"Bullet train" to nowy film Brada Pitta. Widać, że aktor dobrze bawił się na premierach i w czasie kręcenia scen do tej produkcji, ale czy widz wyjdzie z kina równie usatysfakcjonowany? Zależy czego oczekujecie od letniej rozrywki. Jeśli zgrabnych scen bijatyk, nieskomplikowanych i często prowadzących donikąd, lecz na swój sposób zabawnych dialogów, to ten dwugodzinnych film spełni jego oczekiwania.
„Bullet train” nie ma w sobie świeżości „Podziemnego kręgu” czy „Pulp Fiction”. Nie ma też wdzięku „Depresji gangstera”, ani tym bardziej „Deadpoola”. Nie aspiruje nawet do miana hitu tegorocznego lata, w tym przypadku palma pierwszeństwa należy bezapelacyjnie do „Top Gun. Maveric”. Przeciwnie, najnowszy film z Bardem Pittem w roli głównej, to odgrzewany kotlet podlany sosem sprawdzonych gagów i schematów kina akcji, ale zagrany na tyle lekko i z dystansem, że stanowi niezłą rozrywkę. Jakby w myśl powiedzenia, że najlepiej bawimy się przy utworach, które już znamy.
„Biedronka/Ladybug”, to pseudonim złodzieja na emocjonalnym rozdrożu, w którego postać wcielił się Bard Pitt. Pan w średnim wieku, szukający sensu życia w gabinecie terapeuty i sprzedający swoje psychologizujące „odkrycia” każdemu, kto tylko zechce go słuchać z niechęcią przyjmuje kolejne zlecenie. Tym razem musi po prostu ukraść walizkę z najszybszego pociągu na świecie (akcja rozgrywa się w Japonii) i wysiąść z nią na najbliższej stacji, ale jak to zwykle bywa, sprawa szybko się komplikuje.
Nakręcony na podstawie książki Kotaro Isaki film opowiada o spotkaniu kilkorga płatnych zabójców. Z drobnymi odstępstwami, w grę wchodzą jeszcze prywatne animozje czy zemsta, wszyscy chcą tego samego, czyli walizki. Metalowej z naklejką pociągu. O czym nie wie nasz sympatycznych bohater w kryzysie wieku średniego.
Czy mu kibicujemy? Tak, o ile wytrzymamy szalone tempo narzucone przez reżysera, irracjonalne ilości czerwonej farby oraz menażerię coraz bardziej dziwacznych postaci. W "Bullet train" są równie niezrównoważeni, jak i niepodobni do siebie bliźniacy, zła dziewczynka w stylu bohaterki japońskiej anime, kolumbijski mściciel, sadystyczna morderczyni, zdesperowany ojciec umierającego dziecka, samuraj, zły Rosjanin, a nawet w epizodach Channing Tatum i Ryan Reynolds. I oczywiście wyważony, bez względu na okoliczności, głos w słuchawce należący do szefowej „Ladybuga”, czyli Sandry Bullock. Każdy znajdzie tu coś dla siebie i racje, niemal każdej postaci, są dla widza zrozumiałe. Szczerze wzrusza postać samuraja zagrana przez Hiroyuki Sanadę, bawi nienagannie ubrana „Mandarynka” w wykonaniu Aarona Taylora-Johnsona, a nawet zły Rosjanin Michaela Shannona ma w sobie ludzki pierwiastek.
Nasz „Ladybug” dwoi się i troi, żeby sprostać wymaganiom swojej szefowej. Stosuje uniki, kwieciste oracje, wchodzi w jałowe polemiki, sięga po pistolety, noże, i co tam jeszcze wpadnie mu w ręce, pokazując, że nic, co pochodzi z kina akcji nie jest mu obce. Podobno 95% popisów kaskaderskich Brad Pitt wykonał sam. Jeśli tak, to chylę czoło przed sprawnością mężczyzny po przejściach i postaci z kryzysem wieku średniego. Nie jest to film wybitny, ani nawet zaskakujący, ale widać, że artyści starają się, abyśmy nie wyszli z kin z poczuciem straconego czasu. To dobra, mimo że niewymagająca rozrywka na upalne dni i chłodne wieczory. Dziwi mnie narzekanie niektórych krytyków i pytania o to, co kierowało laureatem Oscara, że wybrał tak ograny scenariusz? To tak, jakby wymagać od Meryl Streep tłumaczenia się z obecności w komediach typu: „To skomplikowane” czy „Serce nie sługa”?
Czy „Bullet train” przekreśla dokonania Pitta? Absolutnie nie, zwłaszcza, że partnerują mu ciekawi aktorzy, jak Hiroyuki Sanada i Michael Shannon.
W końcu pojawia się też Sandra Bullock. W zasadzie więcej zyskałaby, gdyby pozostała intrygującym głosem w słuchawce, bo aktorka coraz bardziej przypomina własnego awatara niż samą siebie. Rozumiem wymagania Hollywood, presję mediów społecznościowych i walkę z upływem czasu, ale dzisiaj coraz więcej aktorek idzie w ślady Nicole Kidman czy Gillian Anderson, które uzależnienie od medycyny kosmetycznej zastępują akceptacją siebie. Nie jest to łatwy proces, ale dla aktorki niezbędny. Wierzę, że doczekamy się ról Bullock akceptującej siebie i autentycznej.
Zobacz zwiastun "Bullet Train":