Dzieciństwo spędzone w biedzie, nieobecny ojciec, związek z ukochanym mężczyzną w cieniu skandalu, poronienia. Życie Sophii Loren przypomina scenariusz hollywoodzkiego melodramatu. Teraz, po latach nieobecności, aktorka wróciła na ekran. Jej najnowszy film można oglądać na Netfliksie, a nam włoska gwiazda zdradziła szczegóły!
W jednej z pierwszych scen widzimy elegancką kobietę, ubraną w niebieską marynarkę i sukienkę przewiązaną w pasie. Choć jej twarz pokrywa siatka zmarszczek, a falujące włosy są siwe, wciąż jest piękna. To Madame Rosa z filmu „Życie przed sobą”, która kiedyś zarabiała jako prostytutka, a teraz opiekuje się dziećmi innych kobiet pracujących na ulicy. Gra ją Sophia Loren, 86-letnia legenda kina, która po prawie dekadzie wróciła na plan filmowy. – Nie planowałam tej przerwy, ale postanowiłam, że będę przyjmować tylko takie role, które poruszą mnie do głębi. A nie dostaję takich propozycji zbyt wiele – przyznała niedawno aktorka w wywiadzie dla miesięcznika PANI. – W mojej postaci podoba mi się połączenie siły i kruchości. Nie musiałam długo się wahać, bo „Życie przed sobą” jest piękną opowieścią o miłości i przyjaźni między Madame Rosą, Żydówką ocalałą z Holocaustu, a 12-letnim muzułmańskim chłopcem z Senegalu, którego ona przygarnia pod swój dach, mimo początkowej niechęci do małego złodzieja. Tych dwoje pozornie różni wszystko: wiek, rasa, kultura, religia. Nasz film uczy empatii i pokazuje, jak ważne jest, żeby zauważyć i wysłuchać drugiego człowieka. W dzisiejszym świecie, tak spolaryzowanym, skonfliktowanym i pełnym agresji, ta historia podnosi na duchu - dodała.
Wyprodukowana dla Netfliksa opowieść ma spore szanse, żeby dostać się do oscarowego wyścigu właśnie ze względu na poruszającą rolę Sophii Loren. Kiedy pytam, czy kolejne statuetki mają jeszcze dla niej jakieś znaczenie, stwierdza: – Moim obowiązkiem jest dać z siebie wszystko, reszta nie zależy ode mnie. Jeśli na horyzoncie pojawią się nagrody, to fantastycznie, ale największym wyróżnieniem jest to, że chciał ze mną pracować mój młodszy syn, reżyser Edoardo Ponti. To ważniejsze niż Oscar.
Księżniczka w karocy
To już czwarta produkcja, przy której Sophia pracuje z synem. – Dziś na planie jesteśmy dwójką profesjonalistów, choć nie od razu umiałam oddzielić role matki i aktorki. Praca z synem to jedna z największych radości w moim życiu, bo żaden reżyser nie zna mnie tak dobrze jak on, choć przyznaję, że bywa ciężko. Edoardo za każdym razem podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej, wymaga ode mnie coraz więcej. Nie odpuszcza, dopóki nie zagram najlepiej, najprawdziwiej, jak tylko potrafię. Ale wiem, że warto – mówi aktorka. Na pytanie, jakie tym razem emocje towarzyszyły jej na planie, bez wahania odpowiada: – Podekscytowanie, niepokój, ciekawość, pasja, podatność na zranienie. Wszystko to, co czujesz, kiedy się zakochujesz. Bo ja się muszę zakochać w każdej bohaterce, którą gram, w każdym moim filmie.
Ich poprzednim filmem był „Głos ludzki”, część zdjęć powstała w Neapolu. Aktorka wychowała się w oddalonym o 13 kilometrów Pozzuoli, nadmorskim miasteczku z rzymskim amfiteatrem w samym centrum. „Powrót do mojego ukochanego miasta, pomiędzy moich współziomków, którzy przyjmowali mnie oklaskami na balkonach, sprawił, że poczułam się jak młoda dziewczyna” – przyznała Sophia Loren w autobiografii „Wczoraj, dziś, jutro. Moje życie”, która nawiązuje tytułem do filmu w reżyserii Vittoria De Siki.
Po raz pierwszy oklaskiwano ją, kiedy w 1949 roku została finalistką konkursu piękności, podczas którego wybierano Królową Morza i jej 12 księżniczek. Laureatki czekała przejażdżka karetą przez ulice Neapolu. Kiedy matka Sophii zobaczyła ogłoszenie, ściągnęła z okien różowe zasłony z tafty i uszyła z nich suknię balową. O eleganckich pantofelkach nie było mowy, bo rodzina była biedna, i 16-latka miała tylko jedną parę butów, na dodatek znoszonych, jednak wystarczyło trochę wybielacza, żeby prezentowały się lepiej.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Z tak ubraną Sophią jej matka Romilda wsiadła do wagonu trzeciej klasy w pociągu do Neapolu. Co prawda dziewczyna nie została wybrana na Królową Morza, ale przypadł jej tytuł księżniczki. Nagrodą – oprócz przejażdżki karetą i oklasków neapolitańczyków – były tapeta w zielone liście, obrus i 12 serwetek, zawrotna kwota 23 tys. lirów oraz bilet kolejowy do Rzymu, który wkrótce miał się okazać przepustką do wielkiej kariery.
Zanim aktorstwo stało się marzeniem Sophii, było marzeniem jej matki. Romilda Villani jako młodziutka dziewczyna wygrała konkurs organizowany przez wytwórnię filmową Metro-Goldwyn-Mayer na sobowtórkę Grety Garbo i dostała bilet do Hollywood, ale rodzice stanowczo sprzeciwili się jej wyjazdowi. Postanowiła więc spróbować szczęścia nieco bliżej i pojechała do Rzymu. Kariery w kinie co prawda nie zrobiła, ale poznała tam Riccarda Scicolonego, swojego księcia z bajki o szlacheckich korzeniach. Niestety, gdy zaszła w ciążę, uczucie absztyfikanta błyskawicznie wyparowało. Panna Villani musiała wracać do Pozzuoli z dzieckiem na ręku, bez pieniędzy i bez męża. „Babcia zmusiła mojego ojca, żeby chociaż dał mi swoje nazwisko, razem z kroplą błękitnej krwi. To paradoks, że nigdy nie miałam prawdziwego ojca, za to mogę się pochwalić nadanym przez Hohenstaufów tytułem wicehrabianki Pozzuoli, dziedziczki Caserty, markizy Licata Scicolone Murillo” – opisuje w autobiografii Loren.
Romilda, beznadziejnie zakochana w Riccardzie, nadal w tajemnicy odwiedzała go w Rzymie i po raz kolejny zaszła w ciążę. Scicolone odmówił jednak uznania swojej drugiej córki, Marii, co ściągnęło na rodzinę Villanich jeszcze większą hańbę. To nie koniec upokorzeń. Kiedy Sophia przeprowadziła się z matką do Rzymu, Riccardo złożył donos, że w wynajętym mieszkaniu urządziły dom schadzek. Żądał, aby natychmiast je stamtąd wyrzucić i wydalić z miasta. Loren po latach przyznała, że choć była przy ojcu, kiedy umierał, nie potrafiła zmusić się do łez.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Miała sześć lat, kiedy wybuchła II wojna. „Wracając do najdawniejszych wspomnień, myślę o bombach, o głodzie szarpiącym żołądek. O zimnie i ciemnościach. Gdy tylko zaczynała wyć syrena, biegliśmy wszyscy schronić się w tunelu kolejowym na odcinku Pozzuoli–Neapol. Braliśmy ze sobą materace i rozkładaliśmy je na żwirze obok torów. Noc była zakłócana przez szczury i karaluchy, warkot nadlatujących samolotów, niepewność, czy dożyjemy ranka” – wspomina aktorka. Raz gdy biegła z matką do schronu, trafił ją w brodę odłamek bomby, została blizna. Najgorszy był jednak głód. „Matka żebrała o jedzenie dla nas. Przynosiła ziemniaka, garść ryżu albo czarny chleb, który miał skórkę twardą jak kamień”. Kiedy do miasta wkroczyli amerykańscy żołnierze i rozdawali dzieciom czekoladę, ona nie odważyła się spróbować – nie miała pojęcia, co to jest.
Po wojnie jedną z niewielu dostępnych rozrywek były amerykańskie filmy wyświetlane w kinie, a Sophia do znudzenia oglądała „Krew na piasku”, zachwycając się rudymi włosami Rity Hayworth i marząc, żeby kiedyś stać się wielką gwiazdą Hollywoodu.
Kiedy Metro-Goldwyn-Mayer ogłosiło, że zaczynają w Rzymie zdjęcia do superprodukcji „Quo Vadis” i szukają statystów, Romilda postanowiła, że czas wykorzystać bilet do stolicy, który wygrała Sophia. Zostawiła Marię pod opieką dziadków i pojechała ze starszą córką do stolicy. Pod bramą wytwórni Cinecittà już od rana czekał spory tłum, bo każdy chciał dostać się do hollywoodzkiego filmu. Sophia miała szczęście, jej nietypowa uroda i bujne kształty zwróciły uwagę samego reżysera, Mervyna LeRoya. Dostała małą rólkę i choć potem okazało się, że nie zmieściła się w kadrze, i tak dostała 50 tys. lirów.
Jednak zanim zainteresowało się nią kino, stała się gwiazdą fotoromansów, połączenia komiksu z romansem, które podbiło serca Włochów tuż po wojnie. „Dla nas wszystkich, które marzyłyśmy o świecie filmu, romanse fotograficzne były niemal obowiązkowym etapem w karierze, sposobem na zyskanie rozpoznawalności, a przy tym nauką pozowania przed obiektywem, słuchania wskazówek reżysera, przełamywania swoich oporów wewnętrznych. Czasami byłam niewolnicą marzenia, kiedy indziej uroczą nieznajomą czy księżniczką na wygnaniu. Ta praca pozwoliła mi zostać w Rzymie i zarabiać na chleb, a także poznać ludzi z branży” – mówi Loren. Nie zrezygnowała też z konkursów piękności. Podczas jednego z nich, wyborów Miss Rzymu, zwrócił na nią uwagę jeden z jurorów, Carlo Ponti, wpływowy producent filmowy. Ona miała wtedy 17 lat, on – 39. I tak zaczęła się historia bardziej zaskakująca niż niejedna komedia romantyczna.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Ponti zaprosił ją na zdjęcia próbne, ale wypadła fatalnie. Operatorzy stwierdzili, że Sophii nie da się dobrze sfotografować, bo jest za wysoka, ma za krótką twarz, za duże usta i przede wszystkim zbyt wystający nos. Producent zaproponował, żeby go zoperowała, ale ona stanowczo odmówiła. Zaimponowała mu tym. Kiedy załatwił jej pierwszą dużą rolę w filmie, w „Faworycie”, dzięki zarobionym pieniądzom mogła sprowadzić do Rzymu siostrę. Wynajęły razem z matką pokój bez kuchni, ale Romilda mimo zakazu właścicielki kupiła palnik gazowy i gotowała w łazience neapolitańskie potrawy, modląc się, żeby nikt z sąsiadów nie poczuł unoszących się zapachów. „Przejęłam od mamusi ten zwyczaj i kontynuowałam go nawet wtedy, gdy byłam znaną aktorką i mieszkałam w hotelach. Dzisiaj, kiedy jestem w podróży i ogarnia mnie tęsknota za domem, też korzystam z przenośnej kuchenki. Wystarczy kilka minut, żeby zrobić sobie makaron” – śmieje się Sophia i dodaje: „Kiedy synowie przyjeżdżają z Ameryki i proszą o jakieś specjalne danie, zamykam się w swoim kuchennym królestwie i czuję się tak, jakbym znowu znalazła się w Pozzuoli. Potrawą, której przygotowanie sprawia mi największą satysfakcję, jest genovese: pięć kilo podrumienionej cebulki i zrazy duszone przez cztery godziny. W czasach gdy życie toczy się tak szybko, cztery godziny to prawie nieskończoność”.
O początkach związku z Pontim aktorka opowiada: „On miał żonę i musieliśmy być ostrożni (…), ale było już za późno, aby się wycofać. Wystarczało mi poczucie, że udało mi się trafić na człowieka, który umie ze mną rozmawiać i udziela rad. Pod pewnymi względami zastępował mi ojca, którego zawsze brakowało w moim życiu. Carlo pomógł mi pozbyć się neapolitańskiego akcentu i udoskonalić dykcję. Zachęcał mnie do czytania na głos dobrych książek, nagrywał mnie, żeby odsłuchiwać potem ze mną błędy, uczył mnie udzielać wywiadów, a nawet ubierać się elegancko”. Ale innym razem przyznała: „Jego małżeństwo co prawda już dawno się rozpadło, ale dręczyło mnie to, że miał dwoje małych jeszcze dzieci. Czułam się nieswojo, myśląc o nich i o nas, lecz nic nie mogłam zrobić. Wolałabym, żeby sprawy przebiegały inaczej, szybciej i bardziej otwarcie, lecz wierzyłam w naszą miłość”.
Wyświetl ten post na Instagramie.
To Ponti zmienił jej nazwisko na Loren, zaopiekował się jej karierą i poznał Sophię z Vittoriem De Sicą, który stał się najważniejszym reżyserem w jej życiu. To właśnie on odkrył, że nikt inny na ekranie nie pasuje do aktorki lepiej niż Marcello Mastroianni. Z De Sicą nakręciła aż 16 filmów, w tym „Złoto Neapolu”, „Małżeństwo po włosku” czy „Matkę i córkę”, za którą w 1962 r. dostała pierwszego Oscara. Gdy nadeszła wiadomość o nominacji, Loren nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jej rywalkami w walce o statuetkę miały być m.in. Natalie Wood i Audrey Hepburn. Tę drugą Sophia poznała, kiedy spędzała z Carlem Boże Narodzenie w szwajcarskim Bürgenstocku. Hepburn zaprosiła ich na obiad do swojego górskiego domu. „Audrey ubrała się na biało i tak samo nakryła do stołu przyozdobionego kwiatami i świeczkami. Czysta elegancja. Odbyliśmy miłą pogawędkę, a potem bez pośpiechu zasiedliśmy do stołu. Najpierw podano przekąskę, przynajmniej tak mi się wydawało. Listek sałaty i świeży ser przystrojony odrobiną musu z malin. Na talerzyku obok – maleńka chrupiąca bułeczka. Kiedy zabrano nakrycia, Audrey wstała i z tym swoim subtelnym, nienagannym uśmiechem rzuciła: »Chyba się przejadłam!«. Znaczyło to, że obiad jest skończony”.
Sophia zdecydowała, że do Los Angeles nie pojedzie, bo nie ma szans na statuetkę, i została w Rzymie. W oscarową noc nie mogła jednak spać, więc zaczęła gotować sos do spaghetti. O godzinie 6.30 rano zadzwonił telefon: wygrała. „Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam skakać po salonie. Potem nagle ogarnęło mnie ogromne zmęczenie. Nie wiedziałam, co mam myśleć, więc popędziłam do kuchni sprawdzić, czy sos się nie przypalił” – opowiadała potem. Pierwsze z gratulacjami przyszły mama i siostra, a Maria wręczyła jej pęczek bazylii z dedykacją: „Żebyś pamiętała, skąd jesteś”.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Do Loren zadzwonił wtedy Cary Grant, którego poznała na planie filmu „Duma i namiętność”, swojej pierwszej hollywoodzkiej produkcji. Aktorów połączyło gwałtowne uczucie i Grant, dwa razy starszy i żonaty, oświadczył się Sophii, ale ona uznała, że jej miejsce jest przy Carlu. Również żonatym, bo we Włoszech rozwody cywilne wciąż nie obowiązywały. Przez wiele lat producent i aktorka nie pokazywali się razem publicznie, a swobodnie czuli się tylko w USA. Kiedy prawnicy Pontiego wpadli na pomysł ślubu per procura w Meksyku, cały świat uznał Sophię i Carla za małżeństwo, ale nie Włosi. Tam zdjęcie dwóch pulchnych mężczyzn, którzy wymieniają obrączki w imieniu swoich klientów, rozpętało prawdziwą burzę. Producent został oskarżony o bigamię i groziło mu więzienie od roku do pięciu lat. „Niełatwo było żyć pod pręgierzem. Na drzwiach kościołów wisiały plakaty zakazujące oglądania moich filmów i zachęcające wiernych do modlitwy za nasze grzeszne dusze. Byliśmy zasypywani listami, często pełnymi agresji. Najgorszy nadszedł od grupy kobiet z Pozzuoli. Ten atak z mojego rodzinnego miasta, z mojej ziemi, głęboko mnie dotknął” – wyznała Sophia. Żeby Carlo nie trafił za kratki, małżeństwo per procura trzeba było unieważnić.
Rozwiązanie znalazła kilka lat później żona Pontiego, prawniczka Giuliana, która też chciała odzyskać wolność. Zaproponowała mężowi, żeby przyjął obywatelstwo francuskie, bo nad Loarą rozwody cywilne są legalne. Udało się, a rok później Carlo i Sophia zostali mężem i żoną.
Na swój sekretny ślub do podparyskiego Sèvres aktorka przyjechała prosto z planu „Hrabiny z Hongkongu” Charliego Chaplina. Najcenniejsza lekcja, jaką Loren wyciągnęła z pracy z mistrzem, wcale nie dotyczyła zawodu. „Moja droga, masz wielkie ograniczenie, z którym musisz się uporać, jeśli chcesz się stać w pełni szczęśliwą kobietą. Musisz nauczyć się odmawiać. Skończ z wiecznym dogadzaniem innym, skończ z wychodzeniem wszystkim naprzeciw. Nie, nie i jeszcze raz nie”.
Aktorka wyciągnęła wnioski. Postanowiła, że nie będzie już pracowała w tak szalonym tempie, bo marzyła o tym, żeby zostać matką. Wcześniej była w ciąży dwa razy, dwa razy ją straciła. O pierwszym poronieniu napisała w książce: „Najbardziej bolesnym wspomnieniem z tej nocy były pogardliwe spojrzenia sióstr zakonnych, które patrzyły na mnie tak, jakbym była czemuś winna. Nieludzkie, wyzbyte jakiegokolwiek uczucia (…). Wróciłam od razu do pracy i to był niewyobrażalny wysiłek. Carlo był przy mnie, moja siostra przyjechała z Rzymu, żeby dotrzymać mi
towarzystwa, ale wszystko na darmo, czułam się rozpaczliwie samotna”. Po drugim poronieniu, cztery lata później, usłyszała od lekarza, że ma szerokie biodra i jest piękną kobietą, ale dzieci mieć nie będzie. „Jego słowa sprawiły, że poczułam się pusta, bezużyteczna. Odarł mnie z wszelkiej nadziei”.
Słysząc o stracie Sophii, przyjaciółka poleciła jej swojego lekarza, a ten szybko zdiagnozował problem: niewystarczająca ilość estrogenu. I obiecał, że następnym razem dziecko przyjdzie na świat. Tak się stało. W 1968 r., kiedy Loren miała 34 lata, urodził się Carlo junior, dziś ceniony dyrygent, a pięć lat później Edoardo.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Aktorka przyznaje w naszej rozmowie: – Macierzyństwo to najważniejsze doświadczenie mojego życia. Aktorstwo nie może się nawet z nim równać. Dopiero gdy na świecie pojawiły się dzieci, poczułam się w pełni szczęśliwa. Synowie nauczyli mnie cierpliwości, umiejętności słuchania drugiego człowieka i bezwzględnej szczerości – stwierdza. I dodaje: – Od kiedy zostałam mamą, żyłam, patrząc przed siebie, i tak samo robię dzisiaj. Nie jestem już młoda, to fakt, dlatego uważam, że trzeba delektować się chwilą. Doceniać każdy etap w życiu i cieszyć się nim. Wtedy wiek przestaje być problemem. Wręcz przeciwnie, staje się bodźcem, żeby szukać jeszcze dalej i chcieć jeszcze więcej.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Na początku hollywoodzkiej kariery powiedziała, że nikt nie staje się gwiazdą, bo gwiazdą trzeba się urodzić. Gdy pytam, czy po 70 latach w zawodzie wciąż tak uważa, kiwa głową: – W życiu mamy więcej możliwości wyboru, niż nam się wydaje. Rodzimy się w pewnych okolicznościach, to oczywiste, ale cała reszta zależy od nas. Proszę popatrzeć na mnie: uboga dziewczyna z Pozzuoli została gwiazdą ekranu. Czyli wszystko jest możliwe.
Wyświetl ten post na Instagramie.