Relacje

"Rozpieściłam córkę, bo chciałam wynagrodzić jej brak ojca. Skutki były opłakane"

"Rozpieściłam córkę, bo chciałam wynagrodzić jej brak ojca. Skutki były opłakane"
Fot. 123RF

Czy rozpieszczanie dziecka może być rekompensatą za wychowywanie tylko przez jednego rodzica? Jakie konsekwencje może mieć w przyszłości pobłażanie i wyręczanie potomków? 

Samotna matka 

Uważam się za dobrą matką, co nie znaczy, że nie popełniłam żadnych błędów. To nie do uniknięcia, nikt nie rodzi się jako guru rodzicielstwa. Uczymy się poprzez praktykę, próbując nie powielać błędów swoich rodziców, zapamiętanych z dzieciństwa, ale za to tworzymy własne, w pełni autorskie.

Na dokładkę ja wychowywałam córkę sama, bo została porzucona, kiedy zaszłam w ciążę. Ojciec mojego dziecka uciekł za granicę. Dokładniej: do Australii. Dalej się chyba nie dało. Wyemigrował na Antypody i osiągnął zamierzony cel: nie miałam siły ani chęci go ścigać, nawet z powodu alimentów. Powinien je płacić, bez względu na moją sytuację finansową, która zła nie była, ale… miałam też swoją dumę. Nie będę za nim gonić i błagać go o cokolwiek. Ani o miłość, ani o troskę, ani tym bardziej o pieniądze.

Pochodziłam z bogatego, inteligenckiego domu, co niekiedy się wyklucza, ale nie tym razem. Starszyzna nie była zachwycona potomkiem z nieprawego łoża, ale biorąc pod uwagę kiepski przyrost naturalny w rodzinie, ich reakcja oscylowała bliżej zadowolenia niż ekskomuniki. Nie musząc martwić się o środki na życie, mogłam spokojnie kończyć studia i szukać pracy. Nie potrzebowałam kogoś, kto mnie nie chce.

Zapewniałam córce przyzwoity byt, spędzałam z nią tyle czasu, na ile pozwalała mi praca, i uważałam, że mamy dobry kontakt. Kasia często powtarzała, że jestem jej najlepszą przyjaciółką. Czy matka może usłyszeć od swojego dziecka większy komplement?

Silna więź

Żyło nam się razem tak dobrze, że kiedy Katarzyna wybierała studia, ani myślała o studiowaniu w innym mieście, z dala ode mnie, choć ją do tego namawiałam.

– Nie chciałabyś pomieszkać w akademiku albo na stancji? W Warszawie albo w Krakowie? Może we Wrocławiu? O, albo w Gdańsku, co? Nie swędzą cię skrzydełka, żeby wyfrunąć z rodzinnego gniazdka?

– W domu mi najlepiej.

– Pewnie, pewnie… Ale wiesz, przygoda, prawdziwe studenckie życie… – kusiłam.

– Słynne studenckie życie to imprezowanie po nocach i jedzenie byle czego. Wolę się skupić na nauce. Masz coś przeciwko temu?

Szach i mat. Cóż mogłam odpowiedzieć na takie dictum? Przecież w imię przeżycia przygody nie wyrzucę dziecka z domu na pastwę balowania i fast foodów. Z drugiej strony, mimo pozornej odpowiedzialności, jaką się wykazała Katarzyna, naszła mnie refleksja, że mojej córce przydałaby się szkoła życia, bo jej wybór był najbezpieczniejszą i najwygodniejszą opcją. Bo przecież nie ma jak u mamy. Niestety za niezaradność i niesamodzielność Kasi byłam osobiście odpowiedzialna: chcąc jej wynagrodzić brak ojca, nazbyt ją rozpieściłam. Nie miała prawie żadnych obowiązków domowych, prócz nauki. Gdyby zamieszkała w akademiku, szybko odkryłaby, że jedzenie samo się nie gotuje, a pranie samo nie wskakuje do pralki.

Dla jej dobra powinnam wziąć ją w ryzy, skończyć z pobłażaniem i wyręczaniem, zacząć wymagać. Skoro jest dorosła, niech zachowuje się jak dorosła. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać…

Przyuczanie Kasi do prac domowych szło mi jak po grudzie. Po pierwsze dlatego, że była patologiczną bałaganiarą; po drugie dlatego, że zdecydowanie za późno się za to zabrałam. Potrafiła na przykład rzucić na podłogę w swoim pokoju skórki po mandarynkach i zapomnieć o nich na tak długo, że zdążyły pokryć się piękną, błękitną pleśnią, nim je znalazłam. Ale powoli, powolutku moja konsekwencja wygrywała z jej lenistwem.

Kasieńka to elegantka – ot, taka sprzeczność, w pokoju jak po przejściu tornada, ale strój jak spod igły – więc uznała, że nauczenie się obsługi pralki tudzież żelazka to mniejsze zło niż chodzenie w nieświeżych, pomiętych ubraniach. A kiedy uparta mamusia przestała szykować obiadki do odgrzania, z góry na cały tydzień, i córcia miała do wyboru: ugotować coś sobie sama albo znowu jeść kanapki, coraz częściej wybierała to pierwsze. Dorośleje mi dziewczynka, myślałam z ulgą.

Niestety za wcześnie się ucieszyłam.

Dwa plus jeden 

Jadłyśmy akurat kolację. Kasia zapytała przymilnie:

– Mamo, mogę mieć do ciebie prośbę?

– Zależy jaką – odparłam ostrożnie.

– Czy mógłby u nas zamieszkać mój chłopak?

– To ty masz chłopaka? – zdziwiłam się.

– Tak, już od miesiąca. Bardzo się kochamy.

– Jesteście razem od miesiąca i już chcecie wspólnie zamieszkać? Chyba za bardzo się spieszysz…

– Ale mamo! To ten jedyny! Kocham go! – egzaltowała się.

– I musisz go koniecznie kochać pod moim dachem?

– To także mój dom, prawda? I jestem dorosła, mam prawo do swojego życia!

– Oczywiście, oczywiście... Ale może lepiej by było, żebyście wynajęli sobie pokój na spółkę? Wiesz, że nie lubię, jak obcy mi się kręcą po domu…

– On nie jest obcy! – żachnęła się.

– Dla mnie jest. Nie przedstawiłam mi go nawet, a teraz chcesz, byśmy od razu korzystali z jednego prysznica?

Córka spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Musisz być taka złośliwa? On właśnie stracił dorywczą pracę. Wynajmowany pokój też za chwilę straci… I gdzie się podzieje? Pod most pójdzie? Kiedy my mamy tyle miejsca? Nie bądź taka!

– A nie może wrócić do rodziców?

– Oj, mamo. Widać nie może. Za bardzo go kontrolowali. A Fabian ma swoją godność. Nie rozumiesz?

Niespecjalnie. Powrót na łono rodziny był dla niego zbyt upokarzający, ale korzystanie z mojej wymuszonej gościnności już nie? No ale co ja tam wiem na temat honoru dzisiejszej młodzieży. Poza tym wciąż miałam zbyt miękkie serce i deficyt asertywności wobec mojego dziecka. Uległam prośbie.

– W porządku. Niech się wprowadzi. Ale tymczasowo, nie na stałe, zaznaczam…

– Kocham cię, mamo! – Kasia rzuciła mi się na szyję.

Fabian zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Był nieśmiały i spokojny. Zwracał się do mnie per „proszę pani”, jak do nauczycielki, ale widziałam, że budzę w nim respekt. Początkowo jego grzeczność mnie ujęła, miła odmiana po hałaśliwych manierach Kasi. Szybko jednak zmieniłam zdanie. Pytał mnie o pozwolenie niemal w każdej kwestii. Cud, że nie prosił o pozwolenie na oddychanie.

– Proszę pani, czy mogę zrobić sobie kawy?

– Proszę pani, czy mogę włączyć telewizor?

– Proszę pani, czy mogę zamknąć okno w kuchni?

Irytujące. Maksymalnie. Kusiło mnie, by odpowiedzieć: „nie, nie możesz!”, i poczekać, co zrobi, ale powstrzymywałam się. Fabian to był naprawdę miły chłopak, tylko trochę zahukany.

– Proszę pani, czy będzie pani przeszkadzało, jak zajmę łazienkę na dwadzieścia minut?

Wtedy czara się przelała.

– Fabian, na rany Boga, zlituj się! Nie pytaj mnie o wszystko! Czy możesz się wykąpać, czy możesz zjeść banana z lodówki. Możesz. Skoro cię zaprosiłam, czuj się jak u siebie.

– Dobrze, proszę pani. Przepraszam – wyjąkał.

– Nie przepraszaj!

– Przepraszam, już nie będę.

Miałam ochotę tupnąć nogą, potem wybuchnąć śmiechem, na koniec zrobiło mi się wstyd, że tak na niego napadłam. Stał przede mną zmieszany, ze zwieszoną głową… Jak skarcony szczeniak. Zmierzwiłam mu włosy i powiedziałam niemal czule:

– Jesteśmy jakby rodziną. Wyluzuj trochę.

Posłał mi nieśmiały uśmiech.

– I mów mi po imieniu, jeśli zdołasz. Poczuję się lepiej. Młodziej. Traktuj mnie jak straszą siostrę. Możesz to dla mnie zrobić?

– Postaram się.

Niespodziewana zazdrość

Od tamtego dnia coś się w Fabianie przełamało. Przestał mnie unikać, skrępowanie minęło i rozmawiał ze mną bez wcześniejszego kija zamiast kręgosłupa. Pozwalał sobie nawet na żarty. Nim się obejrzałam, zbliżyliśmy się jeszcze bardziej – chłopak ewidentnie łaknął kontaktu z kimś dorosłym, doświadczonym w życiowych bojach, komu mógłby się zwierzać. Powiedziałabym, że tęsknił za rozmową z dojrzałą osobą, z kimś o predyspozycjach rodzica, ale już zdążyłam się zorientować w jego relacjach rodzinnych.

Nie tyle potrzebował rozmowy, co wygadania się, akceptacji dla swoich decyzji i może małej rady, zamiast gotowego przepisu na życie. Nigdy nie był blisko z rodzicami, ani z restrykcyjnym, wymagającym ojcem, ani z pochłoniętą karierą zawodową matką. Ze starszym bratem, który był świetny we wszystkim, czego by się nie tknął – od tenisa po zmywanie naczyń – też nie umiał złapać wspólnego języka. Wbrew woli i zaleceniom tej trójcy wybrał polonistykę zamiast ekonomii lub choćby inżynierii, więc musiał sam się utrzymywać. Współczułam mu i podziwiałam go, im więcej się o nim dowiadywałam. Dlatego chętnie słuchałam jego wynurzeń, starając się nie wyrywać z pouczeniami czy mądrościami. Z zawodu jestem dentystką, ale chyba dobrze sobie radziłam w roli psychoterapeutki, biorąc pod uwagę, że Fabian spędzał ze mną coraz więcej czasu.

Nawet skupiona głównie na sobie Kasia w końcu o zauważyła.

– O czym wy tak ciągle szepczecie? Macie jakieś sekrety?

– Ja przed tobą żadnych.

– A Fabian ma jakieś tajemnicy, o których mi nie mówi?

Spojrzałam na nią, na jej urażoną minkę i nie mogłam się powstrzymać.

– Czyli pozwalasz mu czasem dojść do słowa? Nie odmieniasz na okrągło zaimka „ja” przez wszystkie przypadki?

– Sugerujesz, że go przytłaczam? Że nie dają mu dość przestrzeni do zwierzeń, dlatego zwraca się do ciebie?

Rozłożyłam bezradnie ręce.

Sądziłam, że zakochana Kasia okaże swojemu chłopakowi więcej wsparcia niż zaproszenie go pod nasz dach. Łudziłam się nawet, że zazdrość o Fabiana wyzwoli w niej empatię. Tymczasem kilka dni później…

– Zerwałam z Fabianem i kazałam mu się wyprowadzić, właśnie się pakuje – oświadczyła mi przy śniadaniu córka.

Zdumienie na moment odebrało mi głos.

– Ma dokąd? – spytałam w końcu.

Katarzyna wzruszyła ramionami.

– A co mnie to obchodzi.

– Kaśka! – huknęłam.

– No co? No co? Teraz to ja jestem ta zła! Przygarnęłam go, a on co? Kradnie mi matkę! Przykro mi, że nie układa mu się z rodzicami, ale ty jesteś moją mamą, nie jego!

Takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałam, Kasia była zazdrosna, owszem, ale o mnie, nie o Fabiana. Zachowywała się jak rozkapryszone dziecko, jednak tym razem nie mogłam jej pobłażać.

– Fabian to dobry chłopak i bardzo go lubię. Nie wyrzucisz go z naszego domu, bo nagle ci się uczucia odmieniły. Zostanie, póki sobie czegoś nie znajdzie.

No i teraz mam pod opiekę bardzo wdzięcznego Fabiana i dąsającą się córkę, która przechodzi właśnie szkołę życia we własnym domu. Fabian wie sporo o domowych obowiązkach i ustalił grafik…

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również