Poznaj siebie

Terapeutka: 55-latkowie czują się niepotrzebni. Zwłaszcza kobiety

Terapeutka: 55-latkowie czują się niepotrzebni. Zwłaszcza kobiety
Fot. Launchmetrics/Spotlight

Ostatnio w gabinecie coraz częściej pojawia się jedno, powtarzające się zdanie: "Mam 55 lat i czuję się niepotrzebna". Najczęściej wypowiadają je kobiety w wieku około 55 - 65 lat, choć mężczyźni także przynoszą ten temat – ujęty może mniej emocjonalnie, ale podszyty tym samym niepokojem. Coś się skończyło, ale co się skończyło? Skąd te emocje?

Czy to młodość się skończyła? I co teraz?

Jedna z moich pacjentek, nazwijmy ją na przykład Anna, opowiadała, jak przez lata żyła w biegu: dzieci, praca, dom. Była potrzebna, ważna, wręcz niezastąpiona. Wstawała wcześnie, przygotowywała kanapki, potem praca, po południu obiad, pranie, zakupy. Dni mijały w szalonym tempie. Aż nagle dzieci dorosły, mąż coraz więcej czasu spędzał w swoim świecie, rozwijał hobby, a w pracy zaczęto ją stopniowo odsuwać od ważnych projektów "żeby się nie przemęczała”. Na początku było nawet przyjemnie – w końcu trochę odpoczynku. Ale potem zaczęła budzić się w nocy z uczuciem lęku i pustki. Co mam robić? Dla kogo jestem? Nie mam pracy? Rodziny? Siebie? Nic? 

Inna kobieta, np. Grażyna, długo nie potrafiła opowiedzieć o swoim smutku. Przychodziła z "nerwami", jak mówiła. Wszystko ją denerwowało – mąż, sąsiedzi, nawet pogoda. Ale pod tym wszystkim kryło się coś znacznie głębszego. Powiedziała w końcu: "Nikt już mnie nie chce. Wszyscy mają swoje życie. Ja jestem tylko dodatkiem". Dodała: "Czuję się, jakbym zeszła ze sceny i siedziała sama i słuchała, jak ważni są inni".

Moment zwrotny w życiu - kiedy przestajemy obsługiwać dzieci

To nie są wyjątkowe historie. Są niezwykle podobne do wielu innych, które słyszę. Ten moment w życiu, gdy dzieci nie potrzebują już matki tak jak kiedyś, gdy partner przestaje być bliski jak dawniej, a zawodowa rola się kurczy, rodzi niepokój egzystencjalny. Pojawiają się pytania: co dalej ze mną?. To nie tylko lęk przed samotnością, ale też pytanie o tożsamość: Kim jestem, jeśli nie jestem już tą, która ogarnia wszystko i wszystkich?

Niektóre pacjentki mówią o uczuciu przeźroczystości. Idą ulicą i mają wrażenie, że nikt na nie nie patrzy. W sklepie ekspedientka najpierw obsługuje młodszą osobę. W pracy młodszy zespół mówi do nich z lekkim pobłażaniem. W lustrze widzą kogoś, kogo nie do końca poznają. Jakby świat zaczął ich delikatnie wypychać poza nawias, a ten nawias można nazwać: odrzuceniem. 

Okrywanie swoich potrzeb

Ale to nie jest koniec historii. Bo w gabinecie dzieje się coś ważnego. Te kobiety zaczynają mówić. I w tym mówieniu – często pełnym bólu, ale też odwagi – zaczynają siebie odzyskiwać. Okazuje się, że pod warstwą żalu i zagubienia są potrzeby, które wreszcie mogą wybrzmieć. Pojawia się przestrzeń na marzenia, które kiedyś były zbyt "egoistyczne", żeby się nimi zająć. Czasem są to małe rzeczy: nauka gry na pianinie, powrót do malowania, wyjazd samej na kilka dni. Czasem większe: zakończenie związku, zmiana pracy, przeprowadzka. Ale najważniejsze, że one same zaczynają siebie potrzebować.

Jestem sobą, nie rolą do odegrania

Jedna z pacjentek, która na początku terapii powtarzała, że wszystko już za nią, po roku powiedziała: "Wiesz, chyba pierwszy raz w życiu jestem sobą. Bez roli, bez przymusu. I to wcale nie jest straszne". Uśmiechała się, mówiąc to, a w jej oczach było życie – takie zwyczajne, ciche, ale własne.

Nie ma jednej recepty na ten moment w życiu. To nie jest etap, który da się "przeskoczyć". Ale można przez niego przejść z czułością. Z uważnością na to, co boli, ale też z otwartością na to, co nowe. Bo 55 lat to nie jest koniec. To czas, w którym warto siebie zapytać: Czego teraz chcę? Dla siebie. Nie dla innych.

I może właśnie wtedy okazuje się, że to nie bycie potrzebnym innym jest najważniejsze, ale bycie blisko siebie. W tym jest największa siła – i prawdziwa, dojrzalsza wolność i ważne, aby w tym czasie docenić siebie za całe przeszłe 55 lat… i wszystko, co dla wszystkich zrobiłyśmy.