Piękne życie

Być eko, ale jak? Jak mieszkać, co jeść, gdzie odpoczywać, co sadzić? Eksperci radzą, jak być eko z głową

Być eko, ale jak?  Jak mieszkać, co jeść, gdzie odpoczywać, co sadzić? Eksperci radzą, jak być eko z głową
Fot. 123RF

Jak być eko? Oszczędzam wodę, segreguję śmieci, nie używam plastikowych słomek. Czy to znaczy, że żyję ekologicznie i ratuję świat przed katastrofą? Co myślą o tym aktywiści i naukowcy, którzy na co dzień szukają sposobów na walkę z globalnym ociepleniem i degradacją natury?

Jak człowiek niszczy planetę? 

Wstaję o świcie. Choć to dopiero drugi miesiąc zimy, temperatura wiosenna. Zastanawiam się, czy styczeń 2023 będzie najcieplejszym w historii pomiarów na półkuli północnej i wychodzę na spotkanie z Danielem Petryczkiewiczem, aktywistą,  który zaprosił mnie w okolice podwarszawskiego Konstancina – nad rzekę Małą i do Rozlewiska (dużą literą, bo to teren nazwany i spopularyzowany w jego mediach społecznościowych). Daniel przez lata był „korpoludkiem”, ale kilka lat temu założył własną działalność i zyskał czas na rzeczy najważniejsze w dobie kryzysu klimatycznego: dbanie o przyrodę i zachęcanie do tego innych - w mediach społecznościowych jego profile obserwuje ponad 20 tys. osób. – Mój aktywizm to pandemiczna historia - mówi - Wcześniej z żoną dużo pracowaliśmy, ale także podróżowaliśmy po świecie. Gdy pandemia zatrzymała nas w domu, zaczęliśmy codziennie spacerować po okolicy i doceniać to, co tu mamy. Ja z czasem zacząłem wchodzić w to głębiej, docierając do położonej w lesie doliny rzeki Małej oraz tworzonego przez nią Rozlewiska. Okazało się, że większość mieszkańców Konstancina nie miała nawet świadomości, że w okolicy płynie jeszcze druga, obok Jeziorki, rzeka. Zacząłem odwiedzać to miejsce, fotografować ptaki, bobry. Niestety rok po moim odkryciu na rzekę wjechała koparka wysłana przez Wody Polskie, aby wykonać tzw. prace utrzymaniowe. Jest to bardzo powszechna praktyka w naszym kraju. Po wojnie meliorowano Polskę pod uprawy rolne, potem to tempo spadło. Z kolei gdy weszliśmy do Unii, pojawiły się pieniądze na gospodarkę wodną, a my nie umieliśmy wykorzystywać ich w prośrodowiskowych działaniach, więc wróciliśmy do  melioracji. Prowadzenie prac utrzymaniowych oznacza, że koparka przekopuje koryto rzeki, niszcząc cały ekosystem: giną ryby, żaby, bobry, przewrócone drzewa i wyrywana roślinność. A to właśnie przeszkody: tamy, drzewa, trzciny, zwiększają  bioróżnorodność, oczyszczają i filtrują wodę, spowalniają jej przepływ, tworząc ochronę przeciwpowodziową, a rozlewiska działają jak naturalny system przeciwpożarowy. Kiedy zobaczyłem Rozlewisko i rzekę po pracach, po prostu się rozryczałem.  Zniszczono wszystkie tamy, rzeka była rozjechana, a okolica zorana. Nie było roślinności, drzew, tylko czarna, szybko płynąca woda. 

 

Jak być eko? Na to pytanie powinny odpowiadać przede wszystkim państwa i korporacje 

Pytam, co dla Daniela znaczy być eko. - Obruszam się na to słowo, stosujemy je jako skrót myślowy - mówi. -Większość rad: bierz szybki prysznic, segreguj śmieci, wyłączaj ładowarkę z gniazdka, jest ważna, ale tylko w wymiarze indywidualnym, w stylu, w jaki chcemy przejść przez życie. Nasze zużycie wody jest przysłowiową kroplą w używaniu jej przez przemysł wydobywczy, produkcyjny. I nawet jeśli wielu z nas zaczyna sobie zdawać sprawę ze stanu środowiska, chcemy szybko uspokoić sumienie. Segregujemy śmieci, ale nie zastanawiamy się nad tym, że potężna machina marketingowa pracuje na to, żebyśmy kupowali coraz więcej. A jeśli nawet pojawia się w tym jakaś myśl ekologiczna, to najczęściej greenwashing - pod płaszczykiem dbałości o ekologię podsuwa się kolejne możliwości konsumpcji. Bez systemowych regulacji wprowadzonych przez państwo, które ograniczą np. produkcję nowych opakowań przez obciążenie wysokimi opłatami lub system kaucyjny, które zmniejszą zużycie energii i zmienią źródła z emisyjnych na nieemisyjne, zmiana nie nastąpi. Te jednostkowe, do których często przekonują nas korporacje, są im na rękę. Nie da się oczekiwać od wszystkich, że będą tak samo wyedukowani i wrażliwi na pewne tematy, więc zmiana oparta na jednostkowych wyborach mogłaby trwać w nieskończoność – tłumaczy Daniel.

Czy zatem nasze codzienne proekologiczne działania nie mają sensu? – Chodzi o to, żeby robić rzeczy świadomie i rozumieć, co ma wpływ i na co warto, lub nie, tracić energię. Plagą jest egoistyczne zwalanie winy na innych – tłumaczy Daniel. – Jednym z popularnych argumentów jest mówienie, że emisje dwutlenku węgla z Polski niewiele znaczą w skali świata. Jestem na to wyczulony, bo po pierwsze – zanim zaczniemy wytykać innym, załatwmy to u siebie (Polska to  „najczarniejszy” pod względem pozyskania energii kraj Europy, z taką ilością wydobywanego i spalanego węgla). A druga  kwestia to globalizacja. Kto z nas nie ma w domu produktów „made in China”? Kto więc tak naprawdę wyemitował energię i stymuluje produkcję? Jak widać, pomiędzy wyborami indywidualnymi a zmianami systemowymi zachodzi sprzężenie zwrotne. - To, jak żyję i jakich wyborów dokonuję w ramach stylu życia, wpływa na moją aktywność, np. w wyborach lub wspieraniu inicjatyw politycznych, samorządowych, a nawet rady osiedlowej – dodaje Daniel. - To też pójście na wybory parlamentarne, do Europarlamentu, aby głosować na tych, którzy mają pomysły na realne zmiany.

Z pytaniem,  jakie działania mają wpływ na świat wokół nas, zwracam się do prawnika Andrzeja Gąsiorowskiego, który od lat zajmuje się ochroną przyrody i wraz z naukowcami aktywistami stworzył Fun-dację FOTA4Climate.  -Najważniejsze są działania państw i korporacji, ale i te nasze indywidualne mają sens. To nie jest sprzeczne - tłumaczy. -Jednak jednostkowe decyzje będą miały przełożenie na zmiany, tylko gdy na gruncie międzynarodowym i rządów podejmie się wielkoskalowe działania. Jeśli tak się nie stanie, będą miały znaczenie psychologicznomoralne i zdrowotne głównie dla nas. Ale wprowadzenie działań oszczędzających zasoby i przyrodę na pewno nam nie zaszkodzi. Będziemy  zużywać mniej energii, mniej płacić, śmiecić. On sam stosuje takie kroki i przyznaje, że przez wiele lat jeździł niepotrzebnie samochodem. Tam, gdzie mógłby spokojnie dojechać rowerem, pociągiem. Dziś tak robi, a do chodzenia i roweru zachęcił go profesor Szymon Malinowski, fizyk atmosfery. Był dla niego wzorem. Co Andrzej Gąsiorowski myśli o popadaniu przez nas w poczucie winy za zmiany klimatyczne? - Jestem przeciwnikiem koncepcji, że to ludzie w wymiarze indywidualnym czy nawet  wspólnotowym są winni kryzysu klimatycznego i ekologicznego - odpowiada. – Zgadzam się, że to też nasza ludzka odpowiedzialność, ale nie przypisywałbym nam winy w sensie moralnym. Jesteśmy inteligentnym gatunkiem, który nieprawdopodobnie zmienił rzeczywistość na Ziemi. Wyabstrahowaliśmy się z natury, a dysponując takimi mózgami i możliwościami nie mieliśmy wyboru, żeby świata nie przekształcić i nie sięgnąć po energię z węglowodorów.  Zbudowaliśmy  także świat, w którym noworodki nie umierają masowo, mamy opiekę medyczną i żyjemy relatywnie długo. Współdziałanie ludzi w zakresie wytwórczości znalazło swoje ramy ostatecznie w zglobalizowanym kapitalizmie, który dziś uchodzi za wszelkie zło. Ale ja nie widzę intencjonalnych działań, żeby tak zbudować świat, choć kapitalizm jest na pewno wyniszczający dla zasobów. Trzeba przebudować warunki ekonomiczne i społeczne, aby tak straszliwie ich nie drenować. Należy zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie tak bezsensownie i dużo konsumują, dlaczego nie wolą skromnego życia? Czy  potrzebne im są duże domy, wielkie samochody, setki lotów i dalekich wycieczek? A odpowiedzi nie są proste. 

 

Jak być eko? To prostsze niż myślisz 

Staram się ograniczać: do miasta jeżdżę SKM, wakacje zamiast na Majorce spędzam na Warmii. Ale martwię się o przyszłości dzieci, wnuczek. Chodzę na protesty zorganizowane przez Rodziców dla Klimatu i rozumiem, że wiele nastolatków cierpi na klimatyczną depresję. Znają wyniki badań naukowców, rozumieją, że zasoby naturalne nikną w oczach, a gwałtowne zjawiska pogodowe stają się bardziej dotkliwe. Zdarza się, że posuwają się do aktów społecznego nieposłuszeństwa – takich jak oblanie obrazu „Słoneczniki” van Gogha zupą pomidorową, co zrobiły w Wielkiej Brytanii działaczki organizacji Just Stop Oil. Jeśli młodzi nie zobaczą, że coś zmienia się na lepsze, mogą być jeszcze bardziej radykalni. - Osławiona zupa pomidorowa pociągnęła za sobą podobne akcje aktywistów– mówi Julia Gałosz, aktywistka klimatyczna, studentka biologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. - Ale rzeczywiście jesteśmy pod ścianą i w ostatnim momencie, aby coś zmienić. My, młodzi, powinniśmy działać wielotorowo, prowadzić akcje zwiększające świadomość i szukać dobrych rozwiązań. Zgadzam się, że działamy za wolno, ale też uważam, że trzeba rozsądnie ustalić sposoby bezpiecznego odejścia od paliw kopalnych. Nie  można rzucić ludzi na głęboką wodę, mówiąc: „Odłączamy was jutro od prądu, gazu, będziecie marznąć”. Julia wierzy w sens społecznych, ale i jednostkowych działań. Jest działaczką inicjatywy FOTA4Climate, była wiceprzewodniczącą Młodzieżowej  Rady  Klimatycznej. Stawia pierwsze kroki w działalności naukowej – zajmuje się bioróżnorodnością, prowadziła badania w lesie tropikalnym na Borneo.

Bycie eko to dla niej życie w zgodzie z otaczającą nas przyrodą.-  Mamy wpływ na środowiska, w których żyjemy – deklaruje Julia. - Jako jednostki powinniśmy dbać o przyrodę, która nas otacza i nie szkodzić jej. Nie kośmy trawników do gołej ziemi, nie sprzątajmy spadających liści, zostawiając je obiegowi materii organicznej, nie wyrzucajmy śmieci do lasu, nie zanieczyszczajmy natury światłem i hałasem. Tam, gdzie mieszkamy, dowiadujmy się o planowanych inwestycjach, wycinkach i przeciwdziałajmy, tym, które nie są konieczne, a przyniosą szkody dla środowiska. Gdy zbiorą się ludzie z kilku gmin, można już coś więcej zrobić. Dbajmy o bioróżnorodność – wybór kwiatka do ogrodu, czy  domowego zwierzęcia także ma wpływ. Warto czytać informacje, skąd jest dana roślina i zastanowić się, czy warto ją sadzić w naszym ogrodzie. Sklepy ogrodnicze, jak też zoologiczne, sprowadzają gatunki roślin i zwierząt z Azji, Ameryki Południowej. Niektóre rozprzestrzeniają się i niszczą gatunki rodzime. Częsty przypadek to kupowanie żółwi czerwono - czy żółtolicych. Zdarza się, że mięsożerny gad ugryzie domownika, więc wyrzuca się go z domu do sadzawki i żółw sieje spustoszenie w ekosystemie. To nie wynika z naszej złej woli, ale z niewiedzy. Julia uważa, że najgorsze jest traktowanie przyrody roszczeniowo. Korzystamy z niej, nie dając nic w zamian, tak jakby to był nieskończony zasób, który się odtwarza. Wycinamy drzewa, kopiemy w poszukiwaniu metali ziem rzadkich, budujemy hotelowe resorty na każdym skrawku. – A przecież warto pamiętać, że to system, w którym współistniejemy - dodaje. - To nasz wspólny dom, który w pewnym momencie przestanie dawać nam schronienie i zasoby. Za to może nam zagrozić.

Andrzej Gąsiorowski dodaje, że w czasie głębokiego kryzysu klimatycznego trzeba zrewidować edukację. - Dziś projekt  oświeceniowo-kapitalistyczny, w którym nauka jest podporządkowana wzrostowi ekonomicznemu, karierze, budowaniu  lepszego życia w oderwaniu od realiów kurczących się zasobów, nie jest adekwatna – mówi. - Adekwatne jest wskazanie nie tylko, że człowiek jest częścią ekosystemu, ale że warunkiem naszego istnienia jest zachowanie Ziemi jako planety nadającej się do życia. Nie tylko dzieci, ale i dorośli muszą słyszeć, że dalsze dewastowanie przyrody  skończy  się  katastrofą.  Ludzie  nie zdają sobie sprawy, że drzewa wokół nas nie są niekończącym się zasobem. Przy pewnym stopniu zniszczenia już się nie odrodzą. A wycinanie ich sprzed domu niewiele różni się od tego, jakbyśmy odcinali sobie rękę lub nogę. Państwa nie biorą odpowiedzialności za taką edukację! Spotykają się na kolejnych szczytach klimatycznych, pogadają. Nikt nie daje prostego  przekazu: nie wycinajcie drzew, nie niszczcie lasów, nie betonujcie rzek, nie osuszajcie bagien. Dajcie naturze żyć, bo nasza planeta nie będzie nadawała się do zamieszkania!

 

Jak być eko? Dieta ma znaczenie!

Dziś w sklepach o każdej porze roku mamy żywnościową klęskę obfitości. Za to w krajach biedniejszego Południa wielu ludzi  cierpi głód. To paradoksy współczesnego świata, a jest ich więcej. - Warzywa i owoce kupuję sezonowo, w zimie nie jadam  truskawek ani jagód lub awokado z Chile czy Meksyku. Uprawy tych osławionych „superfood” przyczyniają się do wycinki lasów deszczowych i problemów z wodą. Czy muszę jeść je codziennie? – mówi Julia. - Choć system produkcji żywności powoduje pogłębianie się kryzysu ekologicznego, jestem daleka od potępiania ludzi jedzących mięso. Rozumiem, że  są osoby, które nie są w stanie zastąpić go w swojej diecie białkiem roślinnym choćby ze względów zdrowotnych. Ale jestem przeciwna, aby jadać mięso codziennie i to na kilka posiłków. We wszystkim potrzeba zdrowego osądu i świadomych wyborów. Rzeczywiście przemysłowa hodowla zwierząt to największy problem. To z jej powodu wycina się lasy, zużywa ogromne ilości wody, to ona generuje więcej gazów cieplarnianych niż wszystkie rodzaje transportu razem wzięte. Szansą na zrównoważony globalny rozwój dla rozrastającej się populacji byłby wegetarianizm, a najlepiej weganizm.

Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyczka kliniczna, uważa, że na początek dobry jest fleksitarianizm. - Jeśli trudno nam zdecydować się na weganizm, starajmy się jeść mniej mięsa i produktów mlecznych. Rezygnujmy z nich kilka razy w tygodniu, miesiącu. Ograniczenie spożywania to zawsze coś. W pracy dietetyka promuję żywienie zawierające jak najwięcej warzyw i owoców. Sama generalnie jestem wege, moja dieta oparta jest przede wszystkim na produktach pochodzenia roślinnego, raz na jakiś czas zjadam rybę. Katarzyna powołuje się na niedawny raport opublikowany przez czasopismo „Lancet” oraz fundację  EAT. Po trzech latach prac komisja składająca się z naukowców wielu dyscyplin opisała wyniki badań na temat wpływu sposobu żywienia ludzi w krajach wysoko rozwiniętych na środowisko naturalne i rozwój chorób  cywilizacyjnych. - Wyniki raportu jasno pokazują, że to my i nasze żywieniowe wybory odpowiedzialni jesteśmy za wyniszczanie klimatu i siebie – mówi. - Jako ludzkość znaleźliśmy się w punkcie, w którym taniej najemy się kupionym w supermarkecie mięsem niż warzywami. Musimy jednak pamiętać, że dla dużej części ludzkości to czynnik materialny jest tym decydującym. Naukowcy z EAT zalecają przejście na dietę planetarną. Trzeba w niej ograniczyć spożycie czerwonego mięsa, bo produkcja wołowiny najsilniej przyczynia się do zmian klimatycznych. Całkowicie zrezygnować z dodanych cukrów i tłuszczów nasyconych. Jadać więcej warzyw, owoców, strączków, orzechów. I wybierać produkty jak najmniej przetworzone. To choć mały krok w stronę uzdrawiania nas samych, jak i planety. 

 

Katastrofa klimatyczna: "W skali świata cierpią w tej chwili najbardziej ci, którzy najmniej zawinili"

Dochodzimy z Danielem do stawu zwanego Dzieciakiem. Pod robinią można zaobserwować dróżkę do nory, do której wejście znajduje się już pod wodą. – Bobry dobrze wiedzą, że gdy jest dużo wody w Małej, to Dzieciak jest zasilony i mogą tu żerować – mówi. - Dziś problemem jest notoryczna susza - wynik łagodnych zim, braku pokrywy śnieżnej. Dlatego powinniśmy doceniać działanie przyrody, które pozwala utrzymać wodę z deszczu, śniegu. Bobry w Rozlewisku retencjonują ponad 150 tysięcy metrów sześciennych wody i to wszystko za zero złotych! Bez żadnej ingerencji w przyrodę, bez koparek, przekopywania. Ktoś powie: nieużytek, trzeba posprzątać. Tak przejawia się ludzka chęć kontroli i tego, że wszystko musi być dla nas użyteczne. Warto popatrzeć głębiej. Ten las, zwierzęta, rośliny żyją, bo tu jest woda. I żyją dla siebie, nie dla nas. Choć my z tego też korzystamy – jest czystsze powietrze, więcej wód powierzchniowych. Wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie, kiedy na naszych oczach zmieniają się krajobrazy, znikają znane nam pory roku, dochodzi do załamania ekosystemów, ogromnie ważne są pamięć i opowieść.

Jestem fanem nazywania miejsc. Piszę dużą literą Rozlewisko czy Stara Wierzba. Kiedy coś nazwiemy, dużo trudniej  to  zniszczyć, bo trwa pamięć. Mam poczucie, że wskrzesiłem pamięć o zapomnianej rzece Małej. Może nie ma to żadnego znaczenia globalnie, ale z informacji, jakie dostaję, wiem, że niesie to nadzieję i inspiruje. W opowiadaniu o naturze  pomogła  mi  Szkoła Ekopoetyki prowadzona przy Instytucie Reportażu. Pisarz Filip Springer i poetka Julia Fiedorczuk  stworzyli miejsce, gdzie szukamy nowego języka, aby działać i opowiadać o świecie w czasie katastrofy klimatycznej. Tu poznałem aktywistów, artystów, naukowców, m.in. światowej sławy profesora Wiktora Kotowskiego, eksperta od bagien i  torfowisk. Dzięki rozmowom z nim udało się Małą i jej Rozlewisko wpisać do jednego z programów ochrony w ramach  Funduszy Norweskich.  Dziś trwa dialog z organizacjami, także z Wodami Polskimi, aby próbować zachować dzikość terenu, tak by nie zagrażało to ludziom - opowiada Daniel.

Przedzieramy się przez bagna, dochodząc do koryta Małej. Gdy rzeka jest przekopana i wyrównana przez koparkę, nie ma szans na jej samooczyszczenie. Płyną nią ścieki, nawozy z pól, plastik. Mała wpada do Jeziorki, ta do Wisły, która zabiera zanieczyszczenia do Bałtyku. Roślinność nad zniszczonym korytem to głównie inwazyjna nawłoć kanadyjska. Tam, gdzie woda piętrzy się dzięki tamom, wywróconym drzewom, króluje roślinność terenów podmokłych: trzciny, turzyce, kosaćce. Takie podmokłe miejsca w gorące lato są klimatyzatorami dla całej okolicy, ale i falochronem, gdy przychodzi wyższa woda,  która rozbija się, rozlewa i traci impet. Spowolniona woda zasila cały obszar wód podziemnych i nie trzeba kopać coraz głębszych studni. Rzeka Mała jest bardzo silnie przekształcona przez człowieka, kiedy jednak wyleje, od razu winę zrzuca się na bobry. Podobnie było w górze rzeki, gdzie zlokalizowane jest jedno z ekskluzywnych osiedli. Kiedy Daniel poszedł tam z naukowcami, największym winowajcą okazał się człowiek: deweloper, który wybudował osiedle, wznosząc teren i  przegradzając dolinę rzeki. 

- Właściciel inwestycji zapłacił 20 tysięcy złotych kary, a jeden dom sprzedał za kilka milionów złotych - mówi Daniel. - Kojarzy mi się to z rozkładem winy za katastrofę klimatyczną. W skali świata cierpią w tej chwili najbardziej ci, którzy najmniej zawinili – globalne Południe i kraje biedne, których emisje dwutlenku węgla nie stanowią nawet trzeciej liczby po przecinku. Eksportujemy ryzyko razem z emisjami i śmieciami i syta Północ pozostaje wciąż bezpieczniejsza. Ale to złudzenie, bo już pukają do naszych granic ci, dla których życie na coraz bardziej gorącym i suchym południu powoli przestaje być możliwe. Wkrótce będą ich miliony. Daniel przyznaje, że żyjąc świadomie i działając społecznie, wystawia się także na hejt. Wielu jest takich, którzy tylko czekają na jakieś potknięcia, wypominając niekonsekwencje. –  Ktoś komentuje na moich mediach społecznościowych: „Czytasz książki papierowe, jaki z ciebie ekolog?”. Przecież nie chodzi o to, aby nie wytwarzać książek, tylko żeby surowiec na nie był pozyskiwany z gospodarczych lasów sosnowych, a nie z górskiego starodrzewu  Pogórza Karpackiego, Puszczy Knyszyńskiej. Staram się to tłumaczyć i pokazywać konteksty, zachęcać do zgłębiania wiedzy. Szukam dialogu, ale nerwy także bardzo często mi puszczają. Dlatego muszę nad sobą ciągle pracować, bo finalnie będziemy mogli polegać tylko na sobie wzajemnie i na zbudowanych wcześniej więziach społecznych, a nie na drogich  gadżetach i przedmiotach. Dziejąca się katastrofa dotyczy nas wszystkich:  i ludzi, i istot więcej niż ludzkich, oraz świata, w którym żyjemy. Razem. 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również