Wywiad

Agnieszka Grochowska: "Nie ma miłości bez szacunku. Z tego szacunku płynie zrozumienie"

Agnieszka Grochowska: "Nie ma miłości bez szacunku. Z tego szacunku płynie zrozumienie"
Fot. AKPA

W nowym filmie Macieja Sobieszczańskiego, "Brat" (premiera w 2024 roku), Agnieszka Grochowska wciela się w rolę kobiety, która samotnie wychowuje dwóch chłopców. To kolejna rola matki w dorobku aktorki

W biograficznym "Wałęsie", zagrała Danutę Wałęsową, w "Obcym Niebie" - kobietę walczącą o córkę. Z Agnieszką Grochowską, prywatnie mamą dwóch synów, 11-letniego Władysława i 7-letniego Henryka,  rozmawiamy o przygotowaniach do roli i wyzwaniach, jakie niesie macierzyństwo. 

W filmie „Brat” ponownie grasz matkę, czy i tym razem mogłaś czerpać z własnych doświadczeń?

Trudno jest konfrontować rolę w „Bracie” z własnym macierzyństwem. Kiedy człowiek wejdzie w takie mocne emocje i może na chwile znaleźć się w skórze innej kobiety, łatwiej docenić własne poczucie sprawczości i fakt, że z jakiegoś powodu samemu jest się w życiu w tym miejscu, w którym się jest. Nie chodzi o satysfakcję, że mnie jest lepiej niż innym, raczej o ogromną wdzięczność, że ten mój wariant losu jest tym łaskawym, najlepszym dla mnie.

Na czym polega złożoność odgrywanej przez Ciebie roli? 

Na tym, że nie zgadzam się wewnętrznie z postacią, która gram. To kobieta, która nie radzi sobie z rzeczywistością do tego stopnia, że jej bezsilność rodzi przemoc. To było dla mnie szalenie trudne już na etapie scenariusza.

I tak inne od Twoich własnych doświadczeń macierzyńskich.

Wydaje mi się, że współcześnie rodzice bardzo starają się stosować zasadę, że nie ma miłości bez szacunku. Z tego szacunku płynie zrozumienie i akceptacja, zgoda na tego małego człowieka. To pozwala traktować go podmiotowo i z przekonaniem, że nie można inaczej. 

Jesteśmy chyba pierwszym pokoleniem, które to rozumie.

Tak, nam wydaje się to oczywiste, choć nie zawsze przecież tak było. Inne doświadczenia i uwarunkowania historyczne, jakim podlegały wcześniejsze pokolenia sprawiały, że do wielu zagadnień związanych z wychowaniem podchodziło się inaczej niż dziś. My żyjemy już w zupełnie innej rzeczywistości, w czasach pokoju, dobrobytu, dostatku.

Na co to się przekłada?

Przede wszystkim na to, że jako pokolenie młodych rodziców staramy się dokonać jakiegoś postępu, zweryfikować ewentualne błędy i je naprawić. Pytanie, jak nasze dzieci ocenią to za kilkanaście lat, kiedy dorosną. Wtedy okaże się, czego zaniechaliśmy, co przeoczyliśmy, czego daliśmy za dużo...

Na przykład kontroli?

Tak, i za mało wolności. Kontrolujemy nasze dzieci nawet kiedy nie chcemy tego robić: kolegują się głównie z dziećmi ludzi, z którymi lubimy pić kawę, a w dużych miastach pozbawione są przestrzeni, w której mogłyby niezależnie od dorosłych spotykać się, doświadczać,  wieść własne życie. Myślę, że to ogromny problem.

Czy któraś z Twoich ról pozwoliła spojrzeć Ci na swoje macierzyństwo z innej perspektywy?

Nie wiem czy mogę o sobie powiedzieć, że jestem dobrą mamą, ale na pewno bardzo się staram. Mnie samej  z różnych względów hasło „rodzina” długo kojarzyło mi się z jakimś nie zawsze wygodnym kompromisem, koniecznością ugięcia się, dopasowania. Tymczasem ostatnio zorientowałam się, że kiedy myślę o swoich synach, jako pierwsze przychodzi mi na myśl określenie moi „swoi ludzie”. Z naciskiem na „swoi”.

To działa też w drugą stronę?

Bardzo łatwo jest zaobserwować reakcję zwrotną: kiedy dajemy dzieciom szacunek i możliwość bycia sobą, one oddają niesamowicie piękne rzeczy. I to widać od razu.

A co Cię najbardziej zaskakuje w byciu matką?

Cały czas coś nowego! Najtrudniejsze jest dla mnie to, żeby pozwolić doświadczać dzieciom emocji, także tych negatywnych, bez angażowania się w nie czy próby ich łagodzenia. Nie tak dawno po raz pierwszy miałam wyjątkowe doświadczenie towarzyszenia młodszemu synowi w jego zmaganiach z trudnościami bez wchodzenia w jego emocje. Dzięki temu, że nie wchodziłam z nimi w dialog, a jedynie pozostawałam obserwatorką i po prostu mu  asystowałam, sam mógł się z nimi uporać. To było szalenie trudne! Teraz próbuję zgłębić, jak mi się to udało, żeby móc się do tego odwoływać w innych podobnych sytuacjach.  

Twoi synowie są w takim wieku, że już niedługo zaczną sami oglądać Cię na ekranie.

Zabawne, bo właśnie po raz pierwszy zobaczyli w kinie film ze mną. Wiedzą, co robię, jak pracuję, ale to był ten pierwszy raz i chyba na długo ostatni.

Który to był tytuł?

„Skołowani". Jedyny film ze mną, który mogą obecnie obejrzeć - historia osób na wózkach. Nie widzieli „Dnia matki” ani innych, to filmy za trudne dla małych dzieci. 

Jaka była ich reakcja? Uwierzyli w tę kreację?

Tak. Starszy bardzo skupił się na wątku komediowym, jego absolutną faworytką jest Gabrysia Muskała. Zresztą ja się mu nie dziwię, bo moją też! A z kolei młodszy syn nie mógł mi długo wybaczyć jednej sceny: kiedy Michał Czernecki mówi mi, że mnie okłamał, a ja mu nic nie odpowiadam, tylko odwracam się i odchodzę. To było z mojej strony dla niego tak brutalne i okropne, że nie mógł tego wytrzymać i trzymał się kurczowo fotela kinowego.

To chyba dobrze?

Oczywiście, cieszę się, że mam dzieci empatyczne i z poczuciem humoru. Można powiedzieć, że nieźle przyjęli pierwszy film.

Chcesz ich wciągnąć w ten aktorski świat?

Niekoniecznie. Jeśli mieliby robić to co ja, to nie, bo chyba każdy aktor to odradza, zdając sobie sprawę, jak ciężka jest to praca, jak dużo w niej zależy od tego, by być w dobrym miejscu, czasie. I ile zależy od jakiegoś rodzaju szczęścia.

Ale Ty kochasz to, co robisz?

Tak, ale wiem, jak jest to wymagające. Jeżeli możesz uprawiać ten zawód, to grasz. Ale jeżeli mniej grasz, to już nie jest tak fantastycznie. Nigdy nie wiadomo, kto będzie grał, a kto nie. Mamy jakiś rodzaj talentu, zazwyczaj widać, że ktoś po prostu się nadaje. Ale są ludzie, którzy mają wszelkie predyspozycje i… nie grają. Ich droga jest o wiele bardziej wyboista niż, na przykład, moja. Skupiłam się na pracy, bo od razu dostałam taką możliwość.

Może po prostu jesteś bardzo dobra?

Być może. Ale dostawałam możliwość pracy, możliwość realizowania się i bardzo się do tego przykładałam. 

Chciałabyś coś poprawić w swoim zawodowym życiu?

Poprawiać nic, ale bardzo chciałabym dostawać jeszcze role, których nie grałam.

Nie matek?

Jestem w takim wieku, że mogę być matką (śmiech). Ale przecież mogę być matką u Roberta Altmana, u Paolo Sorrentino, czy u braci Cohen. I to będą kosmosy warte zdobywania. To będą naprawdę inne matki.

Czego nie zagrasz?

Tego, w co nie wierzę i z czym się nie zgadzam. Nie chciałabym na pewno grać w rzeczach, które promują obce mi idee. 

A czarne charaktery, które czynią zło?

Wszystko dotyczy człowieczeństwa. Natomiast uważam, że jeśli ktoś za pomocą mnie miałby pokazać coś kłamliwego, to się tego nie podejmę. 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również