Relacje

"Krzywdziłam córkę, odbierając jej prawo do samodzielności. Dziś cieszę się, że wybrała własną drogę"

"Krzywdziłam córkę, odbierając jej prawo do samodzielności. Dziś cieszę się, że wybrała własną drogę"
Fot. 123RF

Matka i córka mogą różnić się w wielu sprawach. Czasem jednak warto dać sobie trochę czasu. 

Ponure indywiduum 

– Widziałaś zdjęcie, które ci przesłałam? – spytałam przyjaciółkę.

– Tak, Danusiu. Twoja Julka nie przestanie mnie zaskakiwać.

– A ja sądziłam, że jeśli o nią chodzi, to już nic mnie nie zaskoczy…

Mogłam godzinami deliberować z Mariolą przez telefon, zwłaszcza o mojej córce. Stanowiła nieustające źródło utrapień. Dopiero gdy się rozłączyłam, uświadomiłam sobie, że przemierzam salon w tę i z powrotem, niczym wartownik na służbie. Jeszcze raz spojrzałam na wysłane zdjęcie, z którego uśmiechała się trzydziestodwuletnia kobieta, niby dobrze mi znana, ale… Miała na sobie żakiet w delikatnym beżowym kolorze oraz spódnicę przed kolana. Żakiet i spódnica? Na mojej córce! Niesamowite… Czary jakieś.

Odkąd przestałam ją ubierać, Julka zmieniła się w ponure indywiduum. Rozumiem nastoletni bunt, ale działała na własną niekorzyść. Moja śliczna Julcia zaczęła tapirować włosy, a jej królestwem stały się lumpeksy. Sukienki i spódniczki wylądowały na dnie szafy. Wzory i kolory trafiły na czarną listę. Dosłownie. Wszystko, co Julka zakładała, musiało być czarne. Czarne i poszarpane. Na dokładkę ogromnie wstydziła się swojej figury. Jej koszulki wyglądały jak worki i sięgały kolan. Z przodu miały okropne nadruki. Moje dziecko twierdziło, że to nazwy zespołów. Pasowały do tego, co grali, aż uszy bolały. Hałas, rzępolenie, jęczenie, wrzask i charkot. Z nostalgią wspominałam czasy, gdy Julcia uwielbiała pop i uczyła się tańca. Teraz wypierała się dawnych idoli, darła pumeksem spodnie, koszule cięła nożyczkami.

Co się z nią stało? Czy to moja wina, bo jako samotna matka źle ją wychowywałam? Za dużo pracowałam, za mało czasu jej poświęciłam?

Kiedyś wyrzuciłam jej podartą, spraną koszulkę, trzymającą się już tylko na szwach. Nigdy nie zapomnę awantury, jaką mi urządziła.

– Dlaczego to zrobiłaś? Jak śmiałaś?!

– Kupię ci w zamian coś ładnego, kochanie. Zobaczysz, będziesz ślicznie wyglądać, dziewczęco…

– Oszalałaś?! Nie chcę! Zniszczę je, spalę!

– Julcia, kompletnie cię nie rozumiem. Dlaczego tak się oszpecasz? – Próbowałam przemówić jej do rozumu. – Przecież nie brakuje nam pieniędzy. Możesz sobie kupić coś ładnego, modnego. Może razem wybierzemy się na zakupy, zrobimy sobie babski wypad, jak kiedyś?

Julka przewróciła oczami.

– Jak ty niczego nie rozumiesz…

– Więc mi wyjaśnij – poprosiłam, starając się trzymać emocje na wodzy, bo zatliła się we mnie iskierka nadziei na szczerą, spokojną rozmowę, jak za starych, dobrych czasów. Może osiągniemy kompromis.

– Przez strój wyrażam swoją osobowość.

"Wstydzę się pokazywać na ulicy z własną córką. To mnie dobija"

No i nie wytrzymałam.

– Chyba żartujesz? – prychnęłam. – Masz osobowość kloszarda?

Długo żałowałam tych słów, bo po nich Julka całkowicie się przede mną zamknęła.

Mariola też miała córkę, ale chociaż dziewczynki były w jednym wieku, nie przyjaźniły się. Były jak dzień i noc. Dziewczęca, ułożona Marta nie miała z Julką wspólnych tematów. Po pierwszej wizycie już nigdy więcej do nas nie przyszła.

– Zazdroszczę ci Marty – żaliłam się Marioli. – Jak ty to robisz? Gdzie popełniłam błąd? 

– To taki etap dorastania – tłumaczyła Mariola. – Spróbuj ją zrozumieć, zaakceptować. Kłócąc się, tylko pogarszasz sytuację. Na siłę jej nie zmienisz, musi sama tego chcieć. Skup się na sobie i zmień nastawienie. To możesz zrobić.

Łatwo jej było mówić. Nie musiała się obawiać, że któregoś dnia jej córka złamie jej serce. Z drugiej strony, skoro kochałam Julkę, nie miałam innego wyjścia, jak pogodzić się z sytuacją. W końcu zawsze mogło być gorzej – na przykład mogła jeszcze wagarować. Na szczęście dobrze się uczyła i nadal lubiła czytać. Tylko ta kocia muzyka i koszmarne stroje… Ilekroć podsuwałam jej coś kolorowego, kobiecego, na złość ubierała się jeszcze gorzej. Zacisnęłam więc zęby i ustąpiłam. Teraz wiem, że dobrze zrobiłam, choć musiało minąć wiele lat, nim to sobie uświadomiłam.

Po ukończeniu liceum Julka oznajmiła, że na studia wybiera się do Warszawy.

– Przecież to na drugim końcu Polski! Czy ty chcesz ode mnie uciec?

– Nie, mamo. Chcę zdobyć dobre wykształcenie na prestiżowej uczelni.

– Nie stać nas na to – zaoponowałam.

– A kiedyś mówiłaś, że nie brakuje nam pieniędzy. No ale skoro brakuje, będę dorabiać po zajęciach.

Przyłapała mnie. Zapamiętała moje dawne słowa i wykorzystała przeciwko mnie.

– W Szczecinie też mamy dobre szkoły.

– Mamo, nie utrudniaj.

Tego samego dnia zadzwoniłam do Marioli i jak zwykle poskarżyłam się na Julkę. Moja przyjaciółka standardowo wystąpiła w roli adwokata diabła. Niekiedy denerwowała mnie bardziej niż córka.

– Co z ciebie za przyjaciółka, skoro stajesz po jej stronie i podważasz moje zdanie?

– Po to są przyjaciele, żeby mówić prawdę. Jasne, mogłabym ci potakiwać, ale wówczas nie spojrzałabyś na swój problem z innej perspektywy. A przecież jesteś mądrą kobietą, Danusiu. Tylko czasem muszę ci o tym przypomnieć. – Roześmiała się serdecznie.

Niespodziewana zmiana 

W następstwie tej rozmowy, choć po paru bezsennych nocach, Julka w połowie września wyprowadziła się do Warszawy. I właściwie od razu nasz kontakt się poprawił. Prawdopodobnie chodziło o odległość. Ja nie musiałam patrzeć na okropne stylizacje córki, ona na moją kwaśną minę. Przez telefon rozmawiałyśmy swobodnie i obie cieszyłyśmy się na jej powroty do domu - na święta czy wakacje.

Tylko raz zestresowałam się przed jej wizytą, gdy zapowiedziała, że przywiezie swojego chłopaka. Moja wyobraźnia zaczęła pracować na pełnych obrotach. Już widziałam, jak stanie w drzwiach z jakimś nieokrzesanym dzikusem, wytatuowanym wielkoludem, który kompletnie ją zdominował. W każdym razie zadzwoniłam do Marioli, by się poradzić.

– Po pierwsze, Danusiu, nie panikuj. Po drugie, to chyba dobrze, że Julka chce ci go przedstawić. To znaczy, że zależy jej na twojej akceptacji. Powinnaś się cieszyć.

– Może masz rację – mruknęłam. – Może powinnam.

Tymon, wbrew moim ponurym wizjom, okazał się miłym chłopakiem w wieku Julki. Pracowali razem w biurze projektowym. Przyniósł mi kwiaty. Pomógł w kuchni. Zainteresował się moją kolekcją porcelany. Poszliśmy we trójkę na spacer. Oprowadziłam ich po okolicy. A Julia nie przestawała się uśmiechać. Na dokładkę oboje wyglądali... nienagannie!

Nie sposób było nie zauważyć zmiany w stroju Julii. Cieszyłam się, że poznała kogoś takiego jak Tymon. Nie zdziwiła mnie wiadomość, że z nim zamieszkała. Dwa lata po studiach wzięli kameralny ślub w urzędzie. Zaprosiła mnie i niewielką grupkę przyjaciół oraz najbliższych członków rodziny. Z radością słuchałam ich przemówień na uroczystym obiedzie. Wzruszyłam się, gdy podziękowała mi za dobre wychowanie. Moja Julcia dorosła. I owszem, ślub wzięła w prostej, białej sukience! Wyrosła na piękną, fantastyczną kobietę.

Lata zaciskania zębów, okazywania córce miłości bez względu na różnice zdań, obdarzenie jej zaufaniem – zaprocentowały dojrzałą relacją pełną wzajemnego szacunku.

A teraz dostałam od Julii wiadomość. Usiadłam na kanapie i po raz setny spojrzałam na zdjęcie uśmiechniętej od ucha do ucha córki w chabrowym żakiecie. W rękach trzymała jakiś dokument. Elegancki papier, ozdobne litery. Żeby przeczytać napis, musiałam powiększyć zdjęcie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że moja córka została mianowana na kierownicze stanowisko. Odpisałam jej: „Jestem z ciebie dumna, pani dyrektor w beżowym żakiecie”.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również