Relacje

"Zawsze byłam tą brzydszą, grubszą przyjaciółką. Nie rozumiałam, dlaczego to ja zwróciłam uwagę Michała"

"Zawsze byłam tą brzydszą, grubszą przyjaciółką. Nie rozumiałam, dlaczego to ja zwróciłam uwagę Michała"
Fot. 123RF

Kompleksy i brak pewności siebie utrudniają życie, jednak druga osoba potrafi zobaczyć w nas to, co piękne. 

Czułam się gruba i brzydka

To był jeden z tych wieczorów, kiedy wytłukłabym wszystkie lustra. Czułam się gruba i brzydka, a w każdej sukience, którą przymierzałam, we własnych oczach wyglądałam jak wieloryb. Patrzyłam na swoje odbicie i ogarniało mnie coraz większe zniechęcenie. Mogłam zacząć się odchudzać, pewnie iść do dietetyczki, stylistki i psychologa do kompletu, ale... przy Ani i Kamili zawsze wypadnę źle.

Zaczęłam żałować, że dałam się namówić przyjaciółkom na ten wyjazd. Taka obła piękność jak ja to tylko na bezludnej wyspie mogłaby się bez wstydu pokazać w kostiumie kąpielowym, oczywiście jednoczęściowym, bo dwuczęściowych od lat nie przymierzam.

Tak, miałam za przyjaciółki istne boginie. Cieszyłam się, że je mam, naprawdę, uwielbiałam obie, ale…

– Wera, ty jeszcze nie gotowa? – Ania weszła do pokoju.

Spojrzałam na nią bez zawiści, ale z zazdrością. Była szczupluteńka jak szczypiorek.

– Jak widać – westchnęłam.

– Nie mów, że znowu narzeka, bo ją uduszę! – usłyszałam głos Kamili.

Miała figurę marzeń. Klasyczna klepsydra ze sporym biustem i wąską talią. Oglądali się za nią ludzie płci obojga.

Przyjaźniłam się z nimi od lat. Dwie najatrakcyjniejsze dziewczyny na studiach i ja, tęgawa kujonka, na którą nikt nie zwracał uwagi. Zwłaszcza mężczyźni, którzy mi się podobali.

Po trzydziestce nie było lepiej. Panowie przestawali się do mnie odzywać po pierwszej randce. Moje piękne przyjaciółki zakochiwały się i przedstawiały mi wpatrzonych w nie partnerów, a ja byłam cichym obserwatorem – dziewczyną, która w relacji damsko-męskiej nigdy nie wychodziła poza rolę koleżanki.

Na tych wakacjach postanowiłam wyrzucić z głowy obrazy nieudanych randek. Nie potrzebuję facetów do szczęścia. Nie definiują mnie. Wokoło jest tyle ciekawych i pięknych rzeczy. Nabrałam ochoty na samotny spacer po plaży.

– Dziewczyny, idźcie same do tej restauracji. Ja mam coś do załatwienia – skłamałam.

– Ciekawe, co? – Kamila bacznie mi się przyglądała.

– Okej, chciałam pobyć trochę sama. Zbrodnia jakaś?

Ania wzruszyła ramionami.

Przez lata dziewczyny przywykły do moich dziwactw, więc nie naciskały, bym zmieniła zdanie.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy wyszły. Nie musiałam już wbijać się w obcisłą kieckę i wyszczuplającą bieliznę. Ubiorę się tak, jak lubię: jeansy, bluza, wygodne buty i czapka z daszkiem. Dzięki temu wtopię się w tłum. Spakowałam do torby książkę i koc. Gdybym poszła z dziewczynami, pewnie skończyłoby się kolejnym rozczarowaniem. Zatem plaża.

Niespodziewane spotkanie

Przeszłam przez las, nie martwiąc się, jak wyglądam, ile mam nadwagi i czy mój indeks BMI po konsumpcji frytek i lodów znowu podskoczył. Liczyła się chwila i słońce, które jeszcze nie zaczynało zachodzić. Usadowiłam się na ciepłym piasku i wyciągnęłam książkę.

Zatopiona w lekturze, nie zwracałam uwagi na otoczenie – aż nagle poczułam na sobie ogromny ciężar i spojrzałam prosto w pysk wielkiej, włochatej bestii.

– O, matko! – jęknęłam.

Pod wpływem uderzenia przewróciłam się na plecy, a książka, którą czytałam, została w paszczy kudłatego potwora.

– Misiek zostaw! – usłyszałam z oddali silny głos.

Należał do mężczyzny, który podbiegł, podał mi rękę i pomógł wstać.

– Misiek, dobry żart – mruknęłam, zdenerwowana. – To bydle prawie mnie zmiażdżyło. A teraz zżera moją książkę!

– Najmocniej przepraszam, to moja wina – kajał się nieznajomy. – Sam dużo czytam, a Misiek w domu przynosi mi książki. Teraz, jak tylko widzi książkę, to chce mi ją dać.

Otrzepałam ubranie z piasku i z nieufnością spoglądałam na obu winowajców. Rozumiem, dać psu gazetę do niesienia w pysku, ale książkę? 

Pies siedział już u stóp swojego pana z miną niewiniątka.

– Może mi pan oddać książkę. Chciałabym ją dokończyć, jeśli da się ją jeszcze czytać – powiedziałam chłodno.

– Oczywiście. – Mężczyzna wytarł okładkę, rozprostował kartki i podał mi lekturę. – „Anna Karenina” – zauważył z uznaniem.

– Wiedziałem, że mój pies ma dobry gust. Nie tylko co do książek…

Kompletnie się czegoś takiego nie spodziewałam. Flirt? Ze mną?! Taką nieprzygotowaną? Byłam dorosłą kobietą, a nadal nie czułam się swobodnie w towarzystwie mężczyzn. Jeśli nie byli kimś z pracy albo rodziny. Spokojnie, bez paniki, zaraz sobie pójdzie, a ja wrócę do lektury i samotności.

Gość tymczasem nie zabierał się do odejścia. Jego pies usadowił się koło mnie, zadkiem na piasku, łapami na kocu i zerkał, to na mnie, to na swojego pana. Jakby dawał mu coś do zrozumienia.

– Mogę usiąść? – Nieznajomy wskazał wolne miejsce na kocu.

No to wezmą mnie w dwa ognie.

Zawahałam się. Nie wiedziałam, czego ten facet i jego pies ode mnie chcą. Kiwnęłam jednak głową, bo łatwiej mi się było zgodzić, niż odmówić.

– Nie odstępuje cię na krok, Misiek wyczuwa dobrych ludzi. Jestem Michał. Cześć. – Uśmiechnął się szeroko.

– Weronika – odparłam.

Czemu jest dla mnie miły? Odzywałam się półsłówkami, co jemu w ogóle nie przeszkadzało. Gdy między nami zapadła dłuższa cisza, też się nie zrażał, a ja przestałam czuć się niezręcznie. Wsłuchiwałam się w szum bijących o brzeg fal. Niemal zapomniałam, że nie jestem sama...

– Muszę ci się do czegoś przyznać – Michał przerwał milczenie tonem lekko zawstydzonym. – Zobaczyłem cię z daleka z książką i specjalnie nasłałem na ciebie Miśka. Taki pretekst do zagajenia. Odkupię książkę.

Dopiero teraz przyjrzałam mu się uważniej. Brązowe oczy, gęste, czarne włosy, wciąż chłopięcy uśmiech… Ciekawe, która z dziewczyn wpadła mu w oko? Ania czy Kamila? Modelka czy gwiazda?

Westchnęłam rozczarowana i trochę zła. Znowu mam robić za swatkę?

– Nie trzeba – odparłam cierpko, po czym zaczęłam składać koc. Lepiej skończyć tę rozmowę, zanim znowu narobię sobie niepotrzebnych nadziei.

Michał uparł się, że mnie odprowadzi. W drodze powrotnej odprężyłam się, bo słowem nie wspomniał o żadnej z moich przyjaciółek. Może niesłusznie posądziłam go o próbę dotarcia do nich przeze mnie. Do dziś się to zdarzało, choć nie tak nagminnie jak w szkole. Ale Michał nie musiał chyba robić takich podchodów. Był na tyle atrakcyjny i bezpośredni, że mógłby sam do nich podejść, bez pośredników. A we mnie znowu odezwały się kompleksy, szepczące mi do ucha, że jeśli jakiś facet czegoś ode mnie chce, to rzecz dotyczy albo Ani, albo Kamili.

Happy end

Rozmawialiśmy o książkach i zwierzętach. Odprowadził mnie pod same drzwi holenderskiego domku. Zapytał też o numer telefonu i tym razem odmówiłam. Na szczęście nie nalegał, bo zrobiłoby się niezręcznie. A ja doskonale wiedziałam, jak by to było. Czekałabym całe godziny, dni, noce, i wciąż od nowa przeżywałabym zawód, że telefon milczy. Wolałam tego uniknąć.

O dziwo, Michał odwiedził mnie następnego dnia i przyniósł kwiaty. Piękny bukiet. Jak zalotnik z kart kobiecych powieści. Przedstawiłam mu Anię i Kamilę, cała w strachu, że jak tylko je zobaczy, zaraz zejdę na dalszy plan albo w ogóle zniknę.

Znowu go nie doceniłam. Przywitał się, był miły, ale nic ponad to. Jego pies też warował przy mnie, jakby mu za to płacili w kiełbasach.

– Misiek do twoich przyjaciółek już nie biegnie tak ochoczo jak do ciebie – stwierdził Michał, bardzo zadowolony z tego faktu.

– Bo nie mają przy sobie książek! – Zaśmiałam się. Po raz pierwszy w obecności Michała całkiem szczerze i beztrosko. Miło być czyimś pierwszym i jedynym wyborem. Nawet jeśli to pies.

Misiek przychodził do mnie wraz ze swoim panem każdego dnia, aż do końca pobytu. Nie wiem, jaka magia tu zadziałała, że właśnie na mnie Michał zwrócił uwagę, ale przestałam dociekać. Posłuchałam też rad przyjaciółek, które w kółko mi powtarzały, że randki nie są wstępem do ślubu, a ja mam przestać szukać pana właściwego, bo to trąci desperacją. Niczego zatem nie oczekiwałam od Michała, naszą znajomość traktowałam jako czysto koleżeńską. Na dzień przed wyjazdem już nie protestowałam, gdy poprosił o mój numer. Byłoby miło, gdyby zadzwonił, ale nie nastawiałam się, nie miałam wielkich oczekiwań…

Zaskoczył mnie i zadzwonił, ledwo weszłam do domu. Jakby chciał mi potowarzyszyć przez głośnomówiący w rozpakowywaniu się. Naprawdę coś ze mną było nie tak – i nie mam na myśli tych piętnastu kilogramów nadwagi – że cały czas czułam niepewność i masę wątpliwości, co do charakteru naszej znajomości.

Nawet po ślubie nie całkiem mi przeszło. Bywam zazdrosna, przyznaję, bez powodu. Z kolei Misiek jest zazdrosny o mnie. Przegania wszystkie inne psy, uważając, że tylko on ma prawo zjadać moje książki.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również