Wywiad

Weronika Rosati: "Jeśli jesteś otwarta na świat, nigdzie nie będziesz czuła się obco"

Weronika Rosati: "Jeśli jesteś otwarta na świat, nigdzie nie będziesz czuła się obco"
Fot. Sesja TS 08/2023

Weronika Rosati opowiada czemu trudno stworzyć dom daleko od miejsca, w którym się wyrosło i gdzie są najbliżsi. Bycie samotną matką w obcym kraju to też wymagające zadanie. Przebicie się w Hollywood dla aktorki z Polski jest kolejną próbą wytrwałości. Życie Weroniki Rosati to suma wyzwań, ale wychowano ją w przekonaniu, że warto być ambitną. Siłę dają jej macierzyństwo i fascynacja wielkim kinem, która towarzyszy jej od dziecka. Po latach walki o siebie, o kontrolę nad wizerunkiem i aktorskie poczucie wartości dziś może powiedzieć: panuję nad swoim życiem i wiem, kim jestem.

Słyszysz: Hollywood, myślisz: … No właśnie. Namawiam Weronikę na rozmowę o mieście, które u mnie budzi tęsknotę za złotym okresem kina. Dla niej jest po prostu miejscem, gdzie mieszka. Zanim zaczniemy wywiad, w kawiarni w sercu Warszawy pijemy coś na ochłodę. Jest upał. Ona w przewiewnej sukience, rozsypanych na ramiona długich włosach. Niedawno na International Social Film Festival we włoskim Benevento dostała nagrodę dla najlepszej aktorki w filmie zagranicznym. Zagrała w thrillerze psychologicznym "It’s Not Over" u boku Christophera Lamberta. Ale Weronika z entuzjazmem wspomina inny film: "Brigitte Bardot cudowna", w reżyserii Lecha Majewskiego. O rolę w nim walczyła sama. Zadzwoniła do reżysera: Chciałabym zagrać Elizabeth Taylor! I przekonała go. Odtwarzała postać aktorki z czasów, gdy Taylor grała w Kleopatrze (1963). Peruka ważyła 10 kilogramów, ale... czego się nie robi, by spełnić marzenie. Zagrała swoją idolkę.

O kim dziś mówi się w Hollywood „osobowość”? Mam wrażenie, że u nas „sławę” zastąpiła „popularność”. A tam?

Też zaszła spora zmiana. Trzeba pamiętać, że w latach 40., a nawet jeszcze w 60., telewizję uważano za medium „gorsze”. Idoli kreowało kino. „Hollywood’s royalty” to były legendarne gwiazdy. Traktowano je jak bogów, budziły fanatyczne zainteresowanie. Dziś wytworzył się podział na dwa światy. Z jednej strony są aktorzy wielcy, oscarowi, ikony kina kochane przez Amerykanów. Z drugiej środowisko celebrytów, wykreowanych przez reality show. Statusy tych grup się zrównały. W Stanach nazwiskiem numer jeden jest Kardashian. Członkowie tej rodziny stali się gwiazdami nowej generacji. I nikt nie mówi o nich: idole drugiej kategorii.

Sprawiły to dostępne dla wszystkich media społecznościowe. Nie ma co obrażać się na fakty, trzeba uznać internet za „kreatora”?

Internet to wielka siła, ogromne możliwości. Na moim Instagramie lubię dzielić się tym, co robię zawodowo, ale nie ukrywam, że jest on dla mnie także narzędziem do zarabiania. Gdybym w pandemii nie robiła pewnych rzeczy na Instagramie, nie miałabym z czego utrzymać siebie i dziecka. Dziś, kiedy coś reklamuję, robię to z jedną myślą: zarabiam na edukację Eli. To według mnie zrozumiały argument i uczciwe postawienie sprawy.

Wracając do aktorstwa, wiem, że lubisz metodę Stanisławskiego, mocne urealnienie postaci przed wejściem w rolę. Szykując się do zagrania sanitariuszki Pestki w "Obławie" Marcina Krzyształowicza, przez dwa miesiące nie wychodziłaś z domu. Taki styl pracy procentuje w Hollywood?

Metody aktorskie nie mają teraz większego znaczenia. Dużo zmieniło się przez pandemię, kiedy przesłuchania zastąpiły nagrania robione przez aktorów w domu – self tape’y. Przedwczoraj o pierwszej w nocy dostałam informację, że na moją taśmę czekają dzisiaj. W  tak krótkim czasie nie ma szansy na perfekcyjne nauczenie się tekstu. A co ze zbudowaniem psychiki postaci? W dodatku już rzadko się zdarza, że producent wysyła scenariusz. Dostaje się wyrwane z kontekstu sceny i nie wiadomo, o co w filmie chodzi, jaka to postać, w jakie relacje wpisana. Trzeba działać intuicyjnie: a nuż wstrzelę się w ich wyobrażenie? I rzucić wszystko, działać w gorączce. W moim przypadku to niemożliwe, bo opiekuję się dzieckiem. Muszę zrobić Eli śniadanie, odwieźć ją do szkoły, zająć się nią po południu itd. Ona jest numerem jeden i zawsze tak będzie nawet gdyby chodziło o casting do filmu z szansą na Oscara. Choć lubię self tape'y, bo... lubię adrenalinę.

Na Charlize Theron łowca talentów trafił przypadkiem w banku – robiła spektakularną awanturę kasjerowi. Czy w Hollywood wciąż można znaleźć szczęśliwy los na ulicy?

Już nie. Teraz jest łańcuszek ludzi, którzy odpowiadają za angaż do filmu. Do castingu nikt nie dostanie się bez agenta. Z kilku tysięcy zgłoszeń osoba odpowiedzialna za casting typuje kilkudziesięciu, kilkunastu kandydatów, których taśmy obejrzy. Wybiera dwie, trzy osoby, ostatecznie decydują reżyser i producent. Sytuacja, że ktoś podejdzie na ulicy i powie: „Robię film i chcę, żebyś zagrała główną rolę”, była prawdopodobna jeszcze 10 lat temu. Dzisiaj poradziłabym tak zaczepionej osobie: uciekaj! Bo to by było podejrzane.

Mówimy o LA jako mieście aktorów i filmowców, jednak dla ciebie to miejsce, w którym nie tylko pracujesz, ale i żyjesz.

Tak. Stworzyłam tam dom, mam przyjaciół. Tam urodziła się moja córka. Źle znoszę brak słońca, a w Kalifornii jest ono przez większość roku. Weekendy spędzamy z Elą na plaży, w parkach. Jeśli akurat nie mam pracy, po odwiezieniu córki do szkoły jadę na wzgórza, żeby pospacerować. Znajdują się one powyżej poziomu smogu, to przynosi mi ulgę, bo jestem alergiczką.

Marilyn Monroe powiedziała: „W Hollywood płacą ci tysiąc dolarów za pocałunek, a pięćdziesiąt centów za duszę”. Jane Fonda nazwała to miejsce „polukrowanym domem wariatów”. Jak wychowujesz tu dziecko?

Powiedziałam sobie, że Ela będzie mieć normalne, fajne dzieciństwo. Zabieram ją do teatrzyków, na tańce, koncerty dla dzieci, nawet do muzeów. Spodobało jej się kino na świeżym powietrzu. Zachwyciła się filmem "Pół żartem, pół serio". Dużo jej czytam. Ale chcę też przekazać jej moje wartości. Raz na jakiś czas zachęcam: wybierz zabawki, którymi się nie bawisz, przygotujemy torbę rzeczy dla innych dzieci. Uczę, że trzeba się dzielić. Cenię szkołę, do której Ela chodzi – dba nie tylko o rozwój, ale także o dobrostan psychiczny dzieci. To mi odpowiada. Wychowuję córkę w tolerancji dla innych kultur i religii, bez uprzedzeń. Chcę, żeby była otwarta na świat, wtedy nigdzie nie będzie czuła się obco.

Pochodzisz z tradycyjnej rodziny, ceniącej zasady. Jakie sama chciałabyś przekazać córce?

Ostatnio tłumaczyłam Eli, co to Wielkanoc. Pewnego dnia powiedziała: „Mami, ja bym chciała pójść do kościoła”. Zgoda, pojechałyśmy. Tam klęknęła i  poprosiła: „Naucz mnie, jak się modli”. Wtedy się  wzruszyłam. Mój ojciec powtarza, że wiara to dar, łaska. Tłumaczę córce: „Niektórzy ludzie wierzą w Boga, niektórzy nie i to też jest okej. Ty sama kiedyś wybierzesz”. Nie zamierzam jej do niczego zmuszać. Macierzyństwo sformatowało twoje życie na nowo? Tak. Dziś każda jego sekunda jest definiowana potrzebami córki. To daje mi siłę, stawia do pionu. Gdy mam dylemat, zadaję sobie pytanie: co będzie dobre dla niej? Staram się być z nią szczera, nie udawać kogoś, kim nie jestem. Chciałabym, żeby miała do mnie zaufanie. I poczucie, że zawsze może na mamie polegać. Nie łamię danego jej słowa. Jeżeli obiecam, że pojedziemy na lody, nie ma siły, która mnie powstrzyma.

Jesteście ze sobą stale, córka widzi cię również w trudnych sytuacjach. To twoje słowa: aktorstwo wymaga umiejętności znoszenia porażek. Można to rozszerzyć na życie?

Tak, ale nigdy nie przenoszę złych emocji na córkę. Coś się wali, nie dostaję roli, jest jakiś problem medialny, a Ela przychodzi: „Mami, pobaw się ze mną lalkami”. Idę i się bawię. Umiem te dwie sfery rozdzielić – problemy moje oraz nasz świat domowy. Zresztą… wszystko jest małe i miałkie w porównaniu z tym, jakie mam teraz zadanie w życiu. Czyli wychować dziecko. Nie ma nic ważniejszego.

Cały wywiad można przeczytać w sierpniowym wydaniu Twojego STYLu.

okladka bez kodu TS08_2023 MINI RGB

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również