Aktorka Aleksandra Domańska odrabia kolejne życiowe lekcje. Nikogo nie pozostawia obojętnym. Odważnie zmaga się z emocjami – swoimi i tymi, które wzbudza u innych.
Ta historia wydarzyła się w filmie. Na spotkaniu starych przyjaciół pojawia się nowa dziewczyna jednego z nich. Kiedy proponuje, żeby przez cały wieczór ujawniali swoje rozmowy telefoniczne i SMS-y, prowokacyjny pomysł zapowiada dobrą zabawę. Ale uruchamia lawinę wydarzeń – ujawnione sekrety, konfrontacje z uprzedzeniami, bolesne wyznania. Gdy dziewczyna przedwcześnie wychodzi, nic już nie jest takie samo. I choć premiera „(Nie)znajomych” Tadeusza Śliwy odbyła się jeszcze przed pandemią, jej rola dziewczyny, której obecność zmienia wszystko, ciągle do mnie wracała, kiedy myślałam o Aleksandrze Domańskiej. Opowieści jej przyjaciół pokazują, że odgrywa ją także w życiu. Mówią o niej, że jest jak lustro, w którym można się przejrzeć.
Kiedy umawiamy się na rozmowę, Ola właśnie wraca do Warszawy z podróży z przyjaciółką, aktorką Wiktorią Wolańską. Jedną z osób, które zabrały głos w dyskusji na temat przemocy stosowanej przez wykładowców w szkołach artystycznych. – Obie potrzebowałyśmy zmienić miejską dżunglę na bardziej przyjazne człowiekowi otoczenie. Czułyśmy, że jeżeli nie wyjedziemy, to oszalejemy. Spakowałyśmy manatki i pojechałyśmy najpierw na Suwalszczyznę, a potem do Gołdapi, do jej wujka, który ma tam gospodarstwo, a w nim owce, kozy, gęsi, kaczki, kury… Te zwierzęta nas ukoiły. Codziennie chodziłyśmy w ubrudzonych dresach i byłyśmy najszczęśliwsze na świecie. A potem jeszcze pojechałyśmy na Warmię pomagać przyjaciołom, którzy otwierają nowe spa – mówi Ola.
Ona również ma swoje trudne wspomnienia z warszawskiej Akademii Teatralnej, do której przyjechała jako przebojowa nastolatka z rodzinnego Garwolina. – Wtedy wierzyłam, że wszystkie diamenty tego życia będą moje. Bo dlaczego nie? Byłam zdeterminowana, gotowa ciężko pracować, a wiara w przyszłość dodawała mi skrzydeł – wspomina. To prawda, jako nastolatka jeździła autobusem do Warszawy na lekcje śpiewu do Katarzyny Winiarskiej, wykładowczyni w Akademii Teatralnej. Właśnie ona zauważyła, że jej uczennica ma talent aktorski, i zasugerowała, by zdawała do szkoły teatralnej.
Dzisiaj Ola uważa, że czas studiów ją zmienił: rozbudził w niej niepewność, sprawił, że stała się zalękniona. Obserwowała tam przemoc psychiczną, wyzwiska, groźby wyrzucenia. – Naiwnie myślałam, że w tym bezpiecznym laboratorium będę się uczyć i eksperymentować pod okiem doświadczonych mentorów. A byliśmy tresowani, żeby nakarmić ego ludzi, którzy często nie mieli żadnych osiągnięć. Wtedy nie rozumiałam, jak to w ogóle może się wydarzać. Dlaczego nic nie zrobiliśmy?
Dzisiaj zdaje sobie sprawę z mechanizmów, które wtedy zadziałały: – Większość z nas słyszała w dzieciństwie, że mamy być miłe, grzeczne i nie przerywać dorosłym. Takie wychowanie nie sprzyja bronieniu się, reagowaniu na agresję – stwierdza. I przywołuje eksperyment, o którym przeczytała na jednym ze swoich ulubionych instagramowych kont: jak wychowywać dziewczynki. Otóż grupie dziewczynek i chłopców dano do spróbowania wyjątkowo niedobrą lemoniadę. Chłopcy natychmiast po spróbowaniu stwierdzili, że nie będą jej pić, bo jest okropna. A dziewczynki piły i twierdziły, że jest całkiem dobra. Tylko dlatego, że nie chciały nikomu zrobić przykrości. – Niech to będą już ostatnie chwile takich zachowań kobiet. Szkoda czasu. I tak mnóstwo go zmarnowałyśmy na zaspokajanie absurdalnych oczekiwań innych. Cieszę się, kiedy widzę, że młodsze pokolenia już nie kupują żadnej ściemy i że są w stanie o siebie walczyć. To, co zrobiła Anna Paliga, jest znakiem, że kobiety się w Polsce budzą. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy razem z nią zdecydowali się opowiedzieć o swoich doświadczeniach – mówi Ola. Dodaje też, że celem ujawniania niewłaściwych zachowań nie jest lincz czy wsadzanie do więzienia. Intencją jest zmiana. – W takiej formie Akademia Teatralna jest dla młodych ludzi miejscem niebezpiecznym. Łamie im charaktery. I nie chodzi też o to, żeby nienawidzić teraz osób zaangażowanych w edukację artystyczną, tylko żebyśmy nauczyli się porozumiewać z szacunkiem. Sama zrozumiałam to po latach. I dzisiaj wiem, że chcę być zmianą – deklaruje.
W szkole teatralnej irytowała ją presja związana z wyglądem. Wstrząsnęło nią to, że jedna z jej koleżanek została usunięta ze studiów, bo nie była wystarczająco urodziwa. – Gdzie jest napisane, że wszystkie aktorki muszą mieć symetryczne rysy i wpasowywać się w jeden, przestarzały zresztą kanon oraz posiadać nienaganne figury? Dlaczego ma obowiązywać jeden wzorzec? Jej teraz bardziej podobają się obfitsze kształty. Miała na nią wpływ lektura książki „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estés. Zainspirowała ją do myślenia o istocie kobiecości i nauki akceptowania siebie. Bo ciałopozytywność nie jest decyzją, że od dzisiaj będzie ci dobrze we własnym ciele, lecz procesem.
Dzisiaj buntuje się, kiedy na planie wygląd zaczyna być ważniejszy niż sama postać. – Mówią mi, że mam podnosić głowę, bo robi mi się drugi podbródek. No i co z tego? Zawsze mi się robił, nawet jak ważyłam 50 kg. Kiedy leżę, mam unosić lekko ręce, żeby wyglądały na szczuplejsze. I jeszcze powinnam wciągać brzuch. Wiem, że operator chce mieć, jego zdaniem, estetyczny kadr. Ale ja nie chcę tego robić. Zależy mi na przekazaniu emocji tej postaci, a nie tego, że bohaterka ma płaski brzuch. Pięknem jest dla mnie prawda emocji i prawda ciała – tłumaczy.
Zależy mi na przekazaniu emocji tej postaci, a nie tego, że bohaterka ma płaski brzuch. Pięknem jest dla mnie prawda emocji i prawda ciała.
Z potrzeby bliskości z innymi kobietami i wspierania się w akceptacji siebie stworzyła wspólnie z aktorką Martą Malikowską Kolektyw Boginie. W grupie znalazły się jeszcze aktorki Agnieszka Frankel, Magdalena Koleśnik, Magdalena Żak, Wiktoria Wolańska, Miriam Michalska z siostrą Weroniką, malarką, oraz Ola i jej młodsza siostra Pola, modelka. Ich aktem założycielskim stała się spontaniczna nadwiślańska sesja zdjęciowa bez biustonoszy.
Magda Koleśnik: – Chciałyśmy robić coś wspólnie. Nawet jeśli to nie będzie widoczne dla nikogo i będzie polegało po prostu na wspólnym spędzaniu czasu. Miałyśmy potrzebę wspólnotowego przeżycia. I udało nam się stworzyć tolerancyjną, przyjazną przestrzeń dla siebie nawzajem.
Miriam Michalska zaprzyjaźniła się z Olą w wyjątkowych okolicznościach. – Wpadłyśmy na siebie na koncercie Mary Komasy. Na zwyczajowe pytanie: „Co u ciebie?”, odpowiedziałam, zaskakując nawet siebie: „Słabo, bo nie mam gdzie mieszkać”. Ola bez zastanowienia zaproponowała, żebym wprowadziła się do niej. Byłam zaskoczona, bo nie byłyśmy wtedy tak bliskimi koleżankami. Kiedy zamieszkałyśmy razem, okazało się, jak wiele nas łączy. Stałyśmy się sobie bardzo bliskie – opowiada Miriam.
Magda Koleśnik przyznaje, że Ola zaciekawiła ją od pierwszego spotkania. Czuła jednak, że jest między nimi pewien dystans i zachowawczość. Potrzebny był czas, który przyniósł pogłębiającą się bliskość. – Ola potrafi słuchać. Z uwagą i czułością. Nie przerywa, nie wydaje sądów, nie sypie radami, ale ta opowieść, która do niej trafiła, jest w niej żywa i zawsze można do niej wrócić albo wejść w nią głębiej, otwierając ciekawą, często potrzebną dyskusję. Każda z nas jest lustrem dla tej drugiej. I dla tej drugiej właśnie mamy często więcej miłości, zrozumienia czy zachwytu – przyznaje. Imponuje jej to, jaką jest gospodynią. – W domu Oli jest piękny duży drewniany stół, na nim zawsze pyszne jedzenie, a wokół ciekawi ludzie i ona – królowa tego miejsca. Stworzyła przestrzeń, w której rzeczy ważne: spotkania, rozmowy, rytuały, dzieją się naturalnie. Miriam dodaje: – Wcześniej często się przeprowadzałam i uważałam, że wystarczy mieć kilka swoich rzeczy, poukładać je i w ten sposób stwarzać swoje miejsce. Od niej nauczyłam się o tę swoją przestrzeń dbać. Ale Ola i tak najbardziej troszczy się o ludzi – swoje stado.
Akceptacja siebie stała się głównym tematem konta Oli na Instagramie, które jeszcze niedawno śledziło ponad 270 tys. osób. Tam rozpoczęła swoją akcję „Ciało bogini za nic się nie wini”. Zamieszczała własne zdjęcia ujawniające niedoskonałości i zachęcała do tego inne kobiety. Jako protest przeciwko nierealistycznym obrazom kobiecego ciała. Ale także żeby podkreślić, że najważniejsze to mieć do siebie dystans. Umiała żartować z samej siebie – jak wtedy, gdy zrobiła sobie tatuaż. Napis, który miał brzmieć „mam moc”, wyglądał jak „mam mog”. Dla wielu kobiet stała się osobą godną zaufania, bo na Instagramie można znaleźć kilka tysięcy zdjęć oznaczonych tym hashtagiem. – Pamiętam, że to był przypływ natchnienia. Moment, w którym jesteś tak pewna, że to jest słuszne, że nawet nie wiesz, kiedy to nabiera takiego tempa. Nie obejrzałam się, a już mówiły o tym tysiące kobiet. To było niesamowite – wspomina Ola.
Instagramowa popularność ma jednak blaski i cienie. Miriam: – Byłam świadkinią, jak na ulicy do Oli podchodziły dziewczyny, prosiły o wspólne zdjęcie i dziękowały jej za to, co umieszcza i pisze. Dzięki takim sytuacjom można poczuć, że ma się na coś wpływ. Ale są też trudne aspekty. Ludzie czasem proszą o pomoc w bardzo złożonych sprawach, w których raczej powinni szukać pomocy u kompetentnych specjalistów. Poza tym niby nie masz obowiązku zamieszczania kolejnych postów, ale rośnie oczekiwanie. Wystarczy przez chwilę być nieaktywnym, żeby osoby, które cię obserwują, wyciągały z tego nieuprawnione wnioski. Balansowanie między oczekiwaniami i poczuciem, że to jeszcze przyjemność, nie jest łatwe.
Prowadzenie tak popularnego konta na Instagramie może mieć także inne konsekwencje. Latem ubiegłego roku okazało się, że Ola nie dostanie wcześniej zaplanowanej głównej roli w nowym serialu. Powód? Obcięła włosy na krótko, a portale plotkarskie sugerowały, że jest biseksualna. Wyciągnęły taki wniosek… z jej postów. – Dotknęło mnie, że ludzie dają sobie prawo do wygłaszania opinii o kimś, niewiele o nim wiedząc. Do wypisywania bzdur o kimś tylko po to, żeby się klikało. Mnie to złamało. Przestałam sobie dawać radę z tym, że wszystko jest przedrukowywane w plotkarskich portalach. I ta mizoginiczna narracja, na którą jest powszechne przyzwolenie. Można pisać o kobietach „podstarzała” albo że ma za małą czy za krótką sukienkę. Przecież to jawna agresja – przyznaje. Pod wpływem tych wydarzeń skasowała swoje konto na Instagramie. Magda Koleśnik: – Zaniepokoiła mnie radykalność tego posunięcia, ale wierzyłam, że w tej decyzji objawia się mądrość Oli. I nawet jeśli doraźnie przyniesie problemy, w dłuższej perspektywie doprowadzi do dobrych i cennych wniosków.
Czy żałuje tej decyzji? – Z perspektywy czasu jest mi przykro, że jednym kliknięciem zlikwidowałam efekty swojej pracy – mówi Ola. Mimo to wydarzenie traktuje jak lekcję pokazującą, że nie na wszystko może mieć wpływ: – Teraz, kiedy tak łatwo wylać złość, ból czy lęk w internecie, atakując kogoś, aby sobie ulżyć, tym bardziej doceniłam zawód terapeutów i to, jak ważne jest, by rozumieć własne emocje. Powoli na nowo buduję poczucie własnej wartości. Wtedy miałam już dość. Zaczęłam wierzyć, że wszystko, co o mnie piszą, jest prawdą.
Jestem cholernie wdzięczna za tę lekcję oraz sobie za to, że miałam odwagę posłuchać siebie, tej małej dziewczyny, która mieszka gdzieś pod moim splotem słonecznym i która nie miała już siły być dzielna. Wtedy chwiałam się, aż wreszcie upadłam.
Już wcześniej zmagała się z nieprzyjemnymi internetowymi komentarzami, kiedy dwa lata temu wystąpiła w programie „Ameryka Express”. – Ta ekstremalna podróż sprawiła, że dużo się o sobie dowiedziałam i musiałam się skonfrontować ze swoimi demonami. To był początek drogi, który doprowadził mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj – twierdzi.
Jej przyjaciółka Miriam Michalska przyznaje, że najpierw podobał się jej pomysł programu. Była nawet gotowa pojechać z Olą: – Obie byłyśmy młodsze i mniej świadome realiów panujących w show-biznesie. Wydawało się, że to okazja do przeżycia fantastycznej przygody. A to przecież reality TV. Ola w programie okazywała emocje i nie ma w tym nic złego. Dlaczego mamy udawać, że nic nie czujemy? Ale po powrocie była załamana. Pół żartem, pół serio mówiła, że jest skompromitowana na całe życie i już nigdy nie wyjdzie na ulicę.
Ola dzisiaj lepiej rozumie, co powodowało nią w trakcie programu „Ameryka Express”. Tym bardziej że podczas zdjęć do nowego serialu „Mecenas Porada”, w którym zagrała główną rolę, przeżyła podobne doświadczenie. – Zdjęcia kręciliśmy w centrum handlowym. Obiekt został wybrany latem, a kiedy weszliśmy tam zimą, okazało się, że nie ma możliwości, żeby tę przestrzeń ogrzać. Niektóre sklepy były otwarte, więc doskwierał nam też hałas. Ja w cienkich kostiumach, wiele scen dziennie, zimno… Tak jak w „Ameryka Express” zdominowały mnie emocje, z którymi nie umiałam sobie poradzić – twierdzi.
Mimo to Bartek Prokopowicz, reżyser serialu, jest pod wrażeniem jej roli: – Cały czas na nią patrzę, bo pracujemy nad montażem kolejnych odcinków. I przyznam, nie mam dość. Ona zjada ekran. Fantastycznie pracuje z ciałem, a przez ruchowe didaskalia aktor tworzy prawdę swojej postaci. Poza tym jest naprawdę zabawna, humor to jej wielka siła – mówi. Na planie zdawał sobie sprawę z trudności, które przeżywała. Tym bardziej imponowała mu jej pracowitość. – Przez 60 dni codziennie była gotowa o 5.30. Zawsze doskonale przygotowana. Patrzyłem z podziwem, jak recytuje te długie przemówienia z cytatami z przepisów prawnych. Wszystko znała na pamięć. Bywało trudno, ale doskonale rozumiem, że gdy jesteś gotowy do pracy, mogą cię irytować osoby, które nie są skupione, nie pamiętają tekstu i najchętniej zajmowałyby się plotkami. Ola jest wymagająca tak samo od siebie jak od innych.
Po zakończeniu pracy nad serialem uznała, że musi coś zmienić: – Pamiętam, jaka byłam wcześniej, i zrozumiałam, że tej dziewczyny ze mną nie ma. Każdego dnia budziłam się, winiąc się o wszystko. A potem wieczorem kładłam się do łóżka i znowu analizowałam krok po kroku to, co się wydarzyło. To było jak kopanie samej siebie w brzuch. Uznałam, że mam dosyć tego miejsca, w którym jestem. Nie oddam swojego życia tak łatwo.
Zdecydowała się na terapię. Zdiagnozowanie depresji przyniosło jej ulgę. – Miałam taki krótki lont… Dzisiaj już wiem, że zachowania, jakie mi się zdarzały, były tak naprawdę wołaniem o pomoc. Ale nie umiałam ich właściwie odczytać.
Myślałam, że depresja to stan, w którym się nie wstaje z łóżka. A ja wstawałam, chodziłam do pracy, spotykałam się z przyjaciółmi, a jednocześnie nic nie sprawiało mi radości. Czułam, że coś się ze mną dzieje, ale nie wiedziałam co.
Przyjaciele wspierają ją, jak mogą. – Cieszę się, że wyciągnęła rękę po pomoc, chociaż ja w stu procentach akceptuję ja taką, jaka jest – mówi aktorka Zosia Zborowska-Wrona. Bartosz Prokopowicz: – Życia z taką emocjonalnością trzeba się nauczyć. Sam poleciłem jej terapeutkę. Mówiłem jej: nie musisz wszystkiego tak przeżywać. Magda Koleśnik: – Kiedy uczciwie i głęboko nad sobą pracujesz, zaczynasz dostrzegać prawdę o sobie, która nie zawsze jest przyjemna i łatwa do zaakceptowania. Ola mocno w siebie zanurkowała i staje twarzą w twarz również ze swoim cieniem. Jestem jednak spokojna, wiem, że dokopie się do pięknych rzeczy o sobie, które dla jej bliskich są oczywiste.
Kiedy zaczęła terapię, wiele elementów wskoczyło na swoje miejsce. – Wiem, jak ważnym okresem są pierwsze trzy lata życia, a w moim domu to był napięty czas. Pamiętam z dzieciństwa trudne historie. To, że moja mama nie mogła mi dać kilku groszy na lizaka. W końcu tata postawił wszystko na jedną kartę – pożyczył dolary i pojechał do Oslo w poszukiwaniu pracy. Stał z innymi emigrantami na placu w oczekiwaniu, że ktoś go zatrudni na budowie. Przeszedł drogę od zera do bohatera. Dzisiaj pracuje w dużych firmach. Mama, kiedy została sama, musiała wymyślić sposób na utrzymanie rodziny. Kupowała za pożyczone pieniądze kożuchy, buty z fabryki nieopodal Garwolina, kostiumy kąpielowe i handlowała nimi na Stadionie Dziesięciolecia. Były lepsze i gorsze momenty, ale to determinacja ich obojga wyciągnęła nas z trudnej sytuacji – podkreśla.
Kiedy jej rodzice pracowali, ona od najmłodszych lat opiekowała się bratem. – W pewnym sensie musiałam stać się doroślejsza, niż byłam. I to pewnie był ciężar ponad moje siły. Ale nie obwiniam swoich rodziców, bo wiem, że robili, co mogli. Kocham ich i są moimi przyjaciółmi. Poza tym wykonałam niezłą robotę wychowawczą – śmieje się.
– Ola zawsze była moją tarczą. Wiele rzeczy brała na siebie, dzięki czemu ja mam łatwiej. Jestem jej za to wdzięczny – mówi Dawid Domański, który dzięki ich wspólnemu występowi w „Ameryka Express” uświadomił sobie, że nie chce znowu tak oddalać się od siostry. Ostatecznie przeprowadził się z Oslo do Warszawy.
Przed Aleksandrą Domańską kolejne wyzwania. – Przez parę miesięcy nie widziałam światła w tunelu, ale w końcu pojawiła się mała iskierka i chcę, żeby zamieniła się znowu w twórczy ogień – deklaruje. – Taki jak ten, który stworzył „Ciało bogini za nic się nie wini”. Chciałabym napisać książkę o ciałopozytywności i doświadczeniach związanych z tą akcją. Wiem, że jest wiele kobiet, którym zmieniła życie. Założyłam nowe konto na Instagramie mądrzejsza o wszystkie wcześniejsze doświadczenia. Czego się nauczyłam? Nieważne, co kto mówi. Nie dajcie sobie podciąć skrzydeł.