Portret

Alfabet Agnieszki Osieckiej

Alfabet Agnieszki Osieckiej
Fot. AKPA

Czego się dotknę, zamienia się w piosenkę – mówiła o sobie Agnieszka Osiecka. Napisała dwa tysiące tekstów, z których wiele stało się przebojami. W pracy wybitna, w życiu chaotyczna, czasem nieporadna. Imprezowiczka z fantazją, ale i ze skłonnością do melancholii. Często gdzieś się „zawieruszała”, żeby wrócić z nowymi tekstami. Czy żyła tak intensywnie, żeby mieć o czym pisać? Czy może nie umiała inaczej? U nas alfabet talentu i warsztatu najlepszej polskiej  tekściarki.

A jak agusiowatość (i jak amory)

„Agusiowaty” – tak koledzy z STS-u (studenckiego teatru, gdzie w latach 50. pisała pierwsze utwory na scenę) mówili o tych tekstach Osieckiej, które były zbyt osobiste, liryczne, sentymentalne, babskie. A jednak „agusiowatość” stała się jej znakiem rozpoznawczym. „Wszystko, co piszę, jest o mnie. Banał, ale tak to jest” – mówiła. I dodawała, że u niej blisko od serca do papieru, a każdy tekst to – leciutko tylko zaszyfrowane – zwierzenie. Widać to w piosenkach pisanych do ukochanych mężczyzn. „I ja żegnałam nieraz kogoś i powracałam już nie taka” – ten znany fragment dotyczy Marka Hłaski, kultowego w latach 50. pisarza, z którym przeżyła romans i nawet była zaręczona. Kiedy w 1962 r. wychodziła za mąż za bon vivanta Wojtka Frykowskiego, już w trakcie ceremonii ślubnej czuła podobno, że popełnia błąd. „Nieprzytomna byłam i bogata, prowadziłeś mnie do nieba bram, aż tu nagle w samym środku lata powiedziałeś: gorzko mi” – opisywała potem w piosence. Dwa lata później wdała się w tajny romans z żonatym Jeremim Przyborą i żałowała, „że nie dla mnie jesteś ani ja dla ciebie, że między ludźmi nie powiemy sobie «ty», że nie pójdziemy tak zwyczajnie gdzieś tam w gości, że nic, co nasze, nie jest nasze – nawet my...”. To także dla Starszego Pana powstał tekst Na całych jeziorach ty, chociaż badacze twórczości Osieckiej nie są zgodni – ponoć w grę wchodził też lokalny mazurski leśniczy. Przybora rewanżował się w swoich piosenkach. Najpierw zakochany pisał: „Bez ciebie jestem smutny jak kondukt w deszczu pod wiatr” i „jak piesek, co wypadł z sań”. Z czasem jednak, rozczarowany relacją z Osiecką, zwierzał się: „Podła, na pasku kłamstw mnie wiodła, niewierna, choć nieślubna”. W jego „Ratunku! Na pomoc ginącej miłości” znalazło się i nawiązanie do Agnieszkowych jezior: „Cztery razy na każdą minutę wysyłamy sygnały rozpaczy. Nasza miłość ma oczy zasnute jak jeziora, gdy zetnie je lód”. A w piosence Moja dziewuszka nie ma serduszka wyznawał: „Chłodem jej miłość mnie truła, choć ciało było życzliwe”. Osiecka tłumaczyła się po swojemu: „Powiedziałam, że do ciebie przyjdę, nie przyszłam. Powiedziałam, że za ciebie wyjdę, nie wyszłam. Powiedziałam, że nie umiem zdradzić, umiałam. Powiedziałam, że chcę się poprawić, nie chciałam”. Być może najradośniejsze teksty miłosne Agnieszki powstawały w początkach związku z Danielem Passentem. Były i gry słowne: („Ja byłam pass-jonatka i miałam passe-partout, spojrzałam raz i wpadka, sam Passent u mych stóp”), i wiara w szczęśliwy dalszy ciąg: „nie planujmy już to szczęścia, to biedy, tylko dajmy, dajmy, dajmy zaprosić się do życia”.

B jak Basia

Ciocia Basia Sikorska, siostra mamy Agnieszki. W biografiach poetki dużo się mówi o tacie (muzyk Wiktor Osiecki uczył córkę krytycznego myślenia, posyłał na naukę zachodnich języków, woził taksówką na tenisa). Sporo też jest o relacji z mamą Marią (polonistką, bibliotekarką). Ale Osiecka podkreśla, że pisać zaczęła dzięki cioci Basi. „Była jedyną w naszej rodzinie osobą solidnie wykształconą i jakoś tak... natchnioną intelektualnie. Należała do ludzi, którzy czytają Pascala w oryginale, a mimo to nie cytują go przy każdej okazji”. To za namową ciotki zaczęła prowadzić dzienniki już jako dziewięciolatka. I pisała je do końca życia. Była to więc szkoła zawodu, choć warto dodać, że Osiecka studiowała dziennikarstwo i reżyserię. Języka używała zatem świadomie. „Jestem dziennikarką. Dlatego wiele moich piosenek to po prostu rymowane reportaże”, przyznawała. Znawcy twierdzą, że siłą jej tekstów jest właśnie ta reportażowa dokładność: „gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila”, „wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące”, „koszule na sznurze schły”...

C jak czułość

„Piszę piosenki, bo czuję czułość do ludzi, to wszystko”. A kiedy indziej: „Nie mam zmysłu metafizycznego, nie interesuje mnie głębia, tylko opis drobnych rzeczy przytrafiających się nam wszystkim. Opowiadam historyjki, bo współczuję ludziom”. Te wszystkie wariatki, które tańczą, czy kobiety, które są „proszę pana, na zakręcie”, Osiecka traktuje z ogromną czułością. Nawet kiedy do Małgośki zwraca się słowami „oj, głupia ty”, nie ma w tym przygany, tylko czułość właśnie. Może to jeden z sekretów powodzenia jej piosenek? Znana wydawczyni Irena Szymańska celnie zauważyła: „znakomite piosenki były liryczne i sentymentalne – w nich kobiecość Agnieszki objawiała się bardziej niż w życiu”. Bo rzeczywiście, jakby dla kontrastu, prywatnie poetka czuła nie była. A w relacjach intymnych  – jak sama się „reklamowała” Przyborze – wręcz chłodna. Jednak – co podkreślają wypowiadający się w rozmaitych książkach znajomi – nigdy nie mówiła o nikim źle. Wyrozumiale traktowała ludzkie wady. Taki rodzaj czułości. Może i lepszy od powierzchownych gestów.

 

D jak dżin dobry

Bliscy znajomi zaprzeczają: nie była alkoholiczką. Ale wiele osób przyznaje – po śmierci matki (w 1994) zaczęła pić więcej. W książkowych wspomnieniach motyw alkoholowy pojawia się dość często. A to Agnieszka z przyjaciółkami idzie na chińską wódkę, a to degustuje jarzębiak, peerelowską namiastkę koniaku. W ostatnich latach, gdy przychodziła do ulubionego baru Sax na Francuskiej, zamawiała najczęściej „dżin dobry” albo haczyk (colę z winiakiem), żeby „się zahaczyć w dniu”. I dopiero potem wyciągała notatnik, żeby pisać. Czy alkohol służył wenie? Na pewno stał się bohaterem wielu piosenek, np. słynnej Pijmy wino za kolegów, genialnie wykonywanej przez Piotra Fronczewskiego. W Balladzie o uczonym Balbusie i przejeżdżającym tramwaju Osiecka umieściła bon mot: „Alkohol szkodzi zdrowiu, ale pomaga życiu”. A w piosence Nalej mi wina ciągnęła: „nalej sobie i mnie, jeszcze, jeszcze. Trzeba zapomnieć lata dobre i złe, zgubić je w szklance na dnie”. Mając świadomość, że teksty pisała głównie o sobie, trudno te słowa traktować obojętnie.

H jak hotele

Bardzo ją inspirowały. Gdyby mogła, mieszkałaby w nich non stop. Nie trzeba sprzątać, gotować, prasować – można oddawać się twórczości. Mnóstwo tekstów powstało na kartkach z bloczków hotelowych. W ogóle podróż „animowała” Osiecką. Czy to Kraków, czy Paryż, czy Stany – zewsząd przywoziła wrażenia, które szybko przelewała na papier. Lubiła zagraniczne papeterie. Zwłaszcza tę z poczty lotniczej, z charakterystyczną trzykolorową obwódką. Na Zachodzie banalna, u nas robiła furorę. Kiedy poetka płynęła Batorym, zamawiała tamtejszą papeterię ze swoim nazwiskiem. Znajomi dostawali z jej podróży mnóstwo różnych sygnałów – to było dla niej ważne. Córka Agata Passent żartuje, że mama była „prekursorem Facebooka, informowała, gdzie aktualnie jest i co robi”. W dodatku dowcipnie i do rymu. „Siedzę na Lido i męczy mnie moje libido” – to z kartki do przyjaciółki Zuzanny Łapickiej. Albo „Jestem w Mławie na małej kawie” – napisane do znajomej prawniczki i potem przerobione na piosenkę Kartki z wakacji. „Podróże to był jej czynnik uwalniający i bodaj najważniejsza inspiracja” – mówi dr Karolina Felberg-Sendecka, badaczka twórczości Osieckiej i redaktorka jej dzienników. A jeśli już Agnieszka sama nigdzie nie jechała, szukała chociażby okruchów wrażeń. Znana jest anegdota, jak zaczepiła znajomego pisarza: Jedziesz do Paryża? Przywieź mi szalik. Jak to po co? Napiszę o nim piosenkę.

I jak imiesłowy

„Kocham imiesłowy, giętkie czasowniki, zawijasy składni. W jakim języku mogłabym powiedzieć: „Kto na ciebie czeka, łzą się bławacąc” – tak Osiecka wyznawała miłość do języka polskiego. O imiesłowach wspominała często, a z kolei... nie lubiła wykrzykników. „Wykrzyknik jest mi obcy. Może dlatego, że w ogóle nie ma wykrzyknika w mojej maszynie”. Za to „przecinek to nie jest drobiazg – pisała. – On jest jak akcent muzyczny. Przecież to nie jest wszystko jedno, czy baletnica pofrunie lotnie, czy ciężko klapnie”. Polszczyzna była jej narzędziem pracy, ale znała też dobrze francuski, rosyjski, angielski – w tym ostatnim próbowała nawet pisać i sprzedawać swoje piosenki w Stanach. – Jej koledzy, Polański, Komeda, Kosiński, robili tam karierę, więc jej też wydawało się to w zasięgu ręki, zauważa Karolina Felberg-Sendecka. Nie powiodło się. No bo jak przekazać Amerykanom urodę zdania „szło o szkło”? Albo zbitki „manna, hosanna, różaniec i szaniec” czy „chłoporobotnik i boa grzechotnik”? Nie da się.

J jak jeziora

inne obiekty przyrodnicze. „Oceanów mrukliwych i strumieni życzliwych, czarnych głębin niepewnych i ptasich rozmów śpiewnych...” – pisała Osiecka w piosence Wielka woda. „Zielono mi”, „w żółtych płomieniach liści”, „dłonie masz jak konwalie”... Jeśli szukać jakiegoś motywu w twórczości AO, na pewno będzie to natura. „Dostrzeganie problemów społecznych jest tak samo ważne jak patrzenie na kwiatki i ptaszki” – mówiła. Kochała Mazury, to tam napisała Na całych jeziorach ty, gdzie występuje i flora („w marchewce i w naci, i w ziołach, i w grzybach”), i fauna („i w leśnych zwierzętach, w sezonie i potem, przed ptaków odlotem”). Inspirowała ją Saska Kępa – nie tylko „szalonym zielonym bzem” („bez” pojawia się zresztą w wielu jej piosenkach, może dlatego, że świetnie rymuje się z „łez”). Aktorka Barbara Dziekan wspomina, że miały kiedyś pójść na spacer oglądać drzewa japońskich wiśni. Ale rozpadał się deszcz. Kilka godzin później Agnieszka zadzwoniła, mówiąc: Spacer może nie był najlepszy, ale mam dobry tekst. Napisałam Ulicę japońskiej wiśni. Inna opowieść mówi, że z przechadzki z małą Agatką po Falenicy Osiecka przyniosła wyrażenie „tylko koni żal” (podobno to copyright Agaty). I zrobił się przebój Rodowicz. Dla niej napisała aż sto piosenek, czyniąc nieraz aluzje do osobistych przeżyć Maryli. Fraza „szalejcie aorty, ja idę na korty” w wielkim przeboju Niech żyje bal to adresik do pewnego trenera tenisa, który wpadł w oko wokalistce.

M jak maszyna Hłaski

Marek zostawił ją Osieckiej razem ze słynnym białym kożuchem, który dostał podobno od radzieckiego żołnierza. Kożuch ktoś pożyczył i nie oddał, ale maszynę Osiecka do końca życia trzymała w panieńskim pokoiku. Wbrew pozorom nie powstało na niej wiele tekstów. Agata Passent wspomina, że mama wstawała wcześnie, bo wtedy umysł jest najświeższy. „Na kartce pisała «rybkę» (abstrakcyjny tekst służący tylko zaznaczeniu rytmu – red.), kładła kartkę na biurku i próbowała coś pisać na maszynie. Potem zabierała jednak tę kartkę ze sobą na miasto, do jakiejś kawiarni i dalej pracowała na mieście”. A więc nie na maszynie. Zresztą poetka często wspominała, że do napisania tekstu piosenki wystarczy kartka i ołówek. Drugi mit: serwetki. Utrwaliło się, że Osiecka, skoro pisała w kawiarniach, to pewnie na serwetkach. Sama w wywiadzie powiedziała kiedyś: „Zapisuję zdania na rachunku, serwetce, byle czym”. Badaczka Karolina Felberg-Sendecka, która przejrzała całe archiwum poetki, jednak dementuje: „Owszem, ci, którzy ją znali z perspektywy saskokępianej, mówią, że pisała na serwetkach. Ale wśród pamiątek serwetek jest mało. Raczej porządne kartki, notesy. Być może na serwetkach i paragonach na gorąco zapisywała tylko pojedyncze myśli, sformułowania”. Krystyna Sienkiewicz, wieloletnia bliska przyjaciółka, opowiadała: „Zadzwoniłam do Agnieszki i mówię: Napisz mi więcej. Napisała, i przyniosła mi to na kartce, na tych jej bibułkach. Fascynowało ją słowo. Była poetką. Żyła w kompanii, ale pracowała sama: w kącie, w skupieniu, z kartką papieru. Kochana Agniesia z Dąbrowieckiej”.

N jak nietoperzostwo

Tak Seweryn Krajewski nazywał bałagan Agnieszki Osieckiej. „Kilka razy zdarzyło się, że dała swoje teksty mnie i jeszcze komuś. Agnieszka była jak nietoperz – bałagan w swoich tekstach miała przeraźliwy”. O tym chaosie mówi też Karolina Felberg-Sendecka. „Spotkania STS-u często odbywały się u niej. Pracowała zwykle na podłodze. Była bałaganiarą. Karteluszki rozrzucała po pokoju. Mniej układała, bardziej rozsypywała, to było dla niej inspirujące. Atrakcyjne wizualnie. Lubiła sytuację twórczego chaosu, z którego się coś wyłania. Jej żywiołem był kolaż. Jan Borkowski, dziennikarz, radiowiec, odwieczny przyjaciel, opowiadał, że praca z Osiecką była horrorem dla osoby tak uporządkowanej jak on. Siadali przy herbacie czy kompocie, który robiła gosposia, pani Helenka. I zaczynało się. Telefony, goście, podglądacze, przyjaciółki mające nadzieję spotkać atrakcyjnych mężczyzn – taki plac Zbawiciela w pigułce”. Karolina Felberg-Sendecka uważa, że Osiecka obiecywała ludziom zbyt dużo i dlatego zawsze była zawalona robotą. Pracowała więcej, niż potrzebowała, wkopywała się w zlecenia na wczoraj. Zdarzało jej się zatem pisać na kolanie, w bałaganie. Magda Umer wspomina, jak pod koniec życia AO postanowiła wyrzucić wszystko z szuflad. Mówiła, że się ich boi, bo nie jest w stanie opanować tego chaosu. Siedziała owinięta w stare błony fotograficzne, otoczona zdjęciami, albumami, listami. „Gumki, pióra, ołówki, kwiatki, muszelki, kamienie”. Dopiero przed śmiercią zgromadziła wszystkie ważne dokumenty w jednym niedużym zielonym pudełku.\

P jak pięć minut

W tyle Osiecka umiała napisać piosenkę. Sama poetka wspomina, jak przyjeżdżała do niej znajoma z Kielc i za każdym razem pytała: Napisałaś? Agnieszka szła do kuchni pod pretekstem robienia herbaty. Wracała i mówiła: refren już mam, teraz myślę nad zwrotką. Czy miała rytuały twórcze? O zwyczajach mistrzów słowa („szczęśliwy sweter”, konkretny gatunek herbaty) krążą legendy. Osiecka nie miała jednak wielkich wymagań: „Wystarczy, że jest rano i że znikąd nie dochodzi żadna muzyka. Poza tym może się walić i palić”. A w programie telewizyjnym mówiła: „Piszę w kawiarni, w samolocie, w tramwaju, na basenie, nawet w pijalni czekolady. Mam niewielkie wymagania, żeby się skupić, wystarczy, że nagle wyłączę się z rozmowy”. Janusz Mikuła, kompozytor jej wielkich hitów (Damą być, Nie ma jak pompa), opowiada o jednym z wielu spotkań: „Zamknęliśmy się w pokoju z fortepianem, na którym odgrywałem jej swoje «mikułki», jak je potem nazywała, a ona na karteluszku zapisywała pierwowzory tekstów”. I dodaje, że często powstawały w kwadrans. Jerzy Satanowski – wspólnie napisali ponad dwa tuziny piosenek – wspomina, że w razie potrzeby wymieniała tekst błyskawicznie. W czasie jednego posiedzenia umiała napisać trzy wersje piosenki. Była elastyczna, chociaż Olga Lipińska przypomina, że kiedyś chciała zrobić w tekście Agnieszki popraweczkę. „Chyba pogorszeczkę! Ja się nie zgadzam”, zawołała Osiecka. Większość osób chwali jednak jej rzemieślnicze podejście do słowa. „Pisanie nie męczy mnie, jest raczej zabawą i terapią”, przyznawała. A na pytania, co mogłaby robić w życiu innego, odpowiadała: Nic innego nie umiem. I śmiała się, że w twórczości stosuje receptę Joyce’a „wystarczy połączyć”. We wspomnieniach Hanny Bakuły jest też akcencik „twojostylowy”. Malarka w 1990 roku dostała zamówienie na pisanie dla naszego pisma horoskopów (!). Popędziła po radę: „Agnieszko, jak się pisze? – Tak jak się mówi”. Może to jeden z najważniejszych sekretów talentu Osieckiej.

S jak słupki

Dociskana o tak zwany warsztat, Osiecka mówiła: „Możecie płacić bajońskie sumy, a i tak nie powiem”. Albo „na to nie ma biletów”. Ale raz zdradziła, że stosuje metodę słupków. „Powiedzmy, że potrzebny jest rym do «wiśnie». Na kartce trzeba wypisać wszystkie spółgłoski „ b, c, d i tak dalej. Do tego dopisywać – iśnie i sprawdzać, czy mamy takie słowo. Biśnie? – nie ma, ale już «ciśnie» jest. I mamy: łza mi się do oka ciśnie”. Ten patent dotyczył zwłaszcza STS-owskiego etapu jej twórczości. Wtedy lubiła mówić, że jest dzieckiem Skamandra i stosowała Tuwimowskie przepisy na piosenkę. Koledzy komentowali, że pisze w rytmie „wojewoda zdyszany wpadł do altany”. Potem, jak sama przyznała, nauczyła się różnicować rytmy i rymy. – „Kompozytorzy Komeda i Sławiński, Zieliński ze Skaldów, potem Konieczny uczulili ją, że nie powinna iść na Tuwimowską, katarynkową łatwiznę” – mówi Karolina Felberg-Sendecka. A sama Osiecka tłumaczyła: „Najłatwiej napisać wiersz i dać kompozytorowi, niech się biedzi nad muzyką. Ale kiedy jest odwrotnie, cały proces muszę zaczynać od końca. Najpierw odczytać emocje z muzyki, potem szukać dla nich odpowiednich słów”. Choć napisała dwa tysiące piosenek, nie wszystkie były udane. „Ciężka artyleria w dziedzinie przebojów ma to do siebie, że można z niej wystrzelić tylko raz na jakiś czas. Muszą wpaść na siebie dwa atomy albo spotkać dwa serca”, tłumaczyła. Co ciekawe: Osiecka, mistrzyni polskiej piosenki – kompletnie nie umiała śpiewać.

W jak wieczna młodość

„Agusia” nie przyjmowała do wiadomości faktu, że człowiek się starzeje. „Na dojrzałość szarą mamy czas, zanim przyjdzie – po cóż mówić pas” – pisała w piosence. Już czterdziestoletni byli dla niej „szpetni”. Całe życie nosiła długie włosy, często spięte w koński ogon. Miała młodzieńczą fantazję w doborze kapeluszy i biżuterii. Co roku 1 września rytualnie wkładała białą bluzkę, jakby na początek roku. I najlepiej czuła się w swoim panieńskim pokoiku, w którym przez pół wieku niewiele się zmieniło. Po dziecinnemu fascynowały ją niestworzone fakty opisywane w gazetach, że np. jakiś Chińczyk z parasolem podczas burzy przeleciał w powietrzu dwa kilometry (!). Znajomym na wysyłanych z podróży kartkach rysowała zabawne kaczuszki, kwiatki. Dla przyjaciół robiła fikuśne kolaże z wycinków prasowych i zdjęć (fotografia Maryli Rodowicz i ogłoszenie wycięte z prasy „przyjmie mężczyzn powyżej 18 lat do przyuczenia”). Była w stanie zrobić wiele dla anegdoty i wleźć na drzewo dla niebanalnego zdjęcia. „Nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować tak zwanej życiowej mądrości, dopóki życie trwa, póki życie trwa”. I ta prośba chyba została wysłuchana. 

Ż jak życie toczy się dalej

Agnieszka Osiecka zmarła ponad dwie dekady temu. Wyrosło już kolejne pokolenie. Ale córka Agata Passent wraz z Fundacją Okularnicy dbają o to, żebyśmy pamiętali o Osieckiej. Co roku organizują festiwal „skierowany do wszystkich, którzy czują się metaforycznymi Okularnikami”. Latem w cyklu „Osiecka na Bemowie” w amfiteatrze odbywają się bezpłatne koncerty – zawsze jest nadkomplet. Ludzie śpiewają piosenki z wydawanych Śpiewanek Osieckowych. Pojawiła się kolekcja domowych drobiazgów z cytatami z jej piosenek: „Tylko nie mów do mnie jak do żony”, „Wybacz, że nago śpię”. Na stronie fundacji można oglądać pasjonujące zdjęcia i dokumenty (www.archiwumagnieszkiosieckiej.pl – największe tego typu przedsięwzięcie w Polsce). Dla romantyków wydano książeczkę spacerownik po Saskiej Kępie tropami Agnieszki. Od Yacht Klubu przy Wale Miedzeszyńskim, gdzie zdobywała patent sternika i trzymała swą słynną motorówkę, przez Saską (tam chodziła do szkoły powszechnej) i Francuską koło jej pomnika przy kawiarni Rue de Paris (wcześniej była tam drogeria, w której Osiecka kupowała szminki) po kawiarnię Maska – dawniej Sułtan – na Obrońców, w której napisała Niech żyje bal. Kawiarnię tę jako miejsce ich romantycznych spotkań uwiecznił w piosence Jeremi Przybora. „Gdy kiedyś przy księżycu iść będziesz tą ulicą, gdzie kawiarenka Sułtan, wstąp choć na chwili pół tam zobaczyć, czy ta pani z tym panem wciąż ci sami. Sto innych spraw masz, lecz to też jest ważna rzecz”. Warto przejść się śladami Agnieszki, warto o niej pamiętać. Bo drugiej takiej „poetessy” nie ma.


Korzystałam z książek: Poeci piosenki 1956–1989...Zdradziecka Agnieszka Osiecka Piotra Derlatki, Koleżanka. Wspomnienia o Agnieszce Osieckiej Karoliny Felberg-Sendeckiej, Potargana w miłości Uli Ryciak, Soc Pop Post. Sekrety gwiazd Małgorzaty Terleckiej-Reksnis i Maryla. Życie Marii Antoniny Maryli Rodowicz i Marii Szabłowskiej. Dziękuję pani Karolinie Felberg-Sendeckiej za rozmowę, która przyczyniła się do powstania tekstu.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również