Historie osobiste

"Córka wzięła ślub za granicą. Czekałam na ten dzień, ale nie zostałam zaproszona..."

"Córka wzięła ślub za granicą. Czekałam na ten dzień, ale nie zostałam zaproszona..."
Córka wzięła ślub na Bali, ale mnie nie zaprosiła
Fot. Agencja 123rf

Byłam ogromnie rozczarowana, że nie zostałam zaproszona na ślub Amelii. Najważniejszy dzień w życiu mojego dziecka, a ja kilka tysięcy kilometrów dalej. 

 

O ironio, mniej więcej w tym samym czasie przyjaciółka zaprosiła mnie na ślub swojej jedynaczki. Obie nasze dziewczynki dorosły, dobrze im się układało, w życiu zawodowym i uczuciowym, obie dojrzały do małżeństwa, tyle że Amelia wyszła za mąż bez mnie. Na pocieszenie miałam zdjęcia i filmy.

Ślub na Bali

Dzieciaki nie chciały typowej imprezy, hucznego polskiego wesela, łączącego się z wielkimi kosztami i obecnością ledwie znanych krewnych, których „wypada zaprosić”. Zamiast tego zaplanowali wakacje marzeń na Bali, a w środku tych wakacji – ślub.

Nawet nie mogłam pomóc w przygotowaniach. Amelia i Piotr załatwili, co trzeba, w konsulacie, a o resztę zadbała profesjonalna firma, tak żeby nie zabrakło żadnego dokumentu, a oprawa odpowiadała życzeniom młodej pary. W ich święcie towarzyszyli im tylko świadkowie, para najbliższych przyjaciół. Suknię i garnitur kupili już na miejscu, bo „nie ma sensu wieźć tych ciuchów przez pół świata”.

Ceremonia odbyła się na plaży. Amelia wyglądała ślicznie i uroczo w prostej, koronkowej sukience. Piotr w jasnym garniturze prezentował się swobodnie i elegancko zarazem. Wokół było pełno kwiatów, w tle plaża, szmaragdowe fale… Sceneria jak z bajki, iście kinowa. Kto nie widział takiego ślubu w jakimś filmie? Albo nie słyszał, że znajomy znajomego uległ nowej modzie i wybrał ślub za granicą. Nie sądziłam jednak, że moja córka zdecyduje się na tę opcję. Zupełnie się tego nie spodziewałam.

 

Ślub, ale nie córki

Oglądałam zdjęcia i filmy z Bali, a potem pomagałam przyjaciółce w organizacji ślubu dla jej Tosi. Trzystu zaproszonych gości oznaczało mnóstwo pracy. Hotel, menu, muzyka, wystrój sali, wybór sukni, makijaż… Zajmowałam się podziękowaniami dla gości i znalezieniem animatorki, która zaopiekuje się dziećmi w trakcie imprezy. Irena była już niemal u kresu sił, gdy dotarłyśmy do punktu: wyboru tortu. I coraz ciężej wzdychała, pokrywając kolejne rachunki wysokości średniej krajowej.

– Zazdroszczę ci – mówiła. – Amelka uciekła na Bali i uniknęłaś całego tego cyrku. Po wszystkim chyba ja też gdzieś ucieknę.

Uśmiechałam się, bo cóż miałam powiedzieć. To była decyzja moich dzieci, którą mogłam jedynie zaakceptować. Nie dali mi pola do dyskusji. Nie wzięli pod uwagę moich uczuć. Świat się zmienia, młodzi żyją inaczej i chcą czegoś innego niż ich rodzice czy dziadkowie. Mają do tego prawo. A ja mam prawo czuć żal, że nie towarzyszyłam córce w tej ważnej chwili.

Martwiłam się też, czy ten ślub będzie w ogóle ważny w Polsce. Zawarty gdzieś na końcu świata, bez obecności rodziny i znajomych, jakby się czegoś wstydzili. A to przecież zobowiązanie na całe życie!

 

Zastaw się, a postaw się

Tymczasem córka Ireny była gwiazdą na swoim ślubie. Państwo młodzi przyjechali bryczką. Przyjęcie odbywało się w eleganckim hotelu. W restauracji posiadającej gwiazdkę w przewodniku Michelin podano wykwintną kolację. Do tańca przygrywał gościom świetny zespół, ponoć znany. Wszyscy doskonale się bawili. Tylko Irena i jej mąż wydawali się dziwnie bladzi, jakby któreś z wymuskanych dań im zaszkodziło.

Więc może Amelka miała rację, rezygnując z tej całej pompy i szyku, myślałam, patrząc na wielkie wesele bardziej krytycznym okiem. Przy takiej liczbie gości młodzi nie byli w stanie porozmawiać z każdym. I czyje marzenie spełnili tym weselem? Swoje? A może tych słabo znanych krewnych? Bo na pewno nie rodziców Tosi. Irena brzmiała szczerze, gdy mówiła, że wolałaby się ze mną zamienić. Ale to nie znaczy, że po jakimś czasie nie będzie wspominać z nostalgią czasu spędzonego wspólnie z Tosią na wybieraniu sukni i tortu…

 

Czy wesele daje jakąś gwarancję

Niecałe trzy lata później umówiłyśmy się z Ireną u mnie, po pracy. Obydwie miałyśmy wieści i żadna nie chciała ich przekazywać przez telefon. Zgadywałam, o co chodzi. To będzie piękne popołudnie. Wreszcie się doczekałyśmy! I to obie naraz. Kiedy przyjaciółka przekroczyła próg mojego mieszkania, nie wytrzymałam i od razu ją uściskałam, gratulując:

– Wszystkiego najlepszego, babciu!

Dzień wcześniej Amelia oświadczyła mi, że spodziewa się dziecka. Wyczekiwanego niecierpliwie i z szeroko otwartymi ramionami, bo od dawna nie urodziło się w rodzinie nowe dziecko. A ja cieszyłam się na wnuka czy wnuczkę jak na wiosnę po bardzo długiej zimie. Byłam przekonana, że przyjaciółkę też rozpiera radość. Będziemy razem wychodzić z wózkami na spacery, będziemy…

Nie spodziewałam się łez. Smutku, nie szczęścia. Irena szlochała i nie mogła się opanować. Zabrałam ją do salonu, posadziłam w fotelu i czekałam, aż się uspokoi.

– Tośka się rozwodzi… – wykrztusiła z siebie.

– Co ty mówisz??!

Okazało się, że w małżeństwie Tosi od miesięcy działo się źle, że ich oczekiwania co do związku się rozminęły, o czym nie mówiła z prozaicznego powodu. Ze wstydu. Z obawy, co ludzie powiedzą. Raptem po dwóch latach od wspaniałego wesela ona chce brać rozwód? To po co w ogóle wychodziła za mąż?

 

Czy było warto?

Współczułam obu, Irenie i Tosi. Tym bardziej, że ja miałam do przekazania tak szczęśliwą wieść. Irena dopiero co odnowiła oszczędności, wydrenowane przez rachunki za huczne wesele, a teraz będzie szukać dla Tosi dobrego psychologa, by pomógł dziewczynie pozbierać się po rozwodzie.

– Widzisz, mówiłam, że ci zazdroszczę. Nie wydałaś majątku, uniknęłaś tej całej histerii weselnej, a co najważniejsze Amelka jest nadal szczęśliwa i zostanie mamą. Pogratuluj jej ode mnie i uściskaj – wyszlochała, uśmiechając się przez łzy. Z przykrością dowiedziałam się o problemach Tosi. Rozwód to nie koniec świata, ale też nic przyjemnego.

Czy rodzaj wesela i sposób brania ślubu cokolwiek gwarantują, poza ważnością małżeństwa? Nie. Za to, jak się okazało, mogą wywoływać wyrzuty sumienia i opory przed zakończeniem nieudanego związku.

Byłam rozżalona na córkę, że zerwała ze ślubną klasyką i zrealizowała swoje marzenie, kosztem moich wyobrażeń i oczekiwań. A to przecież było jej ważne wydarzenie, jej życiowe święto. Amelka i mój zięć już wtedy dobrze znali siebie i swoje pragnienia. Nie ulegli społecznej presji. Nie potrzebowali koni, gołębi ani gromady ludzi, z której połowy w ogóle nie znali, by ślubować sobie miłość i wierność. Mnie pozostało odrzucić raz na zawsze zbędne sentymenty i w pełni cieszyć się ich szczęściem.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również