"Nieczęsto jest nam dana relacja, w której w jednej osobie spotykamy partnera, przyjaciela, bratnią duszę, nauczyciela, mistrza, idola... "Jerzego Pilcha wspomina reżyserka Ewelina Pietrowiak.
Spis treści
PANI: „Zawsze kochałem swoje partnerki dłużej i bardziej niż one mnie. I to było moje nieszczęście” – Jerzy Pilch. Prawda?
EWELINA PIETROWIAK: Był kokieteryjny, więc nie przywiązywałabym się do takich deklaracji. Może któraś z jego zostawionych dziewczyn poczuje się tym pocieszona. Dla mnie to nie ma znaczenia. Wiem, że miałam z Jurkiem więź, której nie miałam wcześniej i nie będę już miała z żadnym człowiekiem. Nieczęsto jest nam dana taka relacja, w której w jednej osobie mamy partnera, przyjaciela, bratnią duszę, nauczyciela, mistrza, idola… Poznałam go, gdy miałam 22 lata, to było dla mnie jako osoby decydujące. Relacja z nim sprawiła, że nauczyłam się czytać literaturę i sztukę. Ustaliła moje kryteria oceny sztuki, nauczyła pracowitości i punktualności. Ale najważniejsze – dała możliwość obserwowania kogoś genialnego. Nie boję się tego słowa.
Co lubiłaś w nim najbardziej?
Rozbrajało mnie jego poczucie humoru. Z jego uwag śmiałam się jak nigdy w życiu. Ten śmiech miał etapy. Najpierw stałam, potem już musiałam usiąść, następnie z kanapy osuwałam się na kolana… To trwało i trwało. Aż bolał mnie brzuch. W dwóch książkach-wywiadach, które popełniliśmy razem kilka lat temu, rozmawialiśmy o jego talencie do dowcipnych puent i nagłych humorystycznych refleksji, chciałam dociec, skąd to się bierze. Mówił: „Widocznie dostałem coś od Boga”.
Jak się poznaliście?
Zachwyciłam się jego felietonami i napisałam do niego z prośbą o autograf. Zaraz po tym, jak przeszedł do „Polityki” z „Tygodnika Powszechnego” i przeprowadził się do Warszawy, czyli 20 lat temu. Zainspirowana felietonami postanowiłam kupić „Bezpowrotnie utraconą leworęczność”. Mieszkałam wtedy w Poznaniu, gdzie studiowałam architekturę. Poszłam do księgarni, wzięłam książkę z półki i gdy zaczęłam czytać, nie mogłam przestać. Siedziałam tam do zamknięcia. Właśnie ją wysłałam z prośbą o autograf. Dostałam go, ale też cały elaborat oraz prośbę o kontakt i numer telefonu. Nie było w tym nic wyjątkowego, często tak robił. To nie był jeszcze czas psychofanów. Ten wybuchł po nagrodzie Nike i po przejściu do „Dziennika”, kiedy Jurek stał się najlepiej zarabiającym felietonistą, a o jego gigantycznych zaliczkach na książki krążyły legendy. Do redakcji codziennie przychodziły listy. I to już nie były prośby o autograf, ale wyznania: „kocham”, „uwielbiam”, „wspaniale, że pan pisze”, „dziękuję”.
Zadzwoniłaś?
W końcu się odważyłam. A kiedy z koleżankami z architektury wybrałyśmy się do Warszawy, spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy wróciłam do Poznania, zaczęły się telefony. Przyjeżdżałam do Warszawy częściej. Tak się zaczął nasz związek.
Wtedy Jerzy Pilch postanowił leczyć się z alkoholizmu?
Został do tego zmuszony. Najwięcej miała z tym wspólnego nieżyjąca już Elżbieta Karolak, sekretarka redaktora naczelnego „Polityki”, Jerzego Baczyńskiego. Jej mąż był alkoholikiem, więc wiedziała, jak sobie radzić z Jurkiem. Po kolejnym kryzysie postanowiła, że trzeba go zawieźć do Tworek i siłą zmusić do leczenia. Nie byłam świadkiem tego momentu, ale potem jeździłam tam odwiedzać Jurka. Co ważne, nie znalazł się na oddziale zamkniętym. Mógł wyjść w każdej chwili, a jednak został i przeszedł dwumiesięczną terapię.
Tam napisał przynajmniej połowę „Pod Mocnym Aniołem”, swojej najbardziej znanej książki, którą zadedykował właśnie tobie.
On pisał, a ja odbierałam od niego rękopisy i przepisywałam je w Poznaniu, na komputerze koleżanki. Książka ukazała się jesienią 2000 roku i odniosła ogromny sukces. Uważam ją za wybitną, ale nie jest to moja ulubiona powieść Jerzego, bo znam kulisy jej powstania. Gdybym dzisiaj miała wybrać jego najlepsze książki, wymieniłabym „Wiele demonów”, „Dziennik” oraz, oczywiście, felietony.
Kiedy po ukończeniu architektury przeprowadziłaś się do Warszawy, szukaliście mieszkania i znaleźliście to w kamienicy przy ul. Hożej. Mieliście tam razem zamieszkać?
Był taki pomysł, ale w tym samym momencie miałam możliwość kupienia własnego mieszkania i zdecydowałam się to zrobić. Jurek nie był tym zachwycony. Widocznie nie miałam w sobie tyle poświęcenia, żeby decydować się na codzienne życie z alkoholikiem. Efekty terapii w Tworkach okazały się nietrwałą iluzją. To mnie zniechęcało. W tym zaawansowanym stadium alkoholizmu niektórej nie przewidywała jego stała trasa. Nie znosił zmian, nie lubił podróży. Okropnie stresował się pakowaniem, zajmowało mu to dwa dni. Zmuszał się do wyjazdów na spotkania autorskie. W 2005 roku odbyliśmy ogromne jak na Jurka podróże – do Barcelony i Rzymu. Oglądał wszystko głodnym okiem. Jestem przekonana, że gdyby można było bez pakowania i samej podróży znaleźć się daleko, byłby szczęśliwy.
Pamiętasz moment, kiedy okazało się, że jest chory?
Gdy byliśmy razem, ręce już mu się trochę trzęsły. Powtarzał, że ma tak od zawsze. Krytyczny był rok 2013, przeżył kolejne rozstanie, pogłębiły się objawy Parkinsona. Spotkałam się z nim wtedy po trzech latach kontaktowania się tylko telefonicznie. Zobaczyłam starego człowieka chodzącego z trudem, zgarbionego. Jurek był wysokim facetem, a nagle widzę kogoś o 10 centymetrów niższego. Patrzyłam potem, jak odchodzi, i miałam wrażenie, że przyglądam się komuś obcemu. Później się przyzwyczaiłam i kibicowałam mu na wszystkich etapach choroby, ale ta chwila bardzo mnie poruszyła.
Jak powstał pomysł na wasz wywiad rzekę?
Jurek przeszedł operację głębokiej stymulacji mózgu. Zawoziłam go do szpitala i odbierałam. Najpierw wydawało się, że wszystko poszło dobrze, potem okazało się, że nie do końca. Co jakiś czas Jurek musiał jeździć do szpitala i tam lekarze ustawiali te parametry sond, które miał w mózgu trochę inaczej. Po kolejnym takim ustawianiu przestały mu się trząść ręce, ale stracił zdolność mówienia. Wydobywał z siebie tylko niezrozumiały bełkot.
To musiało być frustrujące.
Horror. Irytował się, kiedy na przykład ktoś z wydawnictwa powtarzał: „Nie martw się, że nie możesz mówić. Przecież masz pisać. Skup się na tym. Najważniejsze, że możesz myśleć, że ręce ci działają”. A on tłumaczył: „Ja piszę tak, jak mówię. To jest ze sobą powiązane. Jeżeli nie mogę powiedzieć zdania wielokrotnie złożonego, trudno mi je napisać”. Zwłaszcza że on zawsze to, co napisał, czytał głośno. Mówił w tym czasie, że ma w głowie mechanizm, który upraszcza mu każde zdanie. Chodził do różnych logopedów, którzy zalecali ćwiczenia: dmuchanie w rurki, powtarzanie samogłosek i próby mówienia. Wtedy wpadliśmy na pomysł, że wywiad rzeka będzie dla niego regularnym ćwiczeniem w mówieniu. Codziennie przychodziłam z dyktafonem i przez półtorej godziny musiał mówić.
Pomogło?
Pod koniec nagrywania pierwszego tomu z każdym dniem mówił coraz lepiej. A w Wielkanoc nagle całkowicie odzyskał głos. Na pewno to, że dużo ćwiczył, pomogło, ale też widywał się z nowym lekarzem – logopedką na uniwersytecie muzycznym. Nasza książka okazała się hitem – dodruk zamówiono już po dwóch tygodniach od premiery. Na Facebooku i do wydawnictwa przysyłano kolejne pytania do Jurka, dlatego po jakimś czasie zdecydowaliśmy się przygotować drugą część. Bo ta książka miała być przede wszystkim dla jego czytelników. Jurek wspominał, że źle się czuł jako nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale nigdy nie mogłam tego pojąć, moim zdaniem byłby wspaniałym nauczycielem. Może wtedy był za młody? Jego czytelnicy często pisali, że dziękują mu za lekcje literatury, za nauczenie miłości do czytania. Ale też pisali: „Widziałem pana na ulicy, ale obawiałem się podejść”, „Kiedyś w Trafficu spojrzał pan na mnie i serce podeszło mi do gardła”… Widziałam takie reakcje na żywo, kiedy podpisywaliśmy nasze książki na targach. Ludzie przyjeżdżali kilkaset kilometrów, żeby dostać autograf. I patrzyli w niego jak w obraz. Wielu jego czytelników stawało się jego wyznawcami.
Jak traktował wyznawców?
Zawsze był życzliwy i cierpliwy. Mimo że był już bardzo chory, kiedy podpisywaliśmy książkę, wysiedział do końca – podpisał wszystkie egzemplarze, uśmiechał się do wszystkich selfie. Jak ktoś go w kawiarni zaczepiał z prośbą o wspólne zdjęcie, mówił: „Tylko na to czekałem!”.
Dlaczego obraził się na dziennikarkę Katarzynę Kubisiowską za biografię „Pilch w sensie ścisłym”, którą napisała?
Wiem, że nie był zadowolony z jej sposobu pracy. Jego zdaniem była niewystarczająco przygotowana na ich spotkania i wywiady. Ale też jego znajomi z Krakowa przekonywali, że ona nie podoła takiemu zadaniu. Pewnie powodem były także fragmenty dotyczące jego krakowskiego okresu i picia. Może miał wrażenie, że proporcje między opisem picia i pisania są zaburzone. Oskarżał ją również o przywłaszczenie tytułu – miał w planach napisanie „Autobiografii w sensie ścisłym”, której kilka fragmentów ukazało się wcześniej. Nie chciał mieć z nią do końca kontaktu, a nie wiem o żadnej innej takiej osobie w jego życiu. I raczej zawsze widziałam go jako człowieka życzliwego. Nawet zawodowej zazdrości w nim nie było. Pytałam go o to i mawiał: „Zawsze uważałem, że wszyscy się pomieścimy”. Kibicował debiutom. Napisał jako pierwszy o Stasiuku, Masłowskiej, pisał o poecie Tomaszu Różyckim. Zygmunt Miłoszewski wygrał w konkursie na opowiadanie, który ogłosił w „Polityce”.
W ostatnich latach pisał dużo o osamotnieniu.
W czasie kiedy nagrywaliśmy wywiad rzekę, rzeczywiście już rzadko ktoś u niego bywał. Choć wcześniej na Hożej kwitło życie towarzyskie. Ale od czasu choroby i operacji gości było niewielu: Wiesław Uchański z wydawnictwa Iskry, Krzysiu Varga, ja i czasem Andrzej Franaszek, gdy przyjeżdżał do Warszawy z Krakowa. Jurek częściej wtedy komunikował się przez telefon: ze Zbigniewem Mentzlem, Aleksandrem Jurewiczem, Andrzejem Stasiukiem, Januszem Olejniczakiem czy Marianem Stalą, przyjacielem od zawsze.
Jakie były jego relacje z córką Magdą?
Jeżeli zaznała jeszcze w Krakowie tego, co ja tutaj, a przecież ona była wtedy dzieckiem, to nie mogły być łatwe. Myślę, że się starali oboje. Jurek wysyłał jej swoje teksty, a ona jemu swoje wiersze – Magda jest zdolną poetką. Nie wątpię, że jest dumna z tego, co osiągnął jako pisarz. Wspominał jej komentarz pod tekstem o tym, że jest nominowany do Nike za „Pod Mocnym Aniołem”. Czytelnicy pisali, dlaczego powinien dostać nagrodę, i Magda napisała: „Bo jest moim tatusiem”. Był wzruszony. Widywali się w święta i kiedy Jurek jeździł do Krakowa. Magda, o ile wiem, nie odwiedzała go w Warszawie.
Choroba sprawiła, że w końcu mieszkanie na Hożej stało się pułapką?
Wózek nie mieścił się w windzie. Jurek musiał się przesiadać na stołek i tak zjeżdżał na dół. Potem można było zwieźć złożony wózek. Dla kogoś tak silnego, męskiego całkowite uzależnienie od innych musiało być nie do wytrzymania. Jurek kilka miesięcy przed sparaliżowaniem wziął ślub. Jego żonę, Kingę Strzelecką, spotkałam raz, kiedy byłam na Hożej po autograf Jurka dla ks. Andrzeja Lutra. Widzieliśmy się wtedy ostatni raz. Potem już kontaktowaliśmy się tylko przez telefon.
Rozmawialiście o wyprowadzce do Kielc?
Nie, ale sądzę, że nie miał wyjścia. Jurek z ostatniego okresu życia nie jest dla mnie do końca zrozumiały. To, co robiła Kinga, było heroiczne – opieka nad kimś poruszającym się na wózku jest niełatwa. Doskonale rozumiem, że niemożliwe stało się życie na czwartym piętrze, a unieruchomienie Jurka w mieszkaniu nie mogło być rozwiązaniem. Przeprowadzka wydawała się konieczna, ale czy do Kielc?
W Kielcach Jerzy Pilch udzielił wywiadu lokalnej „Gazecie Wyborczej”. Miał plany: założenie wydawnictwa, skończenie nowej książki… Wydawał się pełen optymizmu.
On się nigdy nie skarżył. Mówił o chorobie w sposób literacki: co mu daje, co odbiera, analizował swój stan. Ale choć musiał cierpieć strasznie, nigdy o tym nie wspominał… To jest niesamowite, jak mężnie znosił tę końcówkę, jak do końca pisał – nawet jeżeli te książki były inne, krótsze, ale były. Większości z nas wydaje się, że wiemy, co znaczy, że komuś trzęsą się ręce. Jednak wyobraźmy sobie kilkudziesięciocentymetrową amplitudę ich trzęsienia. I takimi rękami napiszmy jedno zdanie na klawiaturze. A książkę? To było cierpienie i walka. Ton tego wywiadu spowodował, że informacja o jego śmierci była dla wszystkich zaskoczeniem. Mówił, że jest świetnie, a tymczasem stał nad grobem. Mieszkał w Kielcach tylko pięć miesięcy…
Jak dowiedziałaś się o jego śmierci?
Zadzwonił do mnie Wiesław Uchański. Nie mogłam w to uwierzyć, bo dla mnie Jurek był wieczny. Poczułam, że zabrano mi kawał mnie samej. Umarła część świata, który mnie ukształtował, i najmądrzejszy człowiek, jakiego znałam. Zaskoczyło mnie, że został pochowany w Kielcach. Wszyscy znani mi wieloletni przyjaciele Jurka dziwili się tej decyzji. Wydawało nam się, że wolałby być pochowany w Wiśle, gdzie leży jego rodzina i matka, albo w Krakowie, z którym był związany, ewentualnie w Warszawie, gdzie spędził 20 lat. Myślałam, że Jurek powinien mieć wielki pogrzeb, ale tak się nie stało. Także z powodu pandemii.
Czegoś mu nie powiedziałaś?
Wczoraj Jurek obchodziłby swoje 68. urodziny, nigdy bym nie pomyślała, że ich nie dożyje. Pierwszy raz nie mogłam do niego zadzwonić z tej okazji. Nigdy nie chciałam wierzyć w duchy tak bardzo jak teraz. Chciałabym, żeby duch Jurka mi się objawił i żebym mogła mu powiedzieć, że jego ukochana Cracovia zdobyła Puchar Polski. Czekał na to 60 lat.