Czy osoba, która odkrywa zdradę, powinna zachować takie tajemnice dla siebie?
Można mieć oboje rodziców i czuć się półsierotą. Można winić się za szczerość, która rozbiła rodzinę, ale… Czy to naprawdę była moja wina? Co dokładnie uratowałoby moje milczenie? Komu by pomogło? Zatuszowałoby zdradę i podtrzymało cukierkową fikcję? Dałoby czas na rachunek sumienia i pokutę?
Problem w tym, że faktyczna grzesznica, nie poczuwała się do winy. Kiedy tak się zmieniła? A może całe moje życie udawała kogoś innego?
Jestem jedynaczką, a rodzeństwo cioteczne widywałam od święta, bo mieszkaliśmy w różnych krańcach Polski. Wychowywałam się więc tylko z mamą i tatą. Oczywiście, miałam koleżanki i kolegów, zawiązywałam przyjaźnie, ale to rodzice byli mi najbliżsi. Do tego stopnia, że ominął mnie nastoletni bunt. Rozmowa i zaufanie – gdy na tym opiera się relacja, nie ma powodu do awantur.
Po wyprowadzce z domu często wpadałam w odwiedziny, a wspólne niedzielne obiady stały się naszą świecką tradycją. Im lepiej poznawałam świat i ludzi, tym bardziej doceniałam uczucie łączce moich rodziców. W dobie rozwodów co trzy minuty ich szczera, piękna miłość wzruszała, a wzajemny szacunek budził podziw.
– Zobacz, tata kupił mi jedwabną apaszkę, bo posiałam gdzieś tę moją ulubioną! Zobacz, dotknij, prawdziwy jedwab! – Mama pokazywała drogi nabytek. – Wspaniałego mam męża, prawda, córciu?
Prawda.
– Wiesz, jaki mama obiad ostatnio zrobiła? Kaczkę z jabłkami – opowiadał tata. – Myślałem, że pęknę z przejedzenia, bo nie mogłem skończyć. Tak mi dogadza, moja ukochana żona.
Tylko pozazdrościć.
– Kochanie, w ten weekend jedziemy z tatą do Kazimierza. Zarezerwował nam pokój w romantycznym hoteliku, bo jak powiedział, dawno nigdzie nie byliśmy, więc trzeba to nadrobić. Już się nie mogę doczekać!
Mogło to się wydać zbyt cukierkowe, robione na pokaz, by sąsiadki zazdrościły, ale mnie cieszyło, że ciągle mają ochotę na takie gesty, objawy troski, zainteresowania, dogadzanie sobie nawzajem. Niby nic wielkiego, ale suma tych drobiazgów miała ogromną wagę i znaczenie. Nie byli jeszcze starzy, bo co to w dzisiejszych czasach jest sześćdziesiątka. Mama była na wcześniejszej emeryturze, tata nadal pracował. Mama miała więcej czasu, by rozpieszczać tatę kulinarnie, on miał więcej pieniędzy, by fundować im wspólne przyjemności. Z jednej strony byli jak stare dobre małżeństwo, z drugiej jak zakochane nastolatki. Urocze…
Dlatego przeżyłam istny wstrząs, gdy zobaczyłam moją mamę w środku dnia w kawiarni z jakimś obcym mężczyzną. Nie znałam go, nie miałam pojęcia, kto to jest. Łudziłam się, że może jakiś jej znajomy, którego spotkała przypadkiem. Przecież moja matka miała po latach pracy w urzędzie miejskim mnóstwo znajomości. Ale gdy ten facet wziął ją za rękę i zaczął całować wnętrze jej dłoni…
Skamieniałam.
Czemu mu na to pozwala?! Co to wszystko znaczy?!
Reakcja mamy do reszty mnie załamała. Pochyliła się ku niemu i pocałowała go w usta. To było wstrętne, ohydne, ale… nie mogłam oderwać wzroku. Co ona wyprawia? Dlaczego? W domu grucha z ojcem, udaje kochającą żonę, a tu… teraz… z tym… tym… typem…?!
Brakowało mi powietrza, krew pulsowała w skroniach tak mocno, jakby zaraz miała rozsadzić żyły! W życiu bym się spodziewała takiego obrazka. Powinnam tam wejść, wyciągnąć ją siłą, choćby za włosy, ale nie mogłam zrobić kroku w stronę wejścia do kawiarni. Moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie byłam w stanie stawić czoła ani matce, ani prawdzie. Nie w tamtej chwili. Mój świat, zbudowany na wierze w miłość, przysięgę małżeńską, lojalność rodzinną, właśnie walił się w gruzy.
Wróciłam do siebie i krążyłam po mieszkaniu, rozpamiętując każdą sekundę sytuacji, której byłam świadkiem. Czy to jakiś jednorazowy eksces? Spóźniony kryzys wieku średniego? A może to nie był pierwszy raz? Może wszystko, w co wierzyłam, było kłamstwem?
Wreszcie złapałam za telefon i umówiłam się z mamą na rozmowę. Tata był w pracy, ona siedziała w domu i lepiła pierogi na obiad. Jak na gospodynię miesiąca przystało.
– Jak możesz zdradzać tatę? – zawołałam od progu, nie mogąc dłużej znieść rozsadzającego mnie napięcia.
– Córcia, co ci się…?
– Widziałam cię wczoraj w kawiarni! Z tym twoim kochasiem! Całował cię po rękach, a ty go w usta! Ohyda! Co to, do cholery, miało być? – krzyczałam.
Zbladła. I już wiedziałam, że nie będzie mowy o nieporozumieniu czy przywidzeniu. Znałam prawdę, choć miałam nadzieję, że się mylę, że istnieje jakieś wytłumaczenie. Choćby było najbardziej absurdalne, przyjęłabym je za dobrą monetę. Bo... moje serce pękło. Na pomniku mojej matki, który wystawiło jej moje dzieciństwo, pojawiła się ogromna rysa. Rysa? On po prostu upadł. Runął!
– Nie chcę o tym z tobą rozmawiać, to są moje sprawy, kochanie, i ciebie nie dotyczą – powiedziała, bawiąc się nerwowo włosami. Zbywała mnie, mało brakowało, by powiedział, że to sprawy dorosłych, nie dla dzieci.
– Jak to mnie nie dotyczą?! Jesteś moją matką! A tata? Wie?
– Nie. I będę ci wdzięczna, jeśli nic mu nie powiesz. Nie wtrącaj się w nasze sprawy. Życie innych ludzi, nawet najbliższych, nigdy nie jest takie, jak nam się wydaje, pamiętaj o tym. Uznaj to za cenną lekcję życia. Poza tym jesteś kobietą, więc mam nadzieję, że…
– Że co? Solidarność jajników wygra? Bo nie zamierzasz tego skończyć, mam rację?
Strzeliłam, blefowałam. Głucha cisza w odpowiedzi była aż nadto wymowna.
Wybiegłam z rodzinnego domu, jakby goniło mnie sto diabłów. Nie chciałam przebywać z moją matką ani chwili dłużej. Brzydziłam się nią. Autentycznie. Niedobrze mi się robiło na myśl o tym, co wyprawiała i o co śmiała mnie prosić. Nie pojmowałam, jak mogła robić coś takiego mojemu ojcu, ich małżeństwu, naszej rodzinie i wreszcie mnie, swojej córce. Nawet nie raczyła przeprosić, jakby nic takiego się nie stało, jakby miała święte prawo do „swojego sekretnego, drugiego życia”.
Prosto od niej pojechałam do firmy, w której pracował tata.
Wszystko mu opowiedziałam.
Może powinnam była to przemyśleć, zastanowić się, ale nie umiałam zatrzymać tej okropnej prawdy dla siebie. Wszystko w środku mnie bolało i czułam, że on też powinien wiedzieć. Musi wiedzieć. Nie może być okłamywany ani minuty dłużej. Nie zasługiwał na bycie rogaczem.
Załamał się. Widziałam, jak twarz mu poszarzała, a uśmiech, który pojawił się na mój widok, znika. Byłam zła na siebie, że musiałam zadać mu ten ból, a jednocześnie nie wątpiłam, że postąpiłam słusznie. Telefon taty dzwonił bez przerwy. Na wyświetlaczu pojawiało się zdjęcie mamy, ale on już nie odbierał. Chyba nie miał siły. Przytuliłam go i tak siedzieliśmy, długo, obydwoje zdruzgotani. Nie życzyłabym najgorszemu wrogowi przeżycia takiej chwili.
Potem sprawy potoczyły się dość szybko. Tata nie pogodził się ze zdradą i romansem żony – który trwał od jakiegoś czasu – i zażądał rozwodu. A ona nie bardzo mogła się nie zgodzić. Na szczęście dla niej ojca nie interesowało pranie brudów w sądzie, więc wszystko skończyło się na jednej rozprawie. Matka, jeszcze zanim zapadł wyrok, wyprowadziła się do tamtego faceta. Zamknęła za sobą drzwi bez żalu. Podobnie jak za czterdziestoma latami małżeństwa, które wydawało się idealne. Do dziś tego nie rozumiem. Może o czymś nie wiedziałam? Może była nieszczęśliwa? Może po prostu w jej przypadku źródło miłości się wyczerpało.
Wiem tyle, że teraz do mnie ma największe pretensje. O to, że musiała wybierać i że doszło do rozwodu. Bo przecież gdybym siedziała cicho, wszystko byłoby jak dawniej. Miałaby i namiętnego kochanka, i czułego męża, który dbał o nią jak nikt inny. Wyglądało na to, że w ogóle nie przejęła się kwestią elementarnej uczciwości, o wierności już nie wspominając. Przeciwnie. To mnie nazwała zdrajczynią i zabójczynią rodziny. Patetyczne. Podobnie jak oskarżenie, że wbiłam jej nóż w plecy, że pogrążyłam ją, zamiast wesprzeć.
A ja miałam kogo wspierać. Mojego tatę. Mężczyznę, który bezgranicznie wierzył swojej żonie. Kochał i potwornie się zawiódł na tej miłości. Nic dziwnego, że w ciągu kilku miesięcy postarzał się o kilka lat, jakoś tak zmalał, skurczył się, stracił chęć do życia. Ciężko było go wyciągnąć na mały spacer, co dopiero mówić o dalszej wycieczce. Bałam się o niego.
Rozpaczał, był w swoistej żałobie. Stracił towarzyszkę życia i miał złamane serce, dokładnie tak samo jak ja. Cierpiałam, bo mama zraniła nas i porzuciła. Cierpiałam, bo to mnie oskarżyła o rozpad naszej rodziny. Choć to nie ja postąpiłam źle! Zdradzała ojca, prawdopodobnie od miesięcy, jeśli nie od lat, ale to ja byłam winna, bo powiedziałam o tym na głos?
Nie umiałabym spokojnie patrzeć na nią i tatę podczas niedzielnych obiadków, jednocześnie mając w pamięci obraz matki z innym facetem, jak się całują, jak ten ją przytula… Nie, wykluczone! Wtedy ja też byłabym winna zdrady i kłamstwa. Nie umiałabym się fałszywie uśmiechać i kłamać co drugie zdanie, jak ona. Widać wdałam się w tatę, i dzięki Bogu.
Od jakiegoś czasu niedzielne obiady z tatą jemy znowu we trójkę. Dołączył do nas mój narzeczony – syn prawnika, który zajmował się sprawą rozwodową taty. Mój staruszek uśmiecha się i żartuje, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Już mu lepiej, choć… mówi też, że dobrze już było, a teraz wystarczy mu, że będzie znośnie.