Społeczeństwo

"Bogaćcie się" nie jest dobrą receptą na dzisiaj. Ostentacyjną konsumpcję zastępuje minimalizm

"Bogaćcie się" nie jest dobrą receptą na dzisiaj. Ostentacyjną konsumpcję zastępuje minimalizm
Fot. 123RF

Bogaćcie się i korzystajcie z życia: to nie jest dobra recepta na dzisiaj. Ostentacyjną konsumpcję zastępuje minimalizm. O tym, dlaczego luksus traci urok, mówi socjolożka kultury, prof. Urszula Jarecka.

Luksus traci urok - artyści od kilku lat zwracają już na to uwagę 

PANI: Jesteśmy świadkami trendu kulturowego, w którym bogactwo jest na indeksie, krytykowane i piętnowane czy tylko wzięte pod lupę? 

Urszula Jarecka: Może nie piętnowane, ale na pewno wzięte pod lupę. Kultura nabiera dystansu wobec samej konsumpcji,  z którą przecież wiąże się bogactwo. Z jednej strony wciąż się nas do niej zachęca. Z drugiej – namawia się do jej ograniczania, bo jest kryzys. I rodzi się sprzeczność. Bo ścierają się dwie wizje: egoistycznego konsumpcjonizmu z prospołecznym podejściem.

„Dzisiaj w wielkich centrach handlowych, w bezosobowym świecie masowo wystawianych flakonów z wyrafinowanymi perfumami – luksus traci wdzięk. Marki, które kiedyś były luksusowe i niedostępne, teraz są tylko drogie” – pisała pani w 2016 roku w tekście z katalogu do wystawy „Bogactwo w Zachęcie”.

To była świetna i bardzo ważna wystawa – rewelacyjnie przemyślana, jeden z głosów przeciwko tej nadmiernej konsumpcji, temu, co nazywamy nadmiarem. Współczesna sztuka ma dużo społecznych kontekstów, szuka dialogu z odbiorcą, transponuje świat na środki artystyczne. Mówi nam, co się nie zgadza, co jest nie tak, pokazuje, gdzie, mówiąc brutalnie, nawalamy. Do tej pory pamiętam wiele prac z tej wystawy – na przykład bursztynowy kebab, czyli „Amber Kebab” Marii Toboły. Czy instalację  Nicolasa Grospierre’a „Bank”: sejf wypełniony złotem, które okazuje się iluzją. Skarbu nie ma, bogactwo jest niematerialne. Te prace ukazywały nasze marzenia, aspiracje, złudzenia. Fakt, że wystawa została zorganizowana, oznacza, że już kilka lat temu czuliśmy przesyt. Na Zachodzie od dawna przecież pisano (na przykład Erich Fromm), że nadmiar nas zniszczy. Do Polski  dotarło to z opóźnieniem.

To artyści pierwsi zauważają zagrożenia, reagują na ważne zjawiska?

Wstawiają klin. Zaczynają o czymś mówić, naświetlają problem. Równocześnie te niepokojące zjawiska badają naukowcy, pokazują, jakie lekcje z tego można wyciągnąć. Swoim językiem opisują to też dziennikarze, jak Naomi Klein w „No Logo”. Potem pojawiają się działacze, media społecznościowe, celebryci. Oni oddziałują szerzej. To wszystko gdzieś się ze sobą spotyka i krzyżuje. Prus już w 1885 roku pisał: „Sztuka nie jest cackiem, które bawi, ani niańką, która opowiada wzruszające historie, ale razem z nauką tworzy dwa skrzydła, za pomocą których ludzkość wznosi się coraz wyżej”. I dalej: „Sztuka nie po to istnieje, aby dziełami jej ozdabiać mieszkania bogatych próżniaków”.

 

Bogaci próżniacy są przedmiotem krytyki i drwin również w popkulturze. Seriale takie jak „Sukcesja” czy „Biały Lotos”, filmy „Menu”, „W trójkącie” albo „Glass Onion”, w którym miliarder chwali się oryginalną „Mona Lizą” w salonie, wpisują się w nurt wyszydzania nadmiernego bogactwa.

„Gdybym mogła mieć wszystko, to by mi prawie wystarczyło”, mówi postać grana przez Daryl Hannah w „Wall Street” Olivera Stone’a. Niektóre produkcje są bardzo celną obserwacją zmieniającej się rzeczywistości. Pod lupą znalazły się nie tylko bogate jednostki – bo na bogactwo, luksus należy też patrzeć w kontekście jednostkowym – ale cały kontekst społeczny, klasowy. Przecież żyjemy w świecie, w którym jeden procent najbogatszych posiada ponad dwa razy więcej niż pozostałe 99 procent ludzi.  

Luksus w wersji nadmiernej konsumpcji rozczarowuje społeczeństwo 

I jak możemy się czuć, gdy dowiadujemy się, że zamiast ratować planetę, kupują za setki milionów dolarów jachty i tropikalne wyspy, a do tego zamawiają sedesy ze złota?

Ludzie są zdegustowani. Rozczarowani tym, że miliarderzy nie znają umiaru, nie są w stanie się zatrzymać. Cały czas mają grabieżcze zapędy wobec Ziemi. Nawet celem misji kosmicznych jest znalezienie bogactw. I sposobem, w jaki się temu przeciwstawiamy, bywa humor, ironia. Nie tylko twórców filmów i seriali. Ja skupiam się na obserwacji tego, jak reagują media społecznościowe, miniatury, memy. Tam ta krytyka rzeczywiście jest duża. Ile jest memów dotyczących samego Elona Muska! Mam wrażenie, że współczesna klasa bogata jest postrzegana jako kosmici, osoby, które zupełnie straciły kontakt ze społeczeństwem. To oderwana, dryfująca wyspa. Nie budzą respektu, można się z nich śmiać. Królowie w historii budzili respekt, obecni królowie biznesu nie.

Może dlatego, że padł mit szlachetnego milionera?

Dokładnie, milionerzy nie są już dla nas superbohaterami. Nie wierzymy w tę mitologię „od zera do milionera”. Bo jak  powiedział Rockefeller: pierwszego miliona nie da się zarobić uczciwie. To absolutnie antymitologiczne stwierdzenie. Zresztą Rockefeller zmarł na raka gardła: i na co mu to bogactwo, jeśli pod koniec życia nie mógł jeść? Dla nas Ameryka długo była ideałem, mentalną stolicą Polaków. Ten amerykański sen stał się transformacyjnym mitem założycielskim. Bogaćcie się i  korzystajcie z życia: taka była idea transformacji, niczym biblijny nakaz. Ale w życiu nie wszyscy wygrywają, to nie jest „win-win situation”. No więc krytycznie spojrzeliśmy na slogan: „chcieć to móc”, lansowany przez wielu coachów.

 

I poradniki w stylu „Jak zarobić pierwszy milion?” zastąpiły inne: „Jak odzyskać wewnętrzną równowagę”?

Tak, teraz w cenie jest uważność, troska o swój dobrostan. Dbałość o siebie, ale nieegoistyczna. Taka, która nie krzywdzi innych. 10 lat temu przeprowadziłam badania na temat tego, jak postrzegamy luksus. Pokazały m.in., że kultura jest dla nas dobrem luksusowym. A w pandemii okazało się, że nie możemy bez niej żyć. Wyjście do kina, teatru, na koncert – za tym tęskniliśmy, tego pożądaliśmy. Doceniliśmy rolę kultury w życiu. Nie musimy chwalić się biletem na premierę w La Scali. Wystarczy, że pójdziemy z przyjaciółmi na koncert w sąsiedztwie.

Czy luksus wciąż jest obiektem pożądania?

10 lat temu obiektem pożądania było bogactwo. Nadal jest?

Bardzo chętnie powtórzyłabym teraz te badania. Wydaje się, że już nie fantazjujemy o posiadaniu wszystkich skarbów świata, ale chodzi nam o zasobność, jakieś poczucie stabilizacji. Bo nasze bezpieczeństwo w ciągu ostatnich lat zostało naruszone na wszelkie możliwe sposoby. Marzymy więc o beztroskim życiu.

A o epatowaniu bogactwem?

Tak jak wcześniej był czas ostentacyjnej konsumpcji, tak teraz mamy ostentacyjny minimalizm. Moda na minimalizm i ekologię wytworzyła się też w klasie średniej, wśród ludzi zamożnych, ale nie tych najbogatszych. W dobrym tonie jest mówić: „Ja właściwie nie chcę posiadać, prawie niczego nie potrzebuję”. Tę zmianę widać na przykładzie domów. Jeszcze 20 lat temu zamożni ludzie budowali sobie zamki, wznosili te wszystkie „gargamele” i dworki – to był nasz sen o bogactwie i nobilitacji. Teraz jest to w złym guście. A co jest w dobrym? Minimalizm.

Są tacy, których stać na luksusową limuzynę, a wybierają skromniejsze volvo.

Może to obawa, że zostanie się odebranym jako nowobogacki? Tylko kto określa, co wypada, a co nie? Takie podejście wiąże się też z ekologią. Jak mam ratować planetę, jeżeli kupuję samochód, który bardzo dużo spala? To wbrew ideom i działaniom proklimatycznym, proekologicznym. Nasza kultura jest pełna paradoksów, jeśli chodzi o ekologię. Mamy na przykład wodę w kranach, ale mnóstwo jej marnujemy i pijemy wodę w butelkach, a to wielki biznes. Moja doktorantka pilotuje wyjazdy dla VIP-ów do Afryki. Gdy zwiedzali jedną z afrykańskich wsi, o co poprosili mieszkańcy? O dwie butelki wody. Bo tam jest bardzo cenna. Czy ci zamożni ludzie zrozumieli coś dzięki temu? Nie wiem.

 

Ostatnio ogłoszono zamknięcie słynnej restauracji Noma w Kopenhadze, która przez 20 lat była mekką bogatych smakoszy. Trzy gwiazdki Michelina. Pięciokrotnie numer jeden na świecie. O czym może to świadczyć? Bardziej cool jest teraz jest znaleźć świetny street food na Sycylii, niż wydawać krocie w superluksusowej restauracji?

Szukamy niepowtarzalności, ale niewyszukanej, lokalnej. Obserwuję programy kulinarne z całego świata i wyraźnie widać, że w jedzeniu ważny jest dla nas slow i swojskość. To powrót do korzeni, do tego, co uważamy za dobre i domowe. Takie podejście zapoczątkował we Włoszech ruch slow food, z niego z kolei zrodziła się idea Cittàslow – miasteczek, które promują kulturę dobrego życia, lokalne produkty, kuchnię i knajpki. Ma być jak u mamy, jak u babci. Odpowiedź moich respondentów, że dla nich luksusem jest chleb z masłem, można różnie odczytywać: nie stać go na masło do chleba albo chodzi mu o ten  prawdziwy chleb i prawdziwe masło.

Już nie wstydzimy się przyznać, że wolimy dobrego cheesburgera od płatka z alg z ostrygowym karmelem na musie z lodu? Jak w filmie „Menu”, w którym wygrywa osoba mająca odwagę to powiedzieć?

To ona jest trendy, nie boi się przyznać do tego, że nie ma szczególnie wyrafinowanego gustu. Nie udaje, chce czerpać zwyczajną radość z jedzenia. Bo czy muszę mieć wyrafinowany gust, aby być wartościową osobą? To kwestia samooceny, pewności siebie. Jeśli wybieram taki styl życia, by bardziej być, niż mieć, to wtedy rzeczywiście mówimy o zmianie. O tym, czy ona faktycznie zaistniała, można będzie powiedzieć dopiero za jakieś 20 lat. Bo w zmianie musimy prześledzić punkty wyjścia i dojścia. Nie wiemy, czy ten trend się utrzyma.

Tak jak z było z ruchem hipisowskim?

Bardzo szybko przekształcił się w prokonsumpcyjny, nastała era yuppies. Ta nakładka konsumpcyjna jest cały czas. Na ekologii też ludzie robią biznes: proponują ekologiczne buty, pastę do zębów, wszystko. Natomiast wydaje się, że bardzo wiele  zmieniło się w kulturze wizerunku. Ostentacja w niczym nie jest trendy: w makijażu, ubiorze. Dążymy raczej ku skromności, prostocie, naturalności. Do tego przyczyniła się pandemia. Przyzwyczailiśmy się do noszenia swobodnych, luźnych ubrań, pokochaliśmy dresy. I poszukujemy tej wygody. Komfort i luz są dla nas ważniejsze niż to, żeby błyszczeć. Błysk jest na czerwony dywan.

Luksus to dziś zdrowie i czas 

Można mówić o przewartościowaniu?

Pęd do konsumpcji został zatrzymany, nastąpiła jakaś zmiana priorytetów. Przyczynił się do tego kryzys 2008 roku. Lata 90. to było szaleństwo bogacenia się, szaleństwo konsumpcyjne. Kryzys przyniósł transparentność, ujawnił błędy, nadużycia, bańki finansowe, złe inwestycje, spekulacje i dziury w prawie, na których skorzystali giganci z Doliny Krzemowej. Nawet Joseph Stiglitz, prorynkowy noblista z ekonomii w 2001 roku, po 2008 powiedział: sprawiedliwa globalizacja nie tak wygląda.  Wtedy yuppies po pierwszym zawale przestali myśleć tylko o zarabianiu pieniędzy. Wyścig szczurów okazał się nieskuteczny i szkodliwy dla zdrowia. Ci wszyscy amerykańscy milkies i bobos – skrót od bohemian bourgeois – docenili czas. To on stał się dobrem luksusowym. 

 

Czas jest droższy niż pieniądz?

Czas, ale też zdrowie. Troska o nie przyszła z kolei z pandemią. Wcześniej życzenia zdrowia były banałem, a nagle przestały. Okazało się, że mój dobrostan, święty spokój jest ważniejszy niż to, czy za 20 lat będę właścicielką zamku, która w tajemnicy przed sąsiadami jeździ wypasioną limuzyną. Kolejne kryzysy, większa transparentność, pandemia – z tym wszystkim przyszło chyba opamiętanie. Mam, co mam. Trzeba postarać się zadbać o siebie i planetę. Pieniądze są ważne, bo dają jakieś zabezpieczenie, ale przewartościowały się wzorce do naśladowania. Z obserwacji mediów społecznościowych widzę, że cenieni są celebryci świadomi, którzy pomagają kształtować odpowiedzialne zachowania.

Potrafimy być mniej egoistyczni?

Żyjemy w kulturze Zachodu, która jest nastawiona na indywidualizm i dbanie o siebie. Nie myślimy, jak w kulturze chińskiej, globalnie, perspektywicznie. Tam zamożny człowiek korzysta z dwóch procent tego, co ma, a resztę pomnaża dla syna, czyli przyszłych pokoleń. Pytanie: jak rozumieć ten nasz przyszły majątek? To może być środowisko naturalne, woda, czyste powietrze, ale również rodzina, proste szczęście. Bo do czego zmierzają te wszystkie trendy, o których mówimy? Być może do tego, żebyśmy przestali oglądać się tylko na siebie, tylko patrzyli bardziej wspólnotowo i przyszłościowo. Nie w bieżącej perspektywie, że to mnie ma wystarczyć do pierwszego, ale ma wystarczyć moim dzieciom na wiele lat.

Jeśli nie zatroszczymy się o ten wspólny majątek, razem zatoniemy?

Tak, bo płyniemy na tej samej łódce. Jako społeczeństwo jesteśmy połączeni całą serią najróżniejszych powiązań, pokazujemy się w różnych kontekstach, współpracujemy – czasami w sposób nie-widoczny. Na szczęście zrozumieliśmy, że musimy działać wspólnotowo. Już wiemy, że ten jeden wyrzucony w Tatrach papierek ma znaczenie. Że to papierek globalny. Jeśli przejdzie 15 takich osób, zrobi się z nich stos. I co nam po pieniądzach, jeśli na tropikalnej wyspie, aby dojść do oceanu, musimy się przedzierać przez stertę plastiku? Przewartościowanie poszło w stronę ekologii. Chcemy zostawić ślad, ale nie węglowy, tylko dobry. 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również