Relacje

"Ania była influencerką, ja jej wierną przyjaciółką. Myślałam, że wiem o niej więcej niż fani z Instagrama..."

"Ania była influencerką, ja jej wierną przyjaciółką. Myślałam, że wiem o niej więcej niż fani z Instagrama..."
Fot. 123RF

Czy kobieta, która promuje w social mediach swoje wyidealizowane życie, może zdobyć się na szczerość, gdy nikt nie patrzy? Gdzie jest granica między wirtualnym światem a rzeczywistością?

Narodziny gwiazdy 

Moje życie przypomina zarastający rzęsą staw, na którym od czasu do czasu pojawi się ważka albo kaczka, co najwyżej, bo dystyngowane łabędzie i piękne motyle wolą lepsze akweny. Sporo tu komarów, ale nie ma wirów, głębin, bystrzyc, i zasadniczo trudno się utopić. Z kolei życie Ani, w porównaniu z moim, to istny wodospad, tyle się w nim dzieje, takie wydaje się piękne, fascynujące, wspaniałe. Ania wykorzystała swoją szansę daną od losu oraz natury i zbudowała, jak ona to nazywa: markę.

Już w szkole była gwiazdą. Małą guru swojej osobistej sekty. Królewną otoczoną wianuszkiem dwórek marzących, by być kiedyś stać się takimi jak ona. Rzucała się w oczy, wyglądem i zachowaniem. Nie zwykła przemykać się pod ścianami czy siedzieć w kącie. O nie, nie Ania. Nie chowała się w tłumie uczniów, nie czekała, aż ją znajdą. Lubiła błyszczeć, szukała poklasku. To ją wybierano do pełnienia ról wymagających urody i pewności siebie, czy chodziło o powitanie burmistrza odwiedzającego naszą szkołę, czy o przedstawienie z okazji Trzeciego Maja. Reszta się nie liczyła. Reszta, czyli nauka, stopnie, wykształcenie. Zdawała z klasy do klasy, i to bez większego trudu, ale nie widziała się na studiach.

– Strata czasu – powtarzała. – Niczego mnie tam nie nauczą. Wolę sama się o siebie zatroszczyć. Mój żywioł i przyszłość to social media. Nie każdy się do tego nadaje, ja owszem.

Nie cierpiała na kompleksy i brak wiary w siebie, nie nasza Ania. Nieważne, że niektórzy z niej kpili, że starsi pukali się w czoło i nazywali gwiazdą ze spalonego teatru. Nieważne, bo ona miała swój cel i uparcie do niego dążyła. Jeśli coś sobie postanowiła, to działała, nie oglądając się na innych. Jeśli sukces mierzyć pieniędzmi, to zawiesiła poprzeczkę wysoko. Jak dla mnie niebotycznie, ale ona miała rozmach, więc mogło jej się udać.

Dwa światy 

Wyjechała z naszego miasteczka, by podbijać świat. Ja, żeby studiować. Po magisterce udało mi się znaleźć pracę w prywatnym liceum, jako nauczycielka biologii. Cieszyłam się, bo w niepublicznej szkole mogłam więcej zdziałać, więcej dać z siebie uczniom, podzielić się z nimi moją pasją, a przy tym zarabiałam na coś więcej niż „na waciki”. Mogłam wynająć kawalerkę, a słoiki od rodziców nie stanowiły podstawy mojej diety. Czułam się wygrana, zadowolona…

I wtedy na moim horyzoncie znów pojawiła się Ania. Także mieszkała w Warszawie, ale we własnym apartamencie na Wilanowie. Zaprosiła mnie na kawę, a ja starałam się nie czuć zazdrości, widząc, jak mieszka moja rówieśniczka i koleżanka z klasy, która na maturze miała wynik dużo gorszy od mojego.

– No wiesz, robiło się to i owo, ale głównie spełniałam marzenia… – zaczęła opowieść. – Najpierw trochę pokręciłam się przy modelingu, bo jak ma się twarz i figurę, to trzeba z nich korzystać, a teraz sama tworzę swoją markę. No, z moim Kiciem. Jest nas dwoje.

Okazało się, że Ania i jej narzeczony prowadzą konta na Instagramie, na których reklamują różne produkty, firmy, przedsięwzięcia. Za co dostają pieniądze. Całkiem porządne pieniądze. Mówiła nonszalanckim tonem, że odrzuca propozycje, które jej się nie opłacają. Jeden post, jedno zdjęcie, niemal dwie moje wypłaty, a jej się… nie opłacało. Nie wiedziałam, czy mam ją podziwiać, czy raczej jej unikać. Na do widzenia obiecałam, że będę śledzić jej profil.

Dotrzymałam obietnicy, choćby z grzeczności, bo zaczęłyśmy się częściej spotykać i rozmawiać. Głównie o niej i o jej planach. Zazdrościłam Ani. Tak po prostu, jak zazdrości się komuś luksusowego auta, zagranicznych podróży, pięknej kuchni, bez zawiści i nienawiści. Zarabiałam lepiej niż nauczyciele w państwowych szkołach, z moją młodzieżą jeździłam na krajowe wycieczki, ale większość wolnych dni spędzałam w rodzinnym miasteczku. O wyprawach na tropikalne wyspy nie myślałam choćby w kategoriach marzenia, a ona latała na drugą półkulę przynajmniej trzy razy do roku. Nosiła ubrania najdroższych marek, opatrzone logo najlepszych projektantów, cała była w biżuterii, od uszu po kostki, miała pierścionek nawet na palcu u nogi. A wokół niej unosił się oszałamiający zapach...

– Chcesz te perfumy? Mnie nie podeszły. Użyłam ze dwa razy, tylko do reklamy – mówiła i wciskała mi torebkę z kilkoma buteleczkami, które kosztowały tyle, jakby flakon był ze złota.

Podobnie traktowała ubrania, niektóre jeszcze z metkami. Szybko się nimi nudziła, albo od początku jej się nie podobały, więc za jej zgodą i zachętą mogłam przebierać i wybierać, bo „reszta i tak poleci do śmietnika”. Miałyśmy podobny rozmiar. Tego jednego Ania mogła zazdrościć mnie. Ona katowała się dietami i ćwiczeniami, by trzymać linię, a ja nie musiałam, bo miałam, jak to ona nazywała, „bandycką przemianę materii”.

Ślub Ani to było wydarzenie, co najmniej miesiąca. Zorganizowała bajeczne wesele, które relacjonowała na Instagramie. Wcale bym się nie zdziwiła, gdybym na każdym przedmiocie była metki z danymi sponsora, ale widać uznała to za zbyt „obciachowe”.

Gdy na świecie pojawił się jej syn, a następnie córka, Ania stała się ekspertką od życia rodzinnego i wychowywania dzieci. Reklamowała ubranka, zabawki, elementy wyposażenia dziecięcych pokoików, metody wybierania najlepszej niani, najlepszego żłobka, przedszkola. Pisała o wychowywaniu małego geniusza i małej księżniczki, świadomym od małego swojej wartości. Na zdjęciach aż promienieli, błyszczeli od uśmiechów i szczęścia. Zdawałam sobie sprawę, że wiele w tym jest na pokaz, że w życiu nie jest jak w reklamie, ale mimo wszystko wydawali się taką cudowną rodziną.

Followersów w jej świecie przybywało. Zazdroszczono Ani barwnego życia, ślicznych dzieci, zakochanego w niej męża, no i figury. Szybko wracała do siebie po ciążach i wcale nie wyglądała na zmęczoną. Pisała coś o nowych suplementach diety, które dostarczają jej organizmowi witamin i pozwalają poszarzałej cerze odzyskać świetlisty blask. Byłam bliżej Ani niż zwykli obserwujący, więc wiedziałam, że jej patent na dobry wygląd to porządny sen i dwie nianie. To one zajmowały się dziećmi, a Ania pracowicie ćwiczyła, by odzyskać szczupłą talię.

Pozory mylą

Ale nawet ja nie znałam całej prawdy…

Kiedyś zadzwoniła w środku tygodnia i zaprosiła mnie kawę, na mieście. Nie w domu.

– Muszę się wyrwać na chwilę z tego cyrku – usłyszałam zaskakujące wyznanie.

– Oho, czyżby kłopoty w raju?

– Bardzo śmieszne – mruknęła. – Mówiłaś, że w środy kończysz wcześniej.

– Owszem, ale… aż dziwne, że zapamiętałaś.

– Jak masz zamiar tak się wyzłośliwiać, to wystarczą mi hejterzy, nie przyjaciółka.

Padło magiczne słowo, którego nie zwykła nadużywać. Bo też nasza przyjaźń była dość dziwna. Trudno było określić, kto tu kogo wykorzystuje. Czy ja ją, bo za darmo mam markowe ciuchy, kosmetyki, nawet buty. Czy ona mnie, bo przy mnie nie musiała tak bardzo się pilnować, dbać o starannie kreowany wizerunek. Bo ja wiedziałam, że ten Insta-biznes to kolorowa bańka, która z prozą życia ma niewiele wspólnego. Bo poza mną Ania nie miała innych przyjaciółek, tylko… rywalki-koleżanki z Instagrama, z którymi kontakty oznaczały kolejne kontrakty i pieniądze. Żadna nie robiła niczego bezinteresownie. I tu zaczynała się moja rola. Trwałam przy Ani, stawiałam się na wezwanie, by mogła się wygadać, wyzłościć, wypłakać. I robiłabym to, nawet bez profitów i prezentów. Nie wiem, czy to kwestia lojalności, przywiązania czy „zboczenia” zawodowego. Ale patrzyłam na Anię całościowo i widziałam człowieka, a nie produkt, który sprzedawała.

Siedziałyśmy w hipsterskiej kawiarni, ja wpatrzona w Anię, ona w okno, zastanawiająco milcząca.

– Nie mogę się doczekać Dominikany… – powiedziała w pewnej chwili. – Boże, jacy tam są faceci… Jak wielbią kobiety… Tydzień na tej wyspie wystarczy, bym podładowała akumulatory.

W mojej głowie rozbrzmiał dzwonek alarmowy.

– Chwila, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zdradzasz męża na tych wyjazdach?

Ania skrzywiła się nieznacznie.

– Choćbym chciała, nie jestem głupia. Nawet na końcu świata ktoś może mi zrobić kompromitujące zdjęcie i wszystko się posypie.

Patrzyłam na nią, nie do końca rozumiejąc, co próbuje mi powiedzieć. Zdawałam sobie sprawę, że jej życie nie jest tak idealne i kolorowe jak obrazki z mediów społecznościowych, ale jej małżeństwo uważałam za udane.

– A po co ci uwielbienie innych mężczyzn? Przecież Kiciu świata poza tobą nie widzi!

Czego jak czego, ale tego byłam pewna.

Ania parsknęła śmiechem.

– Daj spokój… To tylko układ biznesowy. Zdjęcia, kontrakty… Już nawet nie sypiamy ze sobą, skoro nie musimy.

Musiałam wyglądać na mocno wstrząśniętą, bo Ania uśmiechnęła się i mruknęła:

– No już, już, nie rób takiej miny, jakbym ci wyznała, że się kocham w tobie od lat.

– Przecież… macie dzieci! – wykrztusiłam.

– O Jezu, no mamy, niczego im chyba nie brakuje. Bardzo cię proszę, nie histeryzuj.

Czy my się znamy?

Zabrzmiało jak kwestia z jakiegoś filmu, na którą nie znalazłam riposty. Dopiłam kawę, dojadłam ciastko, pożegnałam się z Anią i poszłam do domu. Piechotą, musiałam pomyśleć. Wiedziałam, jak zarabia Ania: sprzedawała kawałki swojego prywatnego życia. Nie krytykowałam jej, nie oceniałam, czasem zazdrościłam, czasem współczułam. Ale teraz sama nie wiedziałam, co mam czuć, co myśleć. Litość? Niesmak? Czy Ania w ogóle miała jakieś prywatne życie, takie prawdziwe, skoro nawet dzieci spłodzili z Kiciem „w ramach kontraktu”? Boże, co im te dzieciaki zawiniły? Na kogo wyrosną w tej makiecie rodziny?

Sukces według Ani to piękne ubrania, drogie perfumy, najlepsze restauracje i egzotyczne wyprawy. Rzesza obserwujących i wierne grono hejterów. W pakiecie jest też mąż, który udaje zakochanego, bo to się opłaca. Dzieci jak z reklamy chowane przez nianie. Sława, która sprawia, że nawet w wiosce na końcu świata nie czuje się w pełni anonimowa. Gdzie i kiedy odpoczywa w takim razie? Komu ufa? Kogo kocha? Co lubi, gdy nikt nie patrzy? Kim jest tak naprawdę?

Nie mam pojęcia, choć uważa mnie za przyjaciółkę.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również