Relacje

"Nikodem bał się, że prawda o nim nas od siebie oddali. Stało się odwrotnie"

"Nikodem bał się, że prawda o nim nas od siebie oddali. Stało się odwrotnie"
Fot. 123RF

Czy dwa na pozór nie pasujące do siebie światy mogą stworzyć zgrany duet? Czy kompromis to tylko ładna nazwa dla umowy, z której obie strony nie są w pełni zadowolone?

Ceną za mój sukces była samotność

Moja praca była wymagająca. Dział prawny w dużej, międzynarodowej firmie to waga ciężkich zawodowych zmagań. Codziennie analizowałam dziesiątki dokumentów, które przepływały przez nasze biuro. Regulaminy, aneksy, umowy z pracownikami, umowy transakcyjne… To wymagało ode mnie pełnego skupienia. Czasami wracałam do domu, ledwie widząc na oczy ze zmęczenia. Witały mnie łaszące się koty, a ja ciesząc się na ich widok, cieszyłam się podwójnie – że zamiast kotów nie wzięłam ze schroniska psa, bo teraz jeszcze musiałabym z nim wyjść na długi spacer.

Nawał zajęć w firmie i koty w roli domowników. Poczucie bezsensu i pustki. Oto cena, jaką płaciłam za odniesiony sukces. Skończyłam prestiżowe studia, po których znalazłam wysoko opłacaną pracę. Stać mnie było na duże mieszkanie w dobrej okolicy, luksusowy ekologiczny samochód, wakacje w każdym zakątku świata i spełnianie swoich zachcianki – czy chodziło o kupno smartwatcha u jubilera, szpilek od Blahnika czy wyprawę na Islandię na połów łososi.

Jedni mi zazdrościli, inni mnie podziwiali, nieliczni domyślali się, że moje kaprysy i dogadzanie sobie to sposób na obserwującą mnie zza kręgu światła, czającą się po kątach jak pająk samotność.

Nie byłam przeciwniczką związków, rozważyłabym założenie rodziny, a nawet gromadkę dzieci, pod warunkiem, że spotkam odpowiedniego mężczyznę. I z tym był problem. Ci, którzy stawali na mojej drodze, albo chcieli mną rządzić, albo się mnie bali. Pocieszałam się, że lepiej być samą niż z kimś, kto nie jest mnie wart, ale bywały wieczory, w które oddałabym pół duszy, by móc się do kogoś przytulić.

Uczucie przyszło znienacka

Już traciłam nadzieję, gdy w moim życiu pojawił się Nikodem. Wracałam wieczorem z teatru. W nastroju uduchowionym, do którego nie pasowało trzech pijanych, hałaśliwych mężczyzn. Ominęłam ich, kierując się w stronę auta. Może moja mina im się nie spodobała, a może po prostu szukali zaczepki. Otoczyli mnie i wulgarnie komentowali mój wygląd. Trzech agresywnych typów kontra jedna kobieta w szpilkach. Niby centrum miasta, parking na Bóg wie ile samochodów, a ludzi wokół brak. Kiepsko to wyglądało.

– Zostawcie ją! Hej! – usłyszałam głos za sobą. – Może spróbujecie ze mną?

Zostawili mnie i ruszyli całą trójką na mężczyznę, który stanął w mojej obronie. Rozum podpowiadał: uciekaj, ale serce podchodzące do gardła kazało się zrewanżować. Wyjęłam komórkę i wybrałam numer alarmowy. Mój obrońca dostał cios w twarz.

– Aaa! Ratunku! Pali się! – darłam się, deprymując i rozpraszając napastników.

Na widok radiowozu odważni inaczej rzucili się do ucieczki. Policjanci pojechali za nimi, a my – ofiary zdarzenia – zostaliśmy, patrząc na siebie z niedowierzaniem.

– Nic pani nie jest? – on zagaił pierwszy.

– W porządku. A pan? Krew panu leci… – Wskazałam na jego wargę. – Dziękuję. Gdyby nie pan…

– Nie ma o czym mówić. Do wesela się zagoi. Choć nie spodziewałem się, że ten kulturalny wieczór tak się skończy…

Zachichotałam. Pewnie schodziło ze mnie napięcie.

– Może chociaż opatrzę panu ranę? – wydukałam, próbując się opanować. – I zaproszę na mrożoną herbatę albo kawę w ramach podziękowania.

– Przeżyję. A zaproszenie przełóżmy na inny dzień, teraz musze już wracać. Ale trzymam panią za słowo. Chętnie dowiem się czegoś o kobiecie, która nie ucieka przed oprychami i nie traci zimnej krwi.

– Prawniczki już tak mają! – Znowu się zaśmiałam.

Wymieniliśmy się numerami telefonów i pojechaliśmy każde w swoją stronę. Tydzień później poszliśmy razem na kolację. A potem znów do teatru. Nikodem wiedział, czym się zajmuję, ale sam pozostawał dość tajemniczy na temat swojej pracy.

– Nudy. Nie ma o czym mówić.

Obstawiałam, że pracuje w finansach, bankowości… Zawsze elegancki, w garniturze, elokwentny i z manierami, które już zanikają, jakby bycie dżentelmenem było ujmą na honorze współczesnego „zioma”. Na mnie robił duże wrażenie, więc ochoczo poddawałam się jego urokowi. Zaczęliśmy być parą na poważnie, ale zawsze spotykaliśmy się u mnie lub na mieście. W końcu zażądałam – skoro sugestie i prośby zbywał – wizyty u niego. Bałam się, że mieszka z grupą innych Piotrusiów Panów w studenckim mieszkaniu albo że dałam się zwieść pozorom, a jego prawdziwe życie to żona i trójka dzieci…

– Obawiam się, że jak poznasz prawdę, uciekniesz. A ja zakochałem się w tobie do szaleństwa.

Dwa światy 

Radość mieszała się we mnie z lękiem. Jaka prawda? Co on przede mną ukrywa? Musiałam się dowiedzieć. Więc umówił się ze mną na kolację ze śniadaniem u siebie. Przyjechał i wywiózł mnie z miasta. Przemknęłam mi przez głowę myśl: porwał mnie! To psychopata, zadałam się z psychopatą! Oni potrafią świetnie udawać miłych i porządnych.

Teraz był nieswój, milczący i poważny. Niecała godzina drogi, a ja zdążyłam zatęsknić za jego uśmiechem. Dojechaliśmy do jakiejś wsi i zatrzymaliśmy się pod jeden z domów.

– Tu mieszkam. Zapraszam.

Dom nie był duży, ale nowocześnie urządzony i bardzo czysty. Określenie „można jeść z podłogi” nabierało tu dosłownego znaczenia. Nikodem wyglądał na niepewnego siebie i jakby odrobinę zawstydzonego. Nie będę ukrywać, też się czegoś takiego nie spodziewałam. Sądziłam, że czujemy się ze sobą tak swobodnie i naturalnie, bo wykonujemy zbliżone zawody i żyjemy w podobny sposób. W pracy liczby, reguły, normy, kodeksy. Po pracy teatr, koncerty, wystawy, intersujące rozmowy o sztuce. Tymczasem on odziedziczył gospodarstwo rolne po rodzicach i uprawiał kukurydzę. Na serio, nie dla kaprysu czy póki nie znajdzie kupca. Nie planował się we mnie zakochiwać, wiedząc, że jestem nie tyle miejską, co wielkomiejską kobietą. Ale miłości nie da się zaplanować ani wyreżyserować.

– Wiedziałem, że będziesz rozczarowana. Tu nie da się wyjść w małej czarnej i szpilkach na drinka wieczorem albo do galerii… Teatr jest daleko, tak samo restauracje.

– Nie chodzi o restauracje…

– Wiem, przecież wiem.

Byłam zaskoczona. I zwiedziona. Nie nadawałam się na żonę dla rolnika, bo w takich kategoriach, małżeńskich, myślałam o mojej relacji z Nikodemem. On też nie rzuci dla mnie wsi, kukurydzianych łanów i rodowej schedy. Gdyby chciał to zrobić, zdecydowałby się zaraz po śmierci rodziców, a on przejął gospodarstwo i rozwinął. Patowa sytuacja.

Kolacja była pyszna. Jedliśmy i rozmawialiśmy, niby jak zwykle, ale czułam, że coś się między nami zmieniło, zmroziło. Co dalej? Tak to się skończy, kacem moralnym po mieszance rozczarowania, żalu wobec losu i wstydu, że choć się kochamy, nie umiemy pogodzić naszych dwóch odmiennych światów? A może będzie jakaś rozpaczliwa próba znalezienie kompromisu dla zachowania twarzy?

Obudziłam się skoro świt, chyba przez nerwy. Zanim Nikodem wstał, wyszłam na mały rekonesans okolicy. Po kwadransie zrozumiałam, dlaczego tak kochał to miejsce. Miało pewnie całą górę minusów i wad, ale… Mgła delikatnie spowijała łąki za domem, w pobliżu znajdował się niewielki staw, za którym rozciągał się las. Zobaczyłam dwie sarny, które na mój widok wolno się oddaliły, i bażanta, który udawał, że nie istnieję. Ptaki śpiewały, słońce powoli wyłaniało się zza linii horyzontu… Istna magia. Wieś miała również takie oblicze…

Spróbowaliśmy. Bo głupotą byłoby zrezygnować z obawy, że się nie uda. Przegrywa ten, co nic nie robi. Zawsze.

Złoty środek 

Nikodema dobudował do domu biuro dla mnie. Kiedy tylko mogłam pracować zdalnie, wyrywałam się z miasta i opracowywałam dokumenty prawne korporacji w miejscu, gdzie za płotem mieszkała krowa Leokadia. A gdy tylko mogliśmy zostawić gospodarstwo w rękach jednego z pracowników Nikodema, wybieraliśmy się na kilka dni do miasta albo lecieliśmy tam, gdzie ciepło było przez cały rok. Żadne z nas nie czuło, że z czegoś rezygnuje, że się poświęca, że kompromis to taka ładna nazwa dla umowy, z której obie strony nie są w pełni zadowolone. Może miłość łagodzi te wszystkie kanty, ostrości i zadziory? A może dojrzeliśmy do związku. Obydwoje czuliśmy się wolni, szczęśliwi, spełnieni.

– Jakim cudem odnajdujesz się na wsi? Pranie mózgu ci zrobił? – zakpiła moja koleżanka z pracy, gdy znowu odmówiłam wypadu do klubu, bo wyjeżdżałam na cały weekend do Nikodema.

– Mózgu nie, ale jeśli chodzi o ciuchy, jest mistrzem prania i prasownia – odpowiedziałam, wpasowując się w jej ton.

Nie tłumaczę się, bo nie muszę. Poza tym i tak nie zrozumie. Jak się zakocha, wtedy pogadamy.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również