Wojciech Smarzowski od lat jest jednym z najbardziej bezkompromisowych reżyserów polskiego kina współczesnego. Jego najnowszy film, "Dom Dobry", potwierdza, że temat moralności, relacji rodzinnych i społecznych ran – zwłaszcza tych niewyrażonych – wciąż budzi jego emocje. A po obejrzeniu tego filmu - obudzi nasze.
Kilka godzin po projekcji nie mogłam nic mówić. A przecież wiem, że istnieje przemoc domowa. Znam kilka kobiet, które jej doświadczyły. Jedna wyrwała się ze związku po kilku latach, ale nigdy nie zapomnę jej stuporu i pustki w oczach. Wywiozłam ją na wakacje i puszczałam w kółko "Don`t Give Up". Odbudowała swoją siłę i życie. Druga - nigdy nie odeszła od przemocowego męża, zmarła umęczona życiem, a na koniec wyglądała jak cień. Trzecia odważyła się odejść dopiero, kiedy jej partnera zabrała policja. Zgłosili sąsiedzi. A jednak, mimo że znam te historie, po filmie "Dom dobry" nie mogłam długo dość do siebie.
Centralną osią filmu jest rodzina, której daleko do ideału. Z czasem zaczynamy rozumieć, że to tu podcięto skrzydła dziewczynie, która kiedyś stanie się ofiarą (Gośka - w tej roli bardzo dobra Agata Turkot). Każdy z bohaterów nosi własne tajemnice, własne winy i własną frustrację. Milczenie staje się mechanizmem obronnym i jednocześnie tym, co niszczy więzy. I niszczy człowieka, który w sytuacji zagrożenia nie będzie umiał odczytać go, przeczuć i się bronić. A groza pojawia się szybko. Ukochany Gośki, Grzesiek (doskonały Tomasz Schuchardt) z przymilnego, czarującego słowami mężczyzny zmienia się w kontrolującego, mrocznego potwora.
Kiedy pojawia się przemoc? Ten film nie daje prostych odpowiedzi, ale sugeruje. Po pierwsze: przyzwolenie. Kiedy ktoś raz cię uderzy i zostaniesz, uderzy cię drugi raz. Ona - choć w szoku - została. Kiedy ktoś cię poniża, upokarza i kontroluje - uciekaj. Ona - choć ze łzami w oczach - została. Kiedy ktoś mówi ci, że jesteś nikim - nie narzucaj się. Odejdź. Ona nie odeszła. Oczywiście - nie jest łatwo uciec, kiedy nie ma się dokąd. Ten film idealnie pokazuje mechanizm stawania się ofiarą. Za dużo złych doświadczeń niosła Gośka od lat. Miała potencjał, trochę pieniędzy, znajomość języka. Ale to było za mało. Nie miała wspierającej matki (Agata Kulesza), rodziny (siostra alkoholiczka), nie miała przyjaciół.
I choć Smarzowski zwykle prowadzi nas przez mroki i nie daje nadziei, tym razem zrobił inaczej. Pokazał, niczym Kieślowski w "Przypadku", dwa możliwe zakończenia. W jednym Gośka zostaje u boku przemocowego męża, za którym stoi siła, władza, pieniądze i system. W drugim - ktoś podaje jej rękę. Oba zakończenia - jak u Kieślowskiego (tam były trzy) - zbiegają się w jednym punkcie. Tylko, że w "Przypadku", każda wersja kończyła się tragedią, a u Smarzowskiego obie bohaterki (ta, która została i tak, która odeszła) spotkają się przy tym samym płocie. Ale po jego różnych stronach. A tak naprawdę w dwóch różnych światach.

Jak często u tego reżysera, obraz balansuje między groteską a dokumentalnym realizmem; między chwilą odpychającą a prowokującą do refleksji. Brud, brzydota, gwałt, fizyczność ludzkiego cierpienia – wszystko to reżyser pokazuje z dużą dawką realizmu. Ale nie jest to puste efekciarstwo – to realistyczne przedstawienie problemów, z którymi wielu może się identyfikować. Wielu widzów przypomni sobie własny dom. Niestety.
"Dom Dobry" to przykład kina, które nie daje łatwych odpowiedzi, ale stawia pytania. O to, co motywuje ludzi do milczenia; co dzieje się, gdy emocjonalny brud gnieździ się rodzinie, oraz skąd się biorą ofiary przemocy. Moim zdaniem film powinien zobaczyć każdy. Szczególnie kobiety. Ku przestrodze. Smarzowski pokazuje mechanizm rodzenia się przemocy i wskazuje dokąd ona prowadzi. Wyraźnie opisuje sprawcę (Schuchardt zasłużył na nagrodę za tę rolę). Pamiętajcie, jeśli ktoś was zamyka, kontroluje, sprawdza wam telefon, popycha, okłamuje, wyśmiewa.... ten ktoś prawdopodobnie pójdzie jeszcze dalej. Choć i to już wystarczy, by zakończyć historię. I to jak najszybciej, bo kiedy emocje narosną, może się skończyć jak w filmie.
"Dom dobry" w kinach od 7 listopada.