Koniec pewnego etapu zawsze jest początkiem kolejnego. Bohaterka tej historii przekonała się, że na zmiany nie trzeba długo czekać.
– Zdradził? On… ciebie? – Moja siostra otworzyła szeroko usta ze zdumienia.
Westchnęłam ciężko. Widać prawdę mówi stare przysłowie, że jak ktoś ma szczęście w kartach, to nie ma w szczęścia miłości. Oczywiście o ile pod pojęciem „kart” rozumiemy „biznes, pieniądze, karierę, sukces”.
Skończyłam studia z wyróżnieniem, pół roku mieszkałam w Hiszpanii, w trakcie studenckiej wymiany, a potem założyłam własną firmę - jedną, później drugą. Szłam jak burza. Biuro tłumaczeń działało bardzo prężnie, a moje nie tylko biznesowe przyjaźnie z Hiszpanami zaowocowały otwarciem w Polsce kilku delikatesów z produktami sprowadzanymi bezpośrednio stamtąd, kraju ognistych temperamentów, pięknych mężczyzn, muzyki flamenco i corridy.
Przykre, ale rodzina niespecjalnie wierzyła w mój sukces.
– Kto ci będzie, skarbie, kupował drogie, importowane wiktuały, skoro mamy podobne rzeczy w hipermarketach?
– Podobne a oryginalne dzieli przepaść, mamo. Prawie robi wielką różnicę – upierałam się. – Reklam nie oglądasz?
Wierzyłam w siebie i swój pomysł, i miałam rację. Wina z małych winnic, wędliny, których nie da się podrobić, oliwki, smakujące słońcem… Po takie frykasy przychodziło coraz więcej klientów. Polacy uczyli się nowych smaków.
Zbyszek był jednym z moich klientów. Przychodził niemal codziennie w nadziei – jak mówił moim pracownicom – że akurat będę i go obsłużę. Można powiedzieć, że mnie sobie wychodził. Zakochałam się w jego wytrwałości. Był cierpliwy i wyrozumiały. Wiedział, że mam dużo pracy i nie naciskał, po prostu przychodził i czekał. Spodobało mi się to. Ujęło bardziej, niż gdyby flirtował czy ponawiał zaproszenia na randkę. Pracował w dziale logistyki w dużej, międzynarodowej firmie i dobrze wiedział, ile czasu, wysiłku oraz energii pochłania doglądanie interesów.
Po etapie długich zalotów dość szybko zamieszkaliśmy razem, a potem znowu zwolniliśmy. Bycie razem – tyle mi wystarczało. Pytania o ślub i dzieci zbywałam. Po pierwsze, co to kogo obchodzi. Po drugie, nie ciągnęło mnie, przynajmniej na razie, do białej sukni i kwiatów pomarańczy, do bezsennych nocy i obolałych piersi. Uczucie i stały związek były dla mnie ważne, ale nie potrzebowałam do tego glejtu. Czy oficjalny dokument coś zmieni? Wzmocni naszą więź? Utrwali? Bez obrączki miłość się posypie?
– Oczywiście, że nie. – Zbyszek miał odpowiedź na wszystko. – Kocham cię i nie muszę tego udowadniać oficjalną przysięgą. Ale ślub ułatwia wiele spraw, nie zaprzeczysz, a dzieci wolą, by ich rodzice byli małżeństwem.
Wyrażał swoją stałą gotowość na rodzicielstwo w taki sposób, że nie czułam się osaczana. Byłam mu wdzięczna, bo zwyczajnie nie miałam czasu na dziecko. Otwierałam czwarty sklep, planowałam także otworzenie filii mojego biura tłumaczeń. To wymagało ode mnie skupienia i pełnej mobilizacji.
– Przepraszam, ale nie mam siły wyjść gdzieś na kolację… – mówiłam po powrocie do domu, zasypiając na siedząco. – Jeszcze miesiąc, góra dwa i będę mieć więcej wolnego czasu…
– Nie ma problemu, kochanie. Jesteś kobietą interesu, wiedziałem, na co się piszę. Zrobię ci kąpiel, a za dwa miesiące może wybierzemy się na małe wakacje. Marzą mi się Hawaje z tobą…
O zdradzie dowiedziałam się ze zdjęcia, przesłanego mi na maila z adresu, którego nie znałam. Jakiś życzliwy donosiciel. Mój Zbyszek w czułych pozach z drobną blondynką, w parku, nad wodą, w kawiarni, przed wejściem do hotelu…
Co tam robili? Raczej nie oglądali znaczków. Po co w takim razie Zbyszek nadal był ze mną? Czemu mnie zwodził, okazując troskę, czułość, zrozumienie? Nie mieliśmy dzieci ani ślubu, mógł odejść w każdej chwili. Czemu działał na dwa fronty? Bo tamta dawała mu czas, a ja mogłam mu zapewnić spokojną przyszłość? Dlatego mnie sobie wychodził i nie zamierzał ze mnie zrezygnować?
– Jesteś piękna, mądra i przebojowa. Jakim trzeba być idiotą, żeby zdradzać taką kobietę? – oburzała się moja siostra.
Chciwym…? Nie wiem, czy od początku to była gra, i nie chcę wiedzieć. Wolę wierzyć, że jego cierpliwość, łagodność i wyrozumiałość były efektem prawdziwej sympatii, a nie wyrachowania. Nawet nie zamierzam pytać, czy w ogóle mnie kochał, ani czemu już po trzech latach zaczął mnie zdradzać.
– Pewnie zasłoniłby się kryzysem… – pomyślałam na głos.
– A co ma światowy kryzys do jego zdrad?! – zdenerwowała się Grażyna.
Uśmiechnęłam się.
– Kryzys w związku. Przekleństwo trzeciego roku, potem siódmego…
– Chyba mu nie wybaczysz?! Nie daj się nabrać na żadne łzawe historie, że to był błąd, że żałuje, ale musisz zrozumieć, jak bardzo czuł się samotny, i tak dalej… Ani mi się waż! Każ mu się spakować i fora ze dwora!
Moja starsza siostra była nastawiona wojowniczo. Nie przepadała za Zbyszkiem, bo wydawał je się „za miły”.
– Bez obaw. Za dobrze udawał, że nic się nie dzieje. Chciał nas obie…
– I się doigrał. Chytry dwa razy traci!
– Żebyś wiedziała. – Znowu się uśmiechnęłam. Chyba mi się włączyła autoironia w roli mechanizmu obronnego. – Chciałam mu zrobić niespodziankę i wykupiłam wycieczkę na Hawaje. Nie wiem, co teraz…
– Jedź! – rozkazała Grażyna. – Jedź, naciesz się widokami, odpocznij, pij wodę z kokosa, noś kwiatowe naszyjniki i ciesz się, że nie ma obok ciebie tego… fałszywego donżuana.
– A wiesz… – Rozważałam rezygnację z wyjazdu i ucieczkę w pracę, ale to groziło poważnym pracoholizmem.
Przecież chciałam wyjechać, odpocząć, nabrać dystansu. Zorganizowałam sobie nawet wolną przestrzeń w obu firmach, specjalnie na tę wyprawę, by nikt mi nie przeszkadzał telefonami. Ma się to teraz zmarnować, bo mój towarzysz okazał się zdrajcą? Mam się ukarać za jego winę?
Byłabym głupia. Tylko co zrobię z drugim biletem? Przepadnie…?
Kiedy usadowiłam się w samolocie, poczułam ulgę i dumę z siebie. Nie stchórzyłam. Wyjazd samotnie na wakacje planowane dla dwojga to prawie jak podróż poślubna w pojedynkę. Ale nie wycofałam się. Chciałam oddzielić grubą kreską to, co było, od tego, co ma być. Tyle już w życiu osiągnęłam. Miałam świetnie działające firmy, nie musiałam się martwić o jutro, kupiłam mieszkanie bez kredytu i zastanawiałam się nad kupnem kolejnego, bo pociągało mnie inwestowanie w nieruchomości. Sukces należał do mnie. Teraz pora pomyśleć o czymś innym niż praca. Co mi po karierze bez wartościowych ludzi wokół? By ich znaleźć, powinnam zwolnić tempa, uważnie rozejrzeć się wokół, może pozwolić się dogonić…
– To naprawdę ty! – rozległo się tuż obok.
Obróciłam głowę. Przy moim rzędzie siedzeń stał jakiś mężczyzna.
– Przepraszam, czy my się znamy? – W pracy stykałam się z mnóstwem ludzi, klientami, dostawcami, podwykonawcami, ale jego twarzy nie kojarzyłam.
– Znasz mój adres emailowy. To ja wysłałem ci te zdjęcia, a ty mnie… bilet.
Przymknęłam oczy zawstydzona. Nie z powodu jego bezceremonialności. Nie z powodu myśli, że dzieląc partnerów, byliśmy nieświadomie w czworokącie seksualnym. Nie z powodu tego, że wiedział o mojej największej porażce życiowej, co więcej, to on mnie o niej poinformował. Wstydziłam się spontanicznej chwili szaleństwa, gdy nie wiedząc, co zrobić z drugim biletem, wysłałam go na adres „życzliwego donosiciela”. Nie wiedziałam, kim był, dlaczego to zrobił, po prostu…
– Najpierw stwierdziłem, że albo jesteś szalona, albo byłaś pijana – kontynuował. – A potem pomyślałem, że możesz potrzebować kogoś, kto cię przypilnuje, byś na tych Hawajach nie zrobiła czegoś jeszcze bardziej wariackiego.
I oto leciałam przez pół świata, z obcym facetem na miejscu obok, do hotelu, w którym zabukowałam apartament dla zakochanych. Na dziesięć dni. Spontaniczne działanie ma to do siebie, że nie myśli się o szczegółach. On chyba też nie przemyślał, gdzie się podzieje, gdy już dolecimy na miejsce. Nie wiedział, czy go przygarnę.
Po drodze niewiele rozmawialiśmy, ale w hotelu niezbędne okazały się wyjaśnienia. Próbowałam zamienić apartament na dwa mniejsze pokoje, co oczywiście okazało się niemożliwe.
– Jest kanapa, będę spał tutaj – powiedział Kamil, stawiając plecak obok sofy.
Starałam się spędzać jak najwięcej czasu poza pokojem, z dala od mojego nieoczekiwanego gościa, ale kątem oka widziałam go ciągle w pobliżu. Najwyraźniej dotrzymywał obietnicy i pilnował, żebym nie narobiła większych głupot niż wysyłanie biletu lotniczego obcemu człowiekowi. To było ujmujące…
O nie!
Z drugiej strony, mały flirt na wakacjach to punkt obowiązkowy. A Kamil nie był kimś zupełnie przypadkowym i lepiej niż ktokolwiek rozumiał moją sytuację.
Zaczęliśmy rozmawiać. Razem zwiedzaliśmy i stołowaliśmy się. Razem chodziliśmy na plażę. A gdy mnie pocałował, nie zaprotestowałam. Przeciwnie, postanowiłam sprawdzić umiejętności Kamila. Może jest kiepski w całowaniu, skoro jego narzeczona wolała to robić ze Zbyszkiem?
Nie wiem, czy to kwestia dobrania właściwego partnera, czy okoliczności, ale oboje okazaliśmy się mistrzami pocałunków.
Wróciliśmy jako para, choć przez dłuższy czas tego nie rozgłaszaliśmy. Co działo się na Hawajach, niech zostanie na Hawajach. Może w Polsce przestanie iskrzyć? Chcieliśmy się lepiej poznać i upewnić, że do siebie pasujemy. Przy Kamilu zrozumiałam, że prawdziwy związek to żywa, ciągle zmieniająca się materia. Ścieraliśmy się czasem, aż iskry szły, głównie o moją pracę, ale potem godziliśmy do rana. Czułam się prawdziwie kochana, wspierana i akceptowana. Teraz widziałam różnicę i chciałam doświadczyć z Kamilem wszystkiego – ślubu, wesela, dzieci. Nie martwiłam się, jak to poukładamy, bo nie wątpiłam, że nam się uda. Razem mogliśmy wszystko.