Mimo, że jak określa WHO nie ma bezpiecznej dawki alkoholu, to wciąż picie jest powszechne. Dodatkowo, osoby niepijące bywają obiektem drwin, nie wspominając o namawianiu do picia.
Stronię od alkoholu, więc w towarzystwie jestem uważana za… dziwoląga. Żaden inny aspekt zdrowego stylu życia, na który stawiam, nie wzbudza tyle zainteresowania, co abstynencja.
"Nie napijesz się z nami? Tylko kieliszeczek! Za zdrowie Marka, w końcu pięćdziesiątka to nie byle jaka okazja!", "Nasza świętoszka znów zamawia lemoniadę? Ej, na wakacjach w Hiszpanii trzeba napić się lokalnego wina. A przynajmniej sangrii – to przecież prawie jak owocowy kompot!". "Julka, musimy umówić się na pogaduszki – mam ci tyle do opowiedzenia. Przyniosę winko, posiedzimy sobie na spokojnie… Jak to, nie pijesz wina? To co przynieść? Piwo lubisz?" Takie komentarze i docinki słyszę prawie zawsze, gdy umawiamy się ze znajomymi. Czy to wakacje, impreza urodzinowa czy ploteczki z przyjaciółką – zawsze na stole pojawia się alkohol, którego ja konsekwentnie odmawiam. I ciągle muszę się z tego tłumaczyć. "Nie, nie mam problemów alkoholowych… Nie biorę żadnych silnych leków… Naprawdę wolę lemoniadę… Od wina boli mnie głowa… Potrafię bawić się dobrze nawet bez drinka".
Na szczęście moi znajomi, to nie typ ludzi, którzy się upijają czy nie wstają od stołu, dopóki coś jest w butelce. Ale alkohol zawsze pojawia się na naszych spotkaniach. Generalnie nie mam nic przeciwko temu – są dorośli, mogą robić na co mają ochotę. Nigdy nie komentuję ich wyborów i uważam, że oni nie powinni komentować ani oceniać moich. Niby to takie żarciki, ale zaczęły mnie już irytować. Do tego stopnia, że zaczęłam rzadziej wychodzić z przyjaciółmi w weekendy na miasto. Kiedy umawiają się na drinka, z góry wiem, że będę musiała się tłumaczyć z tego, że zamawiam tylko sok pomarańczowy. Kto pije, jest w trendzie?
Mam wrażenie, że popijanie alkoholu stało się ostatnio modne. Niemalże w dobrym guście jest zamówienie kieliszka prosecco do niedzielnego brunchu. W plażowych kawiarenkach nad Bałtykiem od rana widać grupki ludzi – głównie młodych kobiet – sączących koktajle. Niby to nic takiego, kolorowe, słodkie i pewnie raczej słabe drinki rozcieńczone duża ilością lodu. Jednak to wciąż alkohol – ten sam, przed którym lekarze przestrzegają, ponieważ zwiększa ryzyko chorób krążenia, nowotworów, alzheimera, depresji… W 2023 roku WHO ogłosiła, że – wbrew temu co mówiło się wcześniej – nie ma bezpieczniej dla zdrowia ilości alkoholu, a każda dawka, nawet minimalna, jest dla organizmu toksyczna. Lekarze dawno zdementowali mity o tym, że czerwone wino jest dobre dla serca a koniak ułatwia trawienie. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie moment, gdy "niewinne" popijanie zmieni się w uzależnienie. Czytałam ostatnio statystyki – w Polsce około milion osób jest uzależnionych od alkoholu, dwa razy tyle regularnie go nadużywa. I osoby z problemami to wcale nie tylko te, które pasują do powszechnych stereotypów. Często to ludzie na wysokich stanowiskach, pozornie nieskazitelni, doskonale ubrani, mężczyźni i kobiety – często młode pracujące matki, dla których wypicie wieczornej lampki wina jest momentem "wytchnienia" od obowiązków.
Nie jestem abstynentką od zawsze. Też umawiałam się na winko z koleżankami i lubiłam wypić radlera latem na plaży. Ale zauważyłam, że nawet po niewielkiej ilości alkoholu zaczynam czuć się źle. Boli mnie głowa, serce kołacze, nogi robią się "miękkie". Przeczytałam, że kobiety są mniej odporne na działanie alkoholu niż mężczyźni, wolniej go metabolizujemy i szybciej odczuwamy skutki toksycznego działania. "Po co mi to?", pomyślałam pewnego dnia. Lemoniada ze świeżych owoców albo "virgin mojito" są równie pyszne – a nawet lepsze, bo nie mają tej charakterystycznej alkoholowej goryczki.
Dlatego w ogóle przestałam pić alkohol i czuję się z tym znakomicie – i fizycznie, i psychicznie. No, z wyjątkiem tych momentów, gdy muszę odpowiadać na docinki. Ciekawe, że nikt nie żartuje sobie ze mnie dlatego, że nie palę. Nie słyszę od znajomych "Julka, papieroska nie zapalisz? Tylko jednego, jesteś przecież na wakacjach". Nikt nie proponuje mi, w ramach żartu, kotleta schabowego ani kanapki z szynką, bo nie jem mięsa. Ciekawe, że ludzie potrafią zaakceptować różne moje wybory i decyzje, a akurat rezygnacja z alkoholu wzbudza u nich takie emocje.
Zauważyłam jednak pewien pozytywny trend. Osób, takich jak ja, jest coraz więcej. Popularne bary coraz częściej oferują mocktajle – fajne koktajle na bazie soków czy owoców, ale bez alkoholu. Mam nadzieję, że moda na "niepicie" będzie się rozwijać. I znajdziemy inne sposoby na wyluzowanie i odstresowanie się.
Od jakiegoś czasu umawiam się z koleżankami na sesje jogi. Ostatnio byłyśmy razem na koncercie mis terapeutycznych. Ależ to było fantastyczne przeżycie! Poprawiło nam humory znacznie skuteczniej niż drinki, na które kiedyś umawiałyśmy się w piątkowe wieczory żeby rozluźnić się po całym tygodniu pracy. Pijemy teraz razem ziołowe herbatki albo owocowo-warzywne koktajle i coraz rzadziej pada hasło, żeby otworzyć winko, bo będzie nam się dzięki temu lepiej gadać.
I naprawdę, niech każdy rozluźnia się jak chce, tylko nie chcę słyszeć tych wszystkich komentarzy.