Pozwoliłam córce z rodziną wprowadzić się do mojego domu na jakiś czas. Nie pomyślałam, że zaczną wprowadzać własne porządki. Boję się, że doprowadzona do ostateczności wybuchnę gniewem, powiem o kilka słów za dużo…
Od kilku tygodni dokucza mi bezsenność. Nie potrafię dostosować się do nowego trybu życia, narzuconego mi przez córkę i jej rodzinę. Anita zajęła piętro mojego domu, a ja zostałam zmuszona do zamieszkania w pokoju gościnnym. Nigdy go nie lubiłam, bo jest bezosobowy jak pokój hotelowy. Na dodatek przeszkadzają mi dochodzące z piętra hałasy. Paweł, mój zięć, do późna słucha jazzu albo muzyki poważnej, bo – jak tłumaczy mi córka – w ten sposób odreagowuje stres.
– Ciesz się, że nie jest fanem rocka albo heavy metalu! – dodaje ze śmiechem.
Tak, po prostu szczęściara ze mnie... Jakoś umyka mojej córce, że ostrych i przenikliwych dźwięków aż w nadmiarze dostarczają jej dzieci. Ciągle się ze sobą kłócą, jakby określenie „zgodne rodzeństwo” ich obrażało. Wspólny front przyjmują tylko w jednej kwestii: trudno je zapędzić do łóżek o przyzwoitej porze. Cisza nocna o dziesiątej? Bez szans.
Anita wyraźnie nie radzi sobie z własną rodziną. A jej nieporadność odbija się na mnie i moim samopoczuciu. Dom pogrąża się w błogiej ciszy dopiero około drugiej w nocy, a wtedy nie mogę już porządnie, głęboko zasnąć. Córka podśmiewa się ze mnie, że kiedyś nie chodziłam spać z kurami. Owszem, ale kiedyś byłam młodsza, a teraz mam sześćdziesiąt dwa lata i prawo do spokoju.
Chciałam wesprzeć córkę, dlatego się zgodziłam, ale wspólne mieszkanie coraz bardziej mnie męczy. I sama jestem sobie winna. Należało na dzień dobry ustalić zasady pokojowej koegzystencji. A ja pozwoliłam, by weszli mi na głowę.
Anita przemeblowała całe piętro, gdy tylko się wprowadzili. Sprzedała też kuchenny stół, właściwie bez konsultacji ze mną. Pewnego ranka po prostu pstryknęła kilka fotek, a potem wystawiła go na sprzedaż na lokalnym portalu ogłoszeniowym. Tego samego popołudnia przyjechał kupiec, a ja stałam oniemiała w korytarzu i ze łzami w oczach patrzyłam, jak zabiera mój ulubiony mebel. Byłam z nim związana sentymentalnie. Pamiętał czasy, gdy Anita była mała, a ona teraz…
– Mamo, daj spokój. Ten stół ledwo stał, poza tym teraz byłby dla nas za mały. – Córka poklepała mnie po ramieniu. Pocieszająco, protekcjonalnie?
Zagryzłam zęby i nic nie odpowiedziałam.
Nowy stół był olśniewająco biały i zdecydowanie za duży, wcale mi się nie podobał. Anita i Paweł ustawili go pod oknem, ale i tak mi przeszkadzał, kiedy robiłam cokolwiek w kuchni.
– Potem kupię ci mniejszy, jeśli chcesz – próbowała mnie udobruchać córka, widząc, że nadal mnie mierzi jej samowolka. – A ten zabierzemy do nowego domu.
– Jeżeli się go dorobicie – burknęłam. – Mieliście oszczędzać, więc nie powinnaś tracić pieniędzy na nowe meble, które nie są mi tutaj potrzebne.
– Nie martw się, jesteśmy na dobrej drodze. Mamy już działkę w świetnej okolicy – szczebiotała Anita, nie zważając na mój uszczypliwy ton. – To nie będzie zwykły dom, mamo.
– Tak, tak, mówiłaś już. To będzie dom waszych marzeń.
Na razie wyszłam z mojego, żeby ochłonąć, zanim emocje wezmą górę. Próbowałam odetchnąć w ogrodzie, ale niewielka przestrzeń była teraz zagracona zabawkami dzieci. Na środku stała plastikowa zjeżdżalnia, obok trampolina, a w rogu olbrzymi basen. Na domiar złego wnuki całkowicie zniszczyły moje rabatki.
– Moglibyście zachowywać się trochę ciszej! – strofowałam je, ale rozbrykane dzieciaki nic sobie z tego nie robiły. Kiedy Anita je do mnie przywoziła raz na dwa tygodnie, wydawały się o wiele grzeczniejsze. Nie lubię marudzących ludzi, a przez tę zwariowaną rodzinkę zmieniałam się w zrzędę.
– Przestań, mamo. Przecież to tylko dzieci. Zapomniałaś już, jaka ja byłam? Cieszą się z ogródka, w bloku tego nie miały – tłumaczyła mi córka, momentalnie podnosząc mi ciśnienie.
Bo owszem, mają z Pawłem własne mieszkanie. Urządzali je z takim pietyzmem, jakby miało służyć za lokal pokazowy najlepszego architekta wnętrz. Co z tego, że w bloku? Wiele rodzin marzy choćby o kawalerce na własność, ale mojej córce zawsze było wszystkiego mało. Wciąż chciała więcej i więcej. To pewnie ona wymyśliła, że wprowadzą się do mnie, a swoje mieszkanie wynajmą. Pozyskane w ten sposób pieniądze będą odkładać, by móc jak najszybciej wybudować swój wymarzony dom.
Na początku nawet się ucieszyłam, że młodzi są tacy obrotni. Bez wahania zgodziłam się przyjąć ich pod swój dach. I oczywiście nie chciałam żadnych pieniędzy – sama zajmę się rachunkami, dzięki czemu więcej odłożą. Szkoda tylko, że zamiast to docenić, potraktowali pobyt u mnie jak wakacje od oszczędzania prądu i wody. Ich niefrasobliwość była nieekologiczna, to raz, a dwa, generowała spore koszty. Wszędzie paliło się światło. Telewizora prawie nie wyłączali. I dzieci, i oni używali komputerów. Córka ciągle coś piekła w elektrycznym piekarniku. A wieczorem wszyscy brali długie prysznice. Ale zwróciłam im uwagę dopiero wtedy, gdy odkryłam, że mają uchylone okno w sypialni i odkręcony do maksimum kaloryfer.
– Pokój się wietrzy, a potem zamykam okno. Wtedy nie trzeba grzać.
– Oj, mamo… nie bądź taka.
Czyli jaka?
Nieużyta, bo chcę, by liczyli się z moim zdaniem i bardziej mnie szanowali? By stosowali się do zasad, jakie u mnie panowały? To był w końcu mój dom. Anita sama powinna o tym wiedzieć i pilnować rodziny. To nie moja rola, by wychowywać jej dzieci, a tym bardziej jej męża.
Zięć również mi się naraził, gdy urządził po swojemu garaż mojego zmarłego męża. Nie rozumiał moich pretensji, że wyrzucił stare opony i inne „klamoty”.
– Przynajmniej teraz jestem tam funkcjonalnie i przestronnie.
Po dwóch miesiącach to ja zaczęłam się czuć jak gość we własnym domu i nie potrafiłam temu zaradzić.
Mijają kolejne miesiące, do celu wciąż było daleko. Anita nie dostrzega, że nazbyt zaznaczają swoją obecność. Uważa chyba, że powinnam być im wdzięczna. Dzięki nim dom tętni życiem, a ja nie jestem samotna. Owszem, czasami mnie to cieszy, z podkreśleniem słówka „czasami”. Na ogół wolę ciszę i spokój.
Muszę coś zrobić. Inaczej, doprowadzona do ostateczności wybuchnę gniewem, powiem o kilka słów za dużo… Nie chcę zniszczyć naszych relacji. To musi być rzeczowa rozmowa, na chłodno. Z tym właśnie mam problem.
Parę razy próbowałam i wycofywałam się. To niesamowite, jak asertywność, której nigdy mi nie brakowało w życiu zawodowym, zanika, gdy mam być stanowcza wobec bliskich osób. Stresuję się na myśl o tej rozmowie. Nie wiem, jak ją poprowadzić, by potraktowali mnie poważnie i odtąd szanowali moje uczucia.
A jeśli obiecają poprawę i… nic się nie zmieni? Co mam zrobić? Wyrzucić ich?
Swoją drogą nie mam pojęcia, jak kiedyś funkcjonowały rodziny wielopokoleniowe, żyjące pod jednym dachem. Ja nie mogę się doczekać, kiedy się wyprowadzą i zaczną mnie po prostu odwiedzać, tak jak dawniej.