Na własnej skórze przekonałam się, że umowa z rodziną powinna być spisana na papierze i poświadczona u notariusza. Wtedy nie miałabym problemu, żalu i pretensji do samej siebie o galopującą naiwność.
Spis treści
Nasza mama zawsze była uparta i z wiekiem ta cecha tylko się u niej nasiliła. Po śmierci taty przez długie lata nie pozwalała na remont domu. Oczywiście domyślałam się dlaczego. Wszystko tam jej przypominało tatę; pewnie czuła się, jakby wciąż był obok, więc nie chciała niczego zmieniać. Ja też lubiłam klimat rodzinnego domu, jego piękne, stare stropy z belkami, urokliwe, choć uciążliwe piece kaflowe, ogród z widokiem na pobliską rzeczkę.
Odkładając na bok sentymenty, nasz stary dom wymagał wielu napraw, z biegiem czasu coraz więcej. Cała hydraulika w kuchni była do wymiany, podobnie jak popękane kafle. Łazienkę przydałoby się unowocześnić i zainstalować prysznic zamiast wanny, żeby dobiegającej siedemdziesiątki mamie łatwiej było z niego korzystać. A stare drewno wymagało konserwacji, by przetrwać kolejne lata w dobrym stanie.
Mam trójkę rodzeństwa i wspólnie ustaliliśmy, że pora namówić mamę na remont. To po prostu konieczność, a nie wyganianie ducha taty z domu. O dziwo, wreszcie się zgodziła. Chyba sama była już zmęczona tymi ciągłymi drobnymi naprawami. Określiliśmy zakres prac, budżet i termin; koszty mieliśmy wziąć na siebie w ramach wspólnego prezentu dla mamy. Ja zobowiązałam się załatwić ekipę. Tę samą, która moje zwykłe mieszkanie zamieniła w komfortowy apartament. Wiedziałam, że mogę im zaufać.
– Domem zajmą się specjaliści, a ty w tym czasie pojedziesz na wakacje. – Uśmiechnęłam się do mamy. – Na przykład nad morze. Nawdychasz się jodu, odpoczniesz. A oni tu zrobią, co potrzeba.
– A nie mogłabym zostać?
– Nie! – zaprotestowaliśmy unisono, bo z matką patrzącą robotnikom na ręce i płaczącą nad każdą zmianą, remont ciągnąłby się w nieskończoność.
Zdecydowaliśmy się na uzdrowisko i wykupiliśmy dla mamy zabiegi lecznicze, by podreperowała także swoje zdrowie. Ona wyjechała, a ja koordynowałam prace. Rodzeństwo mnie oddelegowało, bo byłam singielką, nieobarczoną dziećmi. Mogłam więc poświęcić wolny czas na sprawdzanie postępu robót oraz wyprawy z kierownikiem ekipy do sklepu budowlanego.
– Zbieraj faktury, potem się rozliczymy – powtarzała siostra.
Zatem zbierałam, a wydatki rzeczywiście były znaczące. Aż musiałam naruszyć konto oszczędnościowe.
W końcu remont dobiegł końca, a my podziwialiśmy efekt, ustawiając meble i czekając na powrót mamy znad morza.
– Tu jest rozliczenie. Na każdego przypada taka sama kwota, skserowałam wszystkie faktury, żebyście mieli jasność, co z czego wynika. – Wręczyłam każdemu teczkę z dokumentami. – Numer konta znacie.
– OK, dostaniesz przelew po wypłacie. Teraz u nas krucho z kasą – wyznała siostra.
Bracia wzięli rozliczenie bez komentarza.
Po miesiącu nadal nie dostałam zwrotu od żadnego z nich. Gdy dzwoniłam z przypomnieniem, słyszałam: ach, umknęło mi, sorry, zaraz się tym zajmę, a co, jesteś potrzebowska, bo my na wakacje zbieramy, ale okej, okej, przelew pójdzie…
Po kolejnym miesiącu byłam już nieźle poirytowana. Nie chodziło przecież o kilkaset złotych, które mogłabym im darować, ale o znacznie większą kwotę, która uszczupliła moje konto.
Siostra przyszła do mnie na poważną rozmowę.
– Słuchaj, rozmawiałam już z Wojtkiem i Marcinem i sprawa wygląda tak. Kiedyś ci oddamy, ale teraz nie mamy – powiedziała przepraszającym tonem.
Myślałam, że się przesłyszałam.
– Jak to: kiedyś? Żartujesz sobie?! Wszyscy zgodziliśmy się wziąć remont na siebie. Określiliśmy, ile pieniędzy możemy na to przeznaczyć i że się złożymy…
– Tak, wiem – przerwała mi z westchnieniem – ale… skąd weźmiemy, jak nie mamy. – Rozłożyła bezradnie ręce. – Spróbuj nas zrozumieć. Przy dzieciach pieniądze płyną jak woda, ciągle coś się pojawia…
Znowu ten irytujący argument. Owszem, nie miałam dzieci, ale nie miałam też drugiej wypłaty, na wszystko musiałam zarobić sama, o tym moje rodzeństwo zapominało. Utopiłam oszczędności w remoncie i nie o to chodzi, że żałowałam. Widząc radość mamy, czułam, że było warto. Ale na coś się umawiałam z rodzeństwem i oczekiwałam, że dotrzymają słowa. W końcu oni musieli tylko wyłożyć pieniądze. Ja poświęciłam kilka tygodni na dopilnowanie remontu, za co nie dostałam „ulgi” w składce. W dodatku musiałam dopraszać się o pieniądze…
Urodziny mamy w świeżo wyremontowanym domu zapowiadały się na mocno krępujące. Przyjechałam jednak z kwiatami i upominkiem.
– Ależ po co, nie trzeba było – krygowała się mama, choć widziałam, że jest zadowolona z łańcuszka z zawieszką. – Wiem, że zasponsorowałaś cały remont, kochanie!
– Zasponsorowałam? – zdumiałam się.
– Majeczka powiedziała, że miałaś wolne środki i postanowiłaś zainwestować je w nasz dom.
Ach, tak. Czyli moje sprytne rodzeństwo nie dość, że nie zamierzało się ze mną rozliczyć, to jeszcze okłamało mamę, jakobym się na to zgodziła. Poczułam się okropnie. Oszukana i wykorzystana, właściwie okradziona, do tego przez własną rodziną, co bolało tym bardziej.
– Nie wygląda to dobrze. – Prawnik, do którego się udałam, pokręcił głową. – Nie ma pani żadnej umowy, więc nie ma dowodu. Mama może przekazać pani dom w darowiźnie lub w testamencie, ale zapewne będzie pani musiała wtedy spłacić rodzeństwo. A że po remoncie dom zyskał na wartości, kwoty będą większe…
No, pięknie! Obecnie nie rozmawiam z siostrą i z braćmi. Mama nic nie wie. Nie jestem w stanie jej powiedzieć, jak się zachowali wobec mnie, choć może wtedy by na nich wpłynęła. Niestety ma problemy z sercem, a kłótnie o pieniądze między jej dziećmi na pewno by ją zdenerwowały, zwłaszcza że tyczyły jej domu. Nikomu nie można ufać, tego się nauczyłam.