W trudnych czasach modlimy się o cud. Ale zamiast wierzyć w ingerencję sił nadprzyrodzonych, lepiej uwierzyć... w siebie. I sprawczą moc optymizmu - doradza psycholog, prof. Bogdan Wojciszke.
W sondażu CBOS 68 procent Polaków przyznało się do wiary w cuda! Dlaczego ufamy siłom nadprzyrodzonym, skoro one jakoś nie działają?
Bogdan Wojciszke: Dla wielu „wiara w cuda” to nadzieja na pomyślny rozwój wydarzeń, który zapewni nam los, choć nic tego nie zapowiada. Widzę wśród nich dwa typy osób. Pierwsi za wszelką cenę chcą, by było dobrze, a oczekiwanie na cud przenosi ich w pewien sposób w tę nieistniejącą, lepszą rzeczywistość. Drudzy wolą nie myśleć, więc za cud uznają to, czego nie rozumieją.
Z cudami jest jak z teoriami spiskowymi. Jedne i drugie objaśniają świat w uproszczony sposób – cuda pozytywnie, teorie spiskowe negatywnie, ale w obu przypadkach chodzi o potężniejsze od nas siły, które realizują nieznany nam plan.
Taka wizja pozwala żyć iluzjami i nie zmusza do poszukiwania racjonalnego wytłumaczenia ani wyjścia z sytuacji. To spora ulga dla niektórych – usprawiedliwia bierność.
Zaskoczyła mnie informacja, że ci, co wierzą, że coś pozytywnego przytrafiło im się w sposób niewytłumaczalny, potrafią się tym cieszyć bardziej niż inni.
To prawda.
Potwierdzają to badania profesora Gilberta z Harvardu. Odkrył on, że jeśli ludziom zdarza się coś dobrego i umieją to racjonalnie wyjaśnić, szybko przestają się z tego cieszyć.
„Dostałam świetną pracę, choć nie miałam odpowiedniego doświadczenia, pewnie dlatego, że poleciła mnie znajoma” – myślimy i powód do szczęścia powszednieje, staje się czymś zwyczajnym. Ta sama historia opowiedziana w wersji: „To nie miało się prawa zdarzyć! Szukali kogoś z 10-letnim doświadczeniem, nie miałam go, a dostałam pracę!” - ustawia zdarzenie w kategorii małego cudu. Jesteśmy szczęściarzami! Los na wyróżnił!
Czujemy, że przydarzyło się nam coś niezwykłego, więc sami stajemy się trochę nieprzeciętni?
A kto nie lubi tak się poczuć?! To tłumaczy skłonność wielu ludzi, by podtrzymywać w sobie wiarę, że cuda czasem są możliwe. Nie musi chodzić o zdarzenia magiczne. Lubimy dopatrzyć się „cudu” w pomyślnym zbiegu okoliczności i nie banalizować go racjonalnym wytłumaczeniem.
Mnie ostatnio wydarzył się cud. Dużo myślałam o tym, że potrzebuję dopływu gotówki. Nic go nie zapowiadało. Nagle dowiedziałam się, że przez rok wystawiałam zaniżone faktury i dostanę wyrównanie. Pierwsza refleksja: „Ależ moje myśli mają moc!”.
To bardziej atrakcyjne wytłumaczenie niż „przeoczyłam coś w fakturach i księgowa to zweryfikowała”, prawda? Ludzie mają skłonność do widzenia świata w taki sposób, by było im lepiej. Nawet racjonaliści dopuszczają wiarę w „zbiegi okoliczności”.
Takie nastawienie do życia zwiększa podświadome poczucie bezpieczeństwa: oto są dobre siły, które kontrolują mój los, gdy mi zabraknie pieniędzy, coś wykombinują i dorzucą kilka groszy, a gdy będzie mi się działa krzywda, też mnie uratują. Dotąd brzmi to sympatycznie, ale konsekwencją takiego myślenia, niestety, bywa ucieczka od odpowiedzialności.
„Czekam na cud, bo sam w kryzysie nie podołam”. To już bywa niebezpieczne.
W trudnych czasach, jak dziś, gdy czujemy większą niepewność, mocniej pragniemy cudów, które przyjdą nam na pomoc?
Tak. Wiele osób straciło grunt pod nogami, sytuacja je przerasta, jest nieprzewidywalna.
Czujemy lęk. Nie dziwi, że w pierwszym odruchu pojawia się myśl: niech jakaś potężniejsza ode mnie siła pomoże. Taka ufność może redukować lęk, ale skłania też do bierności, skutkiem czego przestajemy się starać.
Dlatego wiarę w cuda jako sposób na trudne czasy na dłuższą metę odradzam.
A na krótszą widzi pan jakieś jej zalety?
Może chwilowo poprawiać humor, dawać iluzję, że „jakoś to będzie, bo przecież siła wyższa czuwa nade mną, wystarczy, że cierpliwie poczekam”. Jednak gdy czekamy, a pomocy jak nie było, tak nie ma, zalewa nas frustracja, rozgoryczenie, które nie wiadomo do kogo zaadresować. Wtedy wierzący w cuda upadają na duchu. W zamian zdecydowanie polecam przeformatowanie myślenia w kierunku sprawczego optymizmu.
Czym się różni wiara w cuda od optymizmu? W jednym i drugim przypadku ufamy przecież, że czeka nas dobra przyszłość?
Różnica jest oczywista.
Optymiści mają poczucie, że w znaczący sposób wpływają na swoje życie. Nie mówią: „Będzie dobrze, wydarzy się coś pozytywnego”, tylko: „Będzie dobrze, bo zadziałam i to coś zmieni”.
Działanie zwiększa poczucie kontroli nad sytuacją, a to zachęca do wzięcia losu we własne ręce. Konsekwencją bywają tzw. samospełniające się proroctwa.
Tu jestem sceptyczna. Co pan ma na myśli?
Jeśli tracę pracę i czekam, że „coś dobrego się wydarzy”, raczej się nie doczekam. A jeśli mówię sobie: „dam radę, gdzieś na pewno potrzebują kogoś z moim doświadczeniem, znajdę pracę”, po czym rozsyłam oferty i dzwonię po znajomych, istnieje szansa powodzenia.
Myśli zmieniają zachowania, to wpływa na sposób postrzegania nas przez innych i może wywołać zmianę w życiu. By tego doświadczyć, proponuję eksperyment. Proszę przyjąć, że jakaś osoba, do tej pory pani obojętna, panią lubi i postarać się w to uwierzyć. Po niedługim czasie zacznie pani zauważać gesty sympatii ze strony tego kogoś. I to nie będzie cud spowodowany życzeniowym myśleniem.
Pani po prostu mimowolnie będzie tego człowieka traktowała lepiej niż dotąd, uśmiechnie się na jego widok, powita go cieplej – to się zadzieje instynktownie. Prawa psychologii spowodują, że ta osoba odwzajemni przyjazne gesty. To racjonalny, udowodniony mechanizm na tworzenie samospełniających się proroctw w relacjach. Zmiana nastawienia do sąsiadki, szefowej wywoła zmianę w waszych stosunkach. W to akurat warto uwierzyć i spróbować.
Poza samospełniającym się proroctwem na rzecz optymistów działa jeszcze jeden potężny, choć prosty czynnik – wysiłek.
Brzmi mniej spektakularnie niż „cudowny zbieg okoliczności”, ale psycholodzy i tu odkryli ciekawą prawidłowość: im więcej wysiłku wkładamy w jakąś czynność, tym większe staje się przekonanie, że damy radę. A im częściej myślimy, że damy radę, tym więcej robimy i tym więcej nam się udaje.
Jest nawet powiedzenie: „Jeśli uważasz, że dasz radę, masz rację. A jeśli uważasz, że nie dasz rady, to też masz rację”.
Wiara w sens własnych działań połączona z wysiłkiem może przenosić góry. I to, co daje się osiągnąć, może zakrawać na cud.
Choć muszę zaznaczyć, że optymistami powinniśmy być nie na etapie formułowania celów, ale później, gdy je realizujemy i dążymy do celu. Każdy zna kogoś, kto przeszacował możliwości spłacenia kredytu hipotecznego we frankach, nie oceniając ryzyka walutowego. Ten ktoś uwierzył w cud ekonomii: że złoty będzie się nieustająco umacniał.
Natomiast gdy już ten kredyt zaciągnęliśmy, trening optymistycznego myślenia podparty przekonaniem, że „działanie zawsze coś zmienia”, może nas wesprzeć.
Ale gdy jesteśmy w kryzysowej sytuacji, choćby z przerastającym nasze możliwości kredytem, niełatwo się zmobilizować. Co może wtedy pomóc?
Obiektywnie patrząc, skoro żyjemy, musiało nas spotkać w życiu jednak mniej złego niż dobrego. Niezależnie od tego, jak wielka jest dziś nasza chandra. Warto to sobie uświadomić. Prawa psychiki są jednak takie, że to, co dobre, szybko przestajemy dostrzegać, uznajemy za normę.
Nasz umysł chętnie koncentruje się na porażkach i trudnościach. Czasem trzeba mu pomóc wrócić do równowagi. Tym zajmuje się nurt psychologii pozytywnej. Jej twórca, profesor Martin Seligman, uważa, że powinniśmy czasem zatrzymać się w biegu i policzyć „błogosławieństwa od życia”.
To nie muszą być wielkie rzeczy, raczej te, które otaczają nas na co dzień, ale ich nie dostrzegamy: że mam dach nad głową, że działa mi internet i mogę wykonać zdalną pracę, że zadzwoniła przyjaciółka, że... Najlepiej sami rozejrzyjmy się po swoim życiu i coś znajdźmy. Bez trudu wymienimy kilka czy kilkanaście takich rzeczy. A jeśli tę czynność powtórzymy wielokrotnie –podniesie się nasz subiektywny poziom poczucia szczęścia i optymizmu. I to nie będzie cud, tylko znów psychologia – jesteśmy tak skonstruowani, że instynktownie skupiamy uwagę na kłopotach. Jeśli świadomie zerwiemy z tą rutyną i zaczniemy koncentrować się na dobrych rzeczach, odczujemy skutki tej zmiany. Jestem pewien.
Są zdarzenia, które wymykają się racjonalnym wyjaśnieniom. Na przykład Wielka Orkiestra Świątecznej pomocy. Od 30 lat zalicza rekordy zebranych pieniędzy. Ludziom się nie znudziło. To nie cud?
Raczej wielki zbiorczy wysiłek poparty optymizmem Jurka Owsiaka i niestrudzonym działaniem mnóstwa ludzi – do tego właśnie przekonuję! Trudno o lepszy przykład sprawczego optymisty. Pomaga i to, że Orkiestra gra raz do roku, więc uważamy ją za coś niezwykłego, trochę cud. Gdyby spowszedniała i zaczęlibyśmy postrzegać ją jak naturalny element krajobrazu, nie robiłaby wrażenia – może mijalibyśmy nawet wolontariuszy z irytacją? Ale raz na rok wrzucamy pieniądze, bo chcemy przyczynić się do tego, że „jakimś cudem” znów zostanie pobity kolejny rekord. I w takie cuda, których sami dokonujemy, szczerze wierzę!