Jeszcze trzy lata temu uważałam, że emerytura nie jest dla mnie. Zamierzałam pracować tak długo, jak się da. Na ile zdrowie i siły mi pozwolą. Siostra żartowała, że widzi mnie jako bardzo zajętą osiemdziesięciolatkę. Czemu nie, myślałam, kocham swoją pracę, która daje mi pieniądze, niezależność i satysfakcję. Miałem dzięki niej komfortowe życie.
Nigdy nie założyłam rodziny, więc w zupełności wystarczyło mi moje dwupokojowe mieszkanie w Krakowie, w pięknie odrestaurowanej kamienicy. Nie musiałam mieć domu z ogrodem, którym bym się chwaliła przed znajomymi. Wolałam podróżować. Zawsze z przyjemnością wracałam do domu, ale za miesiąc, dwa, trzy świat znów mnie wołał i kusił tyloma miejscami, które warto jeszcze zobaczyć.
Aż odwiedziłam Tajlandię i zakochałam się w tym kraju. Jak w żadnym innym. Okazał się dla mnie rajem na ziemi, choć przecież byłam w tylu innych, może piękniejszych, a na pewno czystszych i bardziej zaawansowanych cywilizacyjnie. Ale czasem w duszy coś zaskoczy, jakby puzzel, którego nie mogliśmy dotąd nigdzie dopasować, nagle znalazł swoje właściwe miejsce. I już wiemy, że to jest ten człowiek, to miejsce, ten dom, to uczucie. Tak właśnie było ze mną i Tajlandią.
Po kilku wyprawach wiedziałam, że nie chcę już wracać do Krakowa, wolę Phuket na stałe. Nie jestem osobą, która decydowałaby się na tak radykalny krok bez dogłębnego przemyślenia tematu. Przez kilka miesięcy zastanawiałam się, liczyłam, sprawdzałam… Musiałam brać po uwagę, że nie znajdę tam pracy. A przynajmniej nie od razu. Miałam lokaty, a także mieszkanie, które mogłam wynająć, by mieć dodatkowe pieniądze co miesiąc, lub je sprzedać i przeznaczyć na zakup nieruchomości w Tajlandii. Poza tym o wiele niższe koszty utrzymania sprawią, że przy rozsądnym korzystaniu z oszczędności, zgromadzonych przez trzydzieści lat pracy, spokojnie doczekam do emerytury, która pozwoli mi na godne życie w egzotycznym kraju.
– Chyba zwariowałaś! – Moja siostra wyglądała na autentycznie przerażoną moimi planami na jesień życia.
Tłumaczyłam jej wszystko, powoli i wyraźnie, by zrozumiała mój tok myślenia, moje pragnienia, ale tylko kręciła głową.
– Gosiu, nie puszczę cię do żadnej Tajlandii. Mamy tylko siebie, odkąd mama zmarła. Nie chcesz chyba zostawić mnie tutaj samej i polecieć na zawsze na koniec świata?!
– Przecież możesz mnie odwiedzać. Będziesz sobie robić egzotyczne wakacje raz na pół roku. – Mrugnęłam do niej. – A ja naprawdę marzę, by tam zamieszkać i odpoczywać…
– Umrzesz z nudów bez pracy!
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem. Na razie mogę się trochę ponudzić. Może za jakiś czas znajdę coś na miejscu, dla gimnastyki umysłu, albo jakąś pracę zdalną, może nawet dla polskiego pracodawcy, ale nie muszę niczego szukać na siłę. Mam środki, dzięki którym mogę pozwolić sobie na cudowne „nicnierobienie”. Tajlandia to idealna sceneria do takiego życia…
– Mam rozumieć, że naprawdę zamierzasz się… lenić? Ty?
– Tak, ja. Kocham swoją pracę, czy raczej kochałam. A teraz chcę spróbować czegoś innego. Bez odpowiedzialności za ludzi i cały dział. Stać mnie na to, więc czemu nie. Chcę wstawać w południe bez wyrzutów sumienia. Chcę podziwiać gwiazdy całą noc, jak najdzie mnie ochota. Chcę pozwiedzać, poznać inny świat, inne smaki, zapachy, rozumiesz?
Niestety moja siostra nie chciała zrozumieć, co mną kieruje, i usilnie próbowała mnie zniechęcić do pomysłu zamieszkania w Tajlandii. Kiedyś marzyła, by wybrać się tam razem ze mną, teraz narzekała na biedę, brud, insekty, przestępczość, upał…
– Zapominasz, że to ja tam byłam kilka razy. – Zaśmiałam się. – Orientuję się w ciemnych stronach tego raju.
Podpisałam umowę z agencją nieruchomości, która miała zorganizować wynajmem mojego mieszkania albo sprzedaż, jeśli taką podejmę decyzję. Zaczynałam segregować moje rzeczy, gromadzone przez całe życie. Niezbędne rzeczy i cenne dla mnie pamiątki zamierzałam zabrać ze sobą, resztę zaś planowałam sprzedać lub po prostu rozdać rodzinie i znajomym. Pierwszeństwo miała oczywiście moja siostra.
– Komodę po mamie będę musiała zostawić. Zabierzesz ją do siebie?
Pokręciła głową.
– Nie mam miejsca. Może jednak zostaniesz, co? Ta komoda tak wspaniale tu pasuje, te szkła po mamie i porcelana też mają tu swoje miejsce. Tak jak ty. Tu się urodziłaś, tu są twoje korzenie.
Westchnęłam. Teraz odwoływała się do mojego patriotyzmu, próbując mnie zatrzymać.
– Czy nie możesz po prostu cieszyć się moim szczęściem? Postaw się na moim miejscu…
– A ty się na moim postawiłaś? Pomyślałaś o mnie? Albo o Arturze? Zresztą… nieważne.
Choć zmieniła temat, wreszcie zrozumiałam, czemu jest tak przeciwna mojej przeprowadzce. Marta młodo owdowiała, zaś Artur był jej jedynym dzieckiem. Opiekowałam się nimi od tego czasu. Finansowo i emocjonalnie. Fundowałam zajęcia dodatkowe, jak pływanie, angielski, grę na gitarze czy lekcje tenisa. Wysłałam siostrzeńca na obozy tematyczne, a siostrę do SPA albo nad ciepłe morze. Wiem, że byli mi wdzięczni i że przyzwyczaili się do mojej pomocy. Nawet to rozumiem. Chcę wierzyć, że siostra mnie kocha, ale… czy zatrzymywała mnie wyłącznie z troski? Nie sądzę. Artur marzył o studiach za granicą, a ja, zamiast je zasponsorować, zamierzałam spełnić własne marzenie.
Idąc dalej tym czysto materialistycznym tropem, moja młodsza siostra dziedziczyła po mnie, a po niej Artur. Scheda była nie do pogardzenia. Mieszkanie w centrum Krakowa, w zabytkowej kamienicy, dwie polisy ubezpieczeniowe. Plus pokaźne konto. A tu taka niespodzianka… Pewnie przemawia przez mnie cynizm, ale przez piętnaście lat im pomagałam i widać Marta uznała, że powinnam to robić do śmierci. Podobnie jak pracować. Bo kocham pracę i moją rodzinę.
Udało się Marcie wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. Ale tylko na chwilę. Może jestem egoistką, która chce całość dobytku utopić w tajskim marzeniu, zamiast podzielić się nim z bliskimi. Może pożałuję poniewczasie swojego pomysłu i wrócę do Polski mądrzejsza. Ale nigdy się nie dowiem, jak nie spróbuję. A lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nie zrobiło.