za jaką uchodzi niezawracanie głowy zajętym ważnymi sprawami rodzicom. Szwagier uważa się za dobrze wychowanego człowieka, porządnego, samodzielnego, ambitnego, obrotnego, więc gdy tylko dzieci podrosły, zaczął stosować wobec nich tę samą zimną metodę chowu. Jakby zapomniał albo zlekceważył konsekwencje, czyli dystans i chłód w późniejszych relacjach, czego on był najlepszym przykładem – jeździł do rodziców tylko wtedy, kiedy musiał.

Może mu to umknęło, bo miał wymagającą pracę. Częste delegacje, wyjazdy służbowe, wizytacje w innych oddziałach. Wracał zmęczony, pragnąc ciszy i spokoju, ewentualnie kulturalnego wyjścia z rodziną do restauracji. Nie potrzebował wrzasków i pisków, nawet radosnych, rzucania mu się na szyję, zabaw w piratów albo budowania bazy z koców i poduszek.

Dla odmiany moja siostra nieba by swoim skarbom przychyliła. Więc kiedy szwagier wyjeżdżał, dzieciaki mogły robić wszystko, na co im przyszła ochota. Brakowało chyba jedynie zwisów z żyrandola. Rozumiem, że Danka chciała im zrekompensować w ten sposób nieobecność ojca, co zresztą ułatwiały jej spore pieniądze, jakie ten zapracowany mąż przynosił do domu. No ale bez przesady.

Kiedyś zwróciłam jej uwagę, że dzieci potrzebują stałych, jasnych zasad oraz konsekwencji. Nie mogą przy matce zachowywać się jak diablęta, a przy ojcu udawać niewiniątka.

– To się kiedyś na was zemści. Przecież uczysz ich kłamać, oszukiwać, nie widzisz tego, że…

– Jak już będziesz mieć dzieci, które wychowasz idealnie, wróć do mnie z poradami – ucięła urażonym tonem.

Nie chciałam zranić jej uczuć, po prostu czasem ktoś z zewnątrz lepiej widzi problem i potrafi go nazwać. To jak z obserwacją lasu. Trzeba na niego spojrzeć z oddali, bo z bliska widać tylko pojedyncze drzewa.

– Martwię się, bo nie chcę, by skończyło się jakimiś…

– Ty mi tu nie kracz – znowu mi przerwała. – I przestań się wreszcie wtrącać w moje życie, bardzo cię proszę. Dobrymi chęciami to wiesz, co jest wybrukowane.

Mogłabym jej powiedzieć dokładnie to samo. Na pewno chciała dobrze, ale niczego nie wymagając od dzieci, nie stawiając im żadnych ograniczeń, nie wyznaczając celów ani zadań, mogła wyrządzić im poważną krzywdę. Stres jest stałym elementem życia i w procesie dorastania nie da się go uniknąć. Wcześniej czy później dziecko zetknie się z trudnościami. Nie sztuka w tym, by chronić je przed każdym kłopotem, ale by umiało sobie poradzić w stresującej sytuacji.

Poczytałam na ten temat i konsekwencje nazbyt pobłażliwego wychowania jeżą włosy na głowie. Nieprzystosowanie do realiów życia. Brak granic. Brak poszanowania dla zasad i cudzych poglądów. Postawy egocentryczna i roszczeniowa.

Niestety, gdy próbowałam siostrę przestrzec, zaczynała na mnie krzyczeć.

– Nie wmawiaj mi, że hoduję małych socjopatów! Wypraszam sobie!

Gryzłam się więc w język, by nie zakazała mi wstępu do swojego domu. Jednak nie przestałam widzieć, co się dzieje.

Skutki niekonsekwencji widoczne gołym okiem 

Amelka zaczęła malować włosy na czarno, gdy była jeszcze w podstawówce. Dziewczynki często marzą, by pofarbować włosy jak dorosłe kobiety. A ona to zrobiła. Mama pozwalała jej na wszystko, więc czemu nie. Teraz ubiera się w czarne koronki, dziwne spódnice i poszarpane spodnie. Nosi naszyjniki z wielu łańcuszków z krzyżami i obrysowuje powieki smolistą kredką, bo „makijaż musi odzwierciedlać moją ciemną duszę, ciociu”. Już nie czyta książek „o wiedzy” i nie zasypuje nas milionem informacji na różne tematy. Po szkole słucha mrocznej muzyki, zamknięta w swoim pokoju o ciemnogranatowych ścianach. Boję się, że hoduje tam sobie depresję. Albo wrogość wobec świata.

Czasem wychyla się ze swojej gawry i wyciąga od matki kilkaset złotych, po czym wychodzi. Zapytana, na co jej te pieniądze, dokąd się wybiera i kiedy wróci, rzuca:

– Nie będziesz mnie opresyjnie kontrolować!

Ja unoszę brwi, nieprzyjemnie zaskoczona jej tonem, moja sistra wzdycha i kiwa głową.

– Rzeczywiście, nie mogę jej kontrolować…

Boję się o nich. To chyba podstawowa zasada w stosunkach międzyludzkich, by ktoś, wychodząc z domu, mówił, gdzie idzie, z kim i kiedy mniej więcej wróci. Zwłaszcza gdy rzecz tyczy piętnastolatki.

Z Antkiem sytuacja nie przedstawia się lepiej. Chłopak jest w siódmej klasie, dojrzewa, a jego nastoletni bunt skierowany jest gównie przeciwko szkole. Wiem, że to bystry młody człowiek, bo dotąd świetnie radził sobie w szkole. To znaczy radził sobie, póki nie przyszła pandemia, a wraz z nią zdalna nauka. Wtedy coś się w nim załamało i oceny zaczęły pikować w dół. Nauczyciele się skarżyli, jak donosiła mi siostra, że Antek, jeśli w ogóle jest obecny ciałem na lekcji, to na pewno nie ma go tam duchem, że jest niezorientowany w temacie, a kilka razy został przyłapany na graniu w trakcie zajęć.

– Oj, zdarzyło się, co wielkiego, widać nudne były te zajęcia – bagatelizowała Danka, jak zawsze broniąc syna. – A wychowawczyni zaraz bije na alarm, że niby Antek demoralizuje resztę klasy. Niby jak, skoro widzą się i słyszą tylko przez internet? Poza tym im naprawdę jest ciężko…

– Nauczycielom?

– Dzieciom! Najpierw pandemia, potem chaos i terror za wschodnią granicą...

– To mam być wytłumaczenie dla nieuctwa? – wyrwało mi się, bo już naprawdę nie mogłam słuchać jej herezji.

Spojrzała na mnie wrogo.

– Chcesz się kłócić?

– Nie chcę, ale skończy się na powtarzaniu klasy, jeśli będziesz usprawiedliwiać wagary wojną na Ukrainie.

– A ty znowu kraczesz!

"Miłość powinnam być mądra, a nie wyłącznie bezwarunkowa"

Odpuściłam, ale przy następnej okazji próbowałam jej powiedzieć, że musi zareagować, zanim będzie za późno. Dzieciaki już wiedziały, że mogą manipulować rodzicami. Jeśli przed ojcem udawały grzeczne i ciche, unikały połajanek, wykładów i kar. Po powrocie do domu, a przed kolejnym wjazdem, szwagier chciał odpocząć, zjeść domowy posiłek i usłyszeć, że „wszystko jest dobrze”. Święty spokój – oto jego nagroda za bycie żywicielem rodziny oraz fundatorem ekstra wydatków. Dla mnie to była obojętność i wykręcenie się od obowiązku ojcowskiego. Z kolei moja siostra ślepo wierzyła w moc pobłażania jako metody wychowawczej.

– Nie pouczaj mnie, jak mam zajmować się własnymi dziećmi! Nic o tym nie wiesz! Choćbyś tysiąc książek przeczytała i milion filmów obejrzała na ten temat nadal byś nie miała pojęcia o rodzicielstwie! – zdenerwowała się na mnie Danka, gdy po raz kolejny próbowałam do nie dotrzeć.

Bardziej niż kiedykolwiek żałuję, że nasza mama już nie żyje. Może jej rady by wysłuchała. Mama była ciepłą, tolerancyjną osobą, ale obie wiedziałyśmy, że nie tolerowała kłamstw ani oszustw, czy to w poważnych, czy drobnych sprawach. Pozwalała nam na dużo, dzięki czemu mogłyśmy odkrywać świat i siebie. Z drugiej strony znałyśmy zasady, których musiałyśmy przestrzegać, by mama nadal nam ufała. Główna brzmiała: najpierw obowiązki, potem przyjemności. Czemu Danka nie stosowała jej wobec własnych dzieci?

Naprawdę nie chcę krakać, ale oby nie ocknęła się za późno. Wiem, że kocha Amelkę i Antka nad życie. Tylko co z tego? Miłość powinnam być mądra, a nie wyłącznie bezwarunkowa, by dała światu dwoje dobrych, porządnych i niepogubionych ludzi.

Ciężko mi tylko obserwować i czekać. Bardzo ciężko.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również