W gabinecie psychoterapeutycznym, szczególnie w pracy z parami, coraz częściej spotykam się z tematem kobiecego lęku przed przemijaniem, przed starzeniem się. To nie jest temat, który pojawia się od razu. U kobiet w wieku około 45–55 lat towarzyszy mu głębokie poczucie, że coś się kończy. I mają na myśli własną atrakcyjność.
Spis treści
Sylwia, od ponad dwudziestu lat w stałym związku małżeńskim. Ma dwoje dzieci – córkę, która właśnie rozpoczęła studia, i syna w szkole średniej. Do terapii zgłosiła się z powodu "uczucia pustki i osamotnienia", jak to ujęła na pierwszym spotkaniu. Początkowo mówiła głównie o braku satysfakcji w związku i rosnącym dystansie między nią a mężem. Z czasem zaczęły wyłaniać się inne wątki — nie tylko relacyjne, ale także głęboko tożsamościowe. W toku terapii zaczęły się pojawiać głębsze pytania: kim jestem, jeśli nie jestem już "atrakcyjną kobietą"? Co zostaje, kiedy znika młodość. Moja pacjentka nie umiała sobie z tym poradzić, czuła pustkę i opuszczenie i najgorsze było to, że nie potrafiła o tym mówić nikomu.
Zaczęła opowiadać o swoim ciele: że nie czuje się już kobieco, że "skóra się starzeje, piersi opadły, szyja zdradza wiek". Pojawiły się porównania do młodszych kobiet – w pracy, w telewizji, w mediach społecznościowych. Czuła się wobec nich "niewidzialna" i "nieistotna". O swoim mężu mówiła, że jest "wciąż atrakcyjny, ma koleżanki, wyjazdy" i że "nawet jeśli nic nie mówi, to na pewno myśli, że mógłby mieć kogoś młodszego". Zaczęła korzystać z zabiegów medycyny estetycznej – robiła wszystko, lecz to psychicznie pogłębiało jej poczucie pustki. Nie była z tego powodu dumna. Z jednej strony czuła, że dba o siebie, z drugiej – miała wrażenie, że robi to nie dla siebie, lecz ze strachu przed odrzuceniem i opuszczeniem.
Kobiety mówią: "On już nie patrzy na mnie tak, jak kiedyś", "Czuję się niewidzialna", "Mam wrażenie, że teraz liczy się tylko młodość, jędrność, energia – a ja się nie wpisuję". Ten lęk często nie jest wypowiadany wprost. Zamiast tego pojawia się napięcie między partnerami, obniżenie libido, uczucie odrzucenia, obawa, że partner może zainteresować się kimś młodszym. W tle są też pytania, które kobiety zadają sobie po cichu: "Czy jestem jeszcze atrakcyjna?", "Czy jeszcze jestem kobietą, czy już tylko matką, opiekunką, współlokatorką? Kim dla siebie jestem? A kim dla mojego partnera czy męża?".
Wiele z tych kobiet sięga po medycynę estetyczną. Zabiegi stają się nie tylko sposobem na "poprawienie wyglądu", ale na odzyskanie kontroli — nad ciałem, nad losem, nad kobiecością i atrakcyjnością? To czasem przynosi ulgę, ale nie zawsze zmienia głęboki sposób, w jaki kobieta patrzy na siebie. Niektóre z nich po takich zabiegach zyskują więcej pewności siebie, inne natomiast czują się jeszcze bardziej rozdarte — jakby musiały nosić nową twarz, która nie oddaje ich prawdziwego wnętrza.
Relacja z dorastającą córką u Sylwii również uległa zmianie. Wcześniej bardzo bliskie, teraz coraz częściej dochodziło do napięć. Pacjentka przyznawała, że czasami nie potrafi patrzeć na córkę bez zazdrości młodości i odwagi. Widzi w niej "siebie sprzed lat" i jednocześnie – swoje utracone możliwości i utraconą młodość. Czasem czuje złość na jej swobodę, beztroskę, ciało pełne życia i zmysłowości i moją pacjentka wstydzi się bardzo tego. A jednocześnie czuje się winna, że tak myśli.
W relacji z córkami bywa różnie. U niektórych kobiet pojawia się zazdrość, skryta rywalizacja, z którą trudno im się zmierzyć. W córkach widzą swoją przeszłość, utraconą świeżość, a czasem przypomnienie o tym, co minęło. U innych pojawia się nadmierna troska albo potrzeba kontroli – jakby próbowały przeżyć swoje życie jeszcze raz, tylko lepiej, przez córki.
Z perspektywy terapeutycznej to moment przełomowy. Jako psychoterapeutka nie próbuję pocieszać, że "wszystko będzie dobrze" ani nie minimalizuję bólu, który te kobiety przeżywają. Moje podejście opiera się na towarzyszeniu im w pełnym uznaniu, czyli akceptacji dla tego, co czują – bez ocen, bez porównań. Uczę je, jak przyjąć swoje zmieniające się ciało z czułością, jak na nowo odnaleźć sens kobiecości, która nie musi się kończyć, tylko zmieniać. Pomagam im rozmawiać z partnerem o tym, co trudne, bez wstydu. Praca terapeutyczna często dotyczy tu nie tylko lęku przed przemijaniem, ale też tego, co znaczy być kobietą — nie tylko w oczach innych, ale przede wszystkim we własnych, nie takich transgeneracyjnych lecz indywidualnych.
Proces terapeutyczny opierał się przede wszystkim na akceptacji tego, co trudne – bólu, żalu, strachu. Pracowałyśmy nad redefinicją kobiecości, nad odzyskaniem poczucia wartości nie opartego wyłącznie na wyglądzie. Stopniowo pacjentka zaczęła budować nowy obraz siebie – dojrzałej, świadomej, głęboko kobiecej. Zaczęła też rozmawiać z mężem o swoich uczuciach, z większą odwagą i otwartością. W relacji z córką pojawiło się więcej czułości i mniej lęku przed porównaniem.
To nie była łatwa droga, pokazywać siebie takimi jacy jesteśmy, pełni słabości i wątpliwości i cierpienia. Lecz jest to jedyna droga, którą warto podjąć i nią kroczyć. Bardzo polecam…