Kochamy się, więc nie powinniśmy się kłócić. Tak myślimy i unikamy sporów za wszelką cenę, nawet wysoką. Nie bronimy swoich granic, nie wyrażamy potrzeb. Joanna Harrison, psychoterapeutka i autorka książki "Na zgodę. 5 kłótni, które wzmocnią wasz związek", przekonuje, że to właśnie konflikty pomagają pogłębiać relacje. Problem w tym, że nikt nas nie uczy, jak się kłócić dobrze, czyli rozwiązywać problemy. Oto krótki poradnik.
Twój Styl: Mówimy, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Pani napisała książkę, która jest przewodnikiem po kłótniach. Dlaczego?
Joanna Harrison: Bo trudno wyobrazić sobie życie bez nich. Od lat zajmuję się sporami partnerskimi. Byłam świadkiem tak wielu kłótni, że nic mnie już nie zdziwi. Pamiętam parę, która podczas sesji opowiadała, że nie są w stanie zgodzić się nawet co do twardości materaca w małżeńskim łóżku. Okazało się, że i taki problem można rozwiązać. Udało im się znaleźć materac, który z jednej strony był twardy, z drugiej miękki. „Gdybyż takie rozwiązanie było możliwe w każdej sprawie bez konfliktów i zawierania kompromisów”, rozmarzyli się na jednej z sesji.
Może to realne, gdy ludzie są świetnie dobrani?
To niemożliwe, a nawet niezdrowe. Jesteśmy parą, ale jesteśmy też dwojgiem ludzi o odmiennych przyzwyczajeniach, upodobaniach. Przeżywamy różne okresy w życiu. Jedno przechodzi kryzys, drugie zalicza akurat życiowy wzrost i to też wiele zmienia. Relacja to układ dynamiczny. Wiele nas łączy, wiele dzieli. Byłoby cudownie, gdybyśmy umieli o tym rozmawiać w sposób wyważony. W praktyce to niewykonalne. Nie znam par żyjących w nieprzerwanej harmonii. W moim związku też pojawiają się konflikty. Irytacja czy złość, wynikająca z niezgody na coś, musi czasem dojść do głosu. Marzenie o bezkonfliktowej relacji jest utopijną fikcją.
Znam sporo kobiet, które robią wszystko, by nie wchodzić w konflikt.
Unikanie kłótni nie jest rzadkie i częściej robią to kobiety, choć wielu mężczyzn też nie lubi trudnych rozmów. Kobiety wychowuje się tak, żeby były miłe, nie spierały się i odpuszczały. To droga donikąd. Kwestia, która wzbudziła emocje i doprowadziła do sporu, sama nie zniknie. To oznacza, że trzeba zagryzać zęby, by nie postawić sprawy jasno: nie chcę tak, nie zgadzam się. Moim zdaniem sztuka nie w tym, by unikać kłótni, ale by kłócić się odpowiednio. Rozwiązane konflikty pomagają rozwijać związek i wzbogacają nas jako ludzi. W trudnych, ale szczerych rozmowach lepiej poznajemy partnera i siebie. Lubię porównywać dobrą kłótnię do japońskiej sztuki sklejania potłuczonej porcelany, kintsugi. Pęknięcia zespala się zgodnie z jej regułami za pomocą złota. W relacji jest nim dobra rozmowa. Kwestia, która poróżniła mnie z partnerem, jest jak pęknięcie na porcelanie. Mogę udawać, że go nie ma, ale wtedy rysa będzie się powiększać i w końcu filiżanka się rozpadnie. Mogę też zespolić pęknięcie złotem. Uważa się, że ceramika kintsugi jest cenniejsza od niepotłuczonego oryginału. Tak samo może być ze związkiem.
Problem w tym, że nie mamy pojęcia o związkowym kintsugi. Nie umiemy się pożytecznie kłócić. Mówimy: wystarczy miłość. „Jeśli się kochamy, to się dogadamy”.
Magiczne słowo na „m”. Rzadko go używam, a w książce prawie wcale. O miłość znacznie łatwiej tam, gdzie dwoje dorosłych umie w sposób dojrzały zająć się po pierwsze, każde sobą i swoimi potrzebami, po drugie – łączącą ich relacją. Gdy umieją spojrzeć prawdzie w oczy również w konfliktowej sytuacji. Kłótnia oznacza rozczarowanie: że ten drugi nie jest taki jak ja albo taki, jak myślałam, i że miłość wszystkiego za nas magicznie nie załatwia. Prawda, którą dojrzali ludzie potrafią sobie powiedzieć, brzmi: tylko my mamy moc rozwiązania naszych problemów. Pierwszy i najtrudniejszy krok to usłyszeć, co naprawdę mówi to drugie. Nie polemizować, nie obalać, nie unieważniać, tylko wsłuchać się w problem z punktu widzenia partnera. Bez tego trudno znaleźć rozwiązanie, które oboje zaakceptujemy.
O co pary kłócą się najczęściej? O pieniądze? Skarpety pod łóżkiem? Irytujące zachowania?
Ludzie kłócą się o to, jak ze sobą rozmawiają, co do siebie mówią i co wyczytują ze słów drugiej osoby. Czyli o komunikację. To najczęstsza kość niezgody. Słyszę te same zarzuty powtarzane jak mantrę: „Bo ty mnie nigdy nie słuchasz!”, „Bo ty mnie nie rozumiesz!”, „Bo ty się o wszystko czepiasz!”. Wydaje się nam, że kłócimy się o skarpety, a w istocie chodzi o coś ważniejszego: o sposób, w jaki się do siebie odnosimy. Jedna z pacjentek toczyła boje z mężem o niepozmywane naczynia, które zostawiał w zlewie. Ale w tym sporze problemem nie były talerze, tylko jego poczucie, że ona mu rozkazuje, oraz jej przekonanie, że on jej nie szanuje. Dobra komunikacja to umiejętność wyrażenia, o co nam chodzi. „Gdy widzę w zlewie brudny kubek, mam wrażenie, że zostawiłeś go tam specjalnie dla mnie, żebym to ja go umyła – czuję się wtedy zredukowana do roli pomywaczki”, mogłaby powiedzieć ona, żeby nie pozostawiać jemu pola do domysłów. Ale rzadko tak precyzujemy myśli. Czasem doradzam klientom, by dokonywali „selekcji kłótni”. Nie zawsze trzeba impulsywnie wszczynać spór. Warto zadać sobie kilka pytań. Czy takie sytuacje zdarzają się często? Czy teraz jest idealny moment, by podnieść ten temat? Jeśli to zrobię, co może się stać?
Co poza komunikacją jest powodem trudnych konfliktów?
Kłótnie o rodzinę pochodzenia. Dostajemy partnera „z dobrodziejstwem inwentarza” – z jego krytyczną matką, wiecznie niezadowoloną siostrą, gburowatym bratem, zarozumiałym teściem. Wiele domowych kłótni dotyczy tej kwestii również nie wprost. Irytują zachowania wyniesione przez partnera z domu rodzinnego – utrwalone nawyki, w których on przypomina ojca, a ona matkę. Inicjują je nie tylko pełne irytacji zarzuty: „Czasem mam wrażenie, że mieszkam z teściową!”, ale też pozornie niewinne pytania: „Znowu musisz tak robić? Dlaczego wciąż tak się zachowujesz?”. Jesteśmy sfrustrowani, zderzając się z niewygodnym i niereformowalnym przyzwyczajeniem czy poglądem partnera. Chcemy go zmienić, by zachowywał się „po naszemu”. Nie dociera do nas, że „moje” nie jest lepsze niż „twoje”. Jest po prostu… inne.
Terapeuci par mówią wprost: sporo związków trafia do gabinetu, bo partnerzy liczą, że terapeuta jednemu z nich przyzna rację.
Potwierdzam. Często słyszę: „Niech pani mu powie, że to nie jest w porządku!”, „No proszę przyznać, normalni ludzie nie robią tak jak ona!”. Ja zachęcam do wypracowania w sobie – a nie jest to łatwa praca – postawy ciekawości. „Aha, więc ty tak to robisz. Powiesz mi dlaczego?”. To metoda, by wzajemnie się poznać, a nie zgadywać, domyślać się, „wiedzieć z góry”, o co naprawdę chodzi. Warto też zadać sobie pytanie: czy dana sprawa jest warta tego, by latami toczyć o nią spory i udowadniać rację? Z doświadczenia wiem, że odpowiedź często brzmi: nie. Postawa ciekawości pomaga nie tylko w kłótniach, ale i w codziennym życiu. Również w konfliktach, które dotyczą podziału obowiązków i ról, jakie pełnimy w domu. To kolejny obszar zapalny w relacjach. Te spory zaczynają się od słów: „Ty nic nie robisz w domu!”, „Wszystko jest na mojej głowie!”, „Dlaczego ja mam się tym zajmować?”. Gdy skupimy uwagę nie na kwestii, czy ona/on ma rację, ale zapytamy, dlatego ta sprawa rodzi taką frustrację, zbliżymy się do rozwiązania problemu. Te spory, pozornie o drobiazgi, dotyczą fundamentalnej kwestii: czym jest dla mnie związek, czego w nim oczekuję i co chcę dawać?
To łączy się z „niewidzialną pracą”, która często jest domeną kobiet.
Tak, choć nie zawsze. Są zadania, których wykonanie jest niezbędne dla funkcjonowania rodziny, ale – gdy wszystko dobrze funkcjonuje – ich efektów nikt nie zauważa. Umawianie wizyt lekarskich, wykupywanie leków, pranie, prasowanie, napełnianie baku auta, dbanie o jego przeglądy i planowanie wakacji... Nic tu nie dzieje się samo, ktoś to wszystko robi, a często nie słyszy słowa podzięki. W przypadku moich klientów, u których ta sprawa była powodem kłótni, pomogło przyjrzenie się podziałowi obowiązków, dostrzeżenie niewidzialnej pracy partnera i wyrażenie wdzięczności. Zazwyczaj odkrywali, że i on, i ona mają „niewidzialne zasługi”. Pomaga też powiedzenie, że oczekujemy zauważania i docenienia naszych prac. Że ma dla nas wartość wypowiedziane: „dziękuję, że o mnie dbasz i uprałaś mi koszulę”, „fajnie, że zmieniłeś mi opony na letnie”. Uważam, że trzeba o podziale obowiązków, nawet drobnych, rozmawiać. Spierać się i reformować system. Ona robiła sto procent prania i prasowania na urlopie macierzyńskim, 15 lat temu i... robi nadal, choć pracuje na cały etat od lat. Ale wszyscy przywykli, że tak jest i już. To oczywiste, że taka sytuacja wymaga zmiany! Trzeba na nowo uzgodnić, kto za co jest odpowiedzialny.
W książce pisze pani, że najtrudniej wypracować kompromis w konfliktach dotyczących bliskości.
To drażliwy temat, bo ludzie mają odmienne zapotrzebowanie na bliskość i małą tolerancję na fakt, że druga osoba, może się radykalnie różnić. Nierzadko jeden partner czuje się ignorowany i odtrącany, a drugi zalewany czułością i kontrolowany. Choć obie strony deklarują, że relacja jest dla nich ważna. Tu jedno musi zrobić krok w stronę drugiego – ja dam ci więcej przestrzeni, ty zwróć większą uwagę na okazywanie mi bliskości. Jeśli czuje się dobrą wolę drugiej strony, proces może przebiegać harmonijnie. Ostatnio pojawiła się kwestia sporna związana z nowymi technologiami, co do której partnerzy muszą się umówić. Inaczej będzie nieustająco prowadzić do spięć. Chodzi o wyznaczenie granic w używaniu telefonu i mediów społecznościowych w domu. Czy gdy jesteśmy razem, godzimy się na to, że zerkamy, co słychać na Instagramie? Kiedy tak? Kiedy nie? Czy mam prawo zajrzeć do twojego telefonu? Czy mogę cały wieczór wymieniać z kimś sms-y i dla ciebie to będzie okej? Brak jasno sformułowanych granic skutkuje ostrymi konfliktami.
Jest jeszcze sprawa, o którą kłócimy się rzadko, choć jednocześnie jest istotną przyczyną rozpadu związków.
Chodzi oczywiście o seks. Tu wstyd blokuje nas do tego stopnia, że często potrzeba pomocy specjalisty, by kwestia wypłynęła w rozmowie. A gdy do tego dochodzi, następuje przerwanie emocjonalnej tamy: „Ty mnie już nawet nie dotykasz!”, „Kiedyś było między nami lepiej!”, „Chcę więcej seksu niż ty”, „Chcę mniej seksu niż ty”. Temat trudny również dlatego, że kultura wywiera presję, by seksu było dużo i by był „wyjątkowy”, cokolwiek to znaczy. Dlatego kłócąc się o seks, wpadamy w myślenie stereotypowe: „Chcesz dużo seksu? To znaczy, że traktujesz mnie instrumentalnie, sprowadzasz mnie tylko do ciała”, „Chcesz mało seksu? Nie podobam ci się, nie jestem dla ciebie atrakcyjna/atrakcyjny”.
To trudne rozmowy. Co może w nich pomóc?
Szczerość. Nieraniące poczucie humoru. Czułość. I... zaciekawienie zamiast „doskonale wiem, na czym polega twój problem”. Czyli dobra wola, by naprawdę usłyszeć argumenty drugiej osoby, a nie tylko obronić swoje. We wszystkich wymienionych sporach ważne jest także wyczucie czasu. Każdy temat można poruszyć, ale nie w każdej chwili. To trudne zaczekać z kłótnią, gdy emocje w nas kipią. Ale właśnie to często warto zrobić. Nauczyć się przenosić kłótnie w czasie. Wracać do nich, gdy oboje jesteśmy gotowi, zdystansowani. Warto też rozwijać w sobie współczucie dla partnera. Dostrzeżenie w nim kogoś, kogo kochamy, cenimy, ale kto nie jest idealny, bo... nie musi być. Kto ma prawo się pomylić, czasem powie lubi zrobi coś, co uznamy za żenujące, irytujące, niemądre. Nam z pewnością też się to zdarza. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie musimy być idealni. Gdy uczymy się tak siebie traktować, piękne uczucie na literę „m” naprawdę ma szansę się rozwinąć.