Wywiad

Bartosz "Fisz" Waglewski: "Miłość to ważna część opowieści o mnie"

Bartosz "Fisz" Waglewski: "Miłość to ważna część opowieści o mnie"
Bartosz "Fisz" Waglewski
Fot. Bart Pogoda

Fisz pierwszy zespół stworzył w szkole podstawowej. Nigdy nie zdradził muzyki. Na najnowszym albumie grupy Kim Nowak "My" Bartosz Waglewski przypomina: "Nie da się stać w rozkroku między dobrem a złem".

Fisz o nowej płycie

PANI: Po 11 latach przerwy Kim Nowak wraca z albumem „My”. Piękny prezent zrobił pan sobie na 45. urodziny. I nam. Zabiera nas pan w sentymentalną podróż do przeszłości.

BARTOSZ WAGLEWSKI (FISZ): Od szkoły podstawowej marzyłem, żeby mieć swój zespół złożony z grupy przyjaciół z osiedla, którzy słuchają podobnej muzyki, o podobnej wrażliwości. No i miałem. Na początku było „Pięć rodzajów szczęścia”. W klubie Remont w ramach przeglądu zespołów amatorskich „Szczypiorek” daliśmy pierwszy koncert. Pamiętam, że recenzja miała nagłówek „Trzynastoletni perkusista”. Mój brat miał wtedy 13 lat. To była sensacja. Gdy wychodził na scenę - znajomy nagrał to na VHS – słychać było krzyki publiczności: „Ej, masz mleko pod wąsem”. Rzeczywiście Piotrka nie było widać zza tych bębnów, ale kończyliśmy koncert brawami, bo robiliśmy duży hałas. Rock splatał się z rapem. Nie było żartów. Zespół rozleciał się w przykrych okolicznościach – chłopak, który grał z nami na gitarze, uzależnił się od heroiny. Drugi gitarzysta przeżył okres nawrócenia, słuchając zespołu Armia. Tak mocno się nawrócił, że skończył w klasztorze. Nigdy stamtąd nie wrócił, jego ciało znaleziono w tajemniczych okolicznościach. Znak czasów, pokolenia, które dojrzewało w latach 90.

W utworze „Bohaterzy” śpiewa pan: „Bloki, bloki. Po horyzont nic. Ciasno, ciasno, utoniemy w nim” i „Bohaterzy z osiedli. Tacy jak my”.

Mieszkaliśmy w blokach na warszawskim Ursynowie. Nasze życie toczyło się w dużej mierze na podwórku, to nas ukształtowało: pierwsze przyjaźnie, zakochania, wybory. Pamiętam, że mój ojciec czasami wychodził na balkon i krzyczał: „Bartek, Bartek, obiad!”, bo siedzieliśmy tam od rana do wieczora, wymieniając się kasetami, opiniami o płytach i słuchając różnych historii. Znaliśmy wszystkich. Tych, którzy kroili i trzeba było na nich uważać. Tych, u których w domu były przemoc i alkohol. Tych, którzy brali heroinę. Przeżyliśmy wielką falę brown sugar, która zdziesiątkowała naszych przyjaciół. Kiedy poszedłem do szkoły na Bokserskiej, to były inne bloki. Inny świat. My z Ursynowa musieliśmy walczyć o swoje. O naszym świecie opowiadali Kurt Cobain i Beastie Boys. Muzyka była najważniejszą atrakcją. Na osiedlu mieliśmy piwnicę, gdzie mogliśmy się spotykać i grać. Piotrek uczył się grać na bębnach, miał swój pierwszy zestaw perkusyjny, ja grałem na basie.

 

 

Fisz: "Jestem ojcem trójki dzieci, z którymi spędzam mnóstwo czasu"

Ojciec Wojciech Waglewski dał wam kilka przykazań na przyszłość?

Raczej nie. Dzisiaj jestem ojcem trójki dzieci, z którymi spędzam mnóstwo czasu. Wtedy panował inny model wychowania. Byliśmy z bratem bardziej obserwatorami. Mieliśmy szczęście, że nasi rodzice byli i są dobrą parą. Mieliśmy kolegów, którzy niechętnie wracali do domu, często nocowali u nas. To uczyło pokory, jak życie potrafi być skomplikowane, a z drugiej strony czuliśmy wdzięczność, że nasz dom daje poczucie bezpieczeństwa. Kiedy ojciec jechał w trasę koncertową, zostawaliśmy z mamą. Zawsze była czuła i wyrozumiała. Nie pamiętam jakichś szczególnych ingerencji. Długo mieliśmy z Piotrkiem wspólny pokój, więc dzieliliśmy wszystkie fascynacje muzyczne. Razem szukaliśmy swojej tożsamości, czego odbiciem był hip-hop. To było odcięcie pępowiny. Kombinowaliśmy godzinami, jak robi się taką muzykę: co to jest sampler, komputer - narzędzia, których mój ojciec w ogóle nie używał, ćwicząc sobie na gitarze i słuchając Jimiego Hendriksa. Tworzyliśmy własny świat. Z domu wyniosłem szacunek do artystów, którzy szli swoją drogą.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Pan Fisz (@fisz_official)

Fisz: "Warto być konsekwentnym"

To wasz rodzinny znak rozpoznawczy.

Zawsze podobało mi się u ojca, że konsekwentnie grał swoją muzykę, chociaż mody się zmieniały. Za każdym razem, gdy zaliczaliśmy gorszy okres, miałem z tyłu głowy myśl, że warto być konsekwentnym. I to się sprawdziło. Zastanawialiśmy się, czy Kim Nowak jest w stanie jeszcze cokolwiek zagrać. Po drugiej płycie wydawało mi się, że wszystko zostało już opowiedziane. Muzyka rockowa jest cudowna, ale ma już 80 lat! Ileż można A-dur łączyć z C-durem? Natomiast wyjście na scenę, ten krzyk, którego nie mam, grając z Tworzywem, spowodował, że cały czas bardzo dobrze pamiętaliśmy tamte koncerty. Nieformalnym liderem Kim Nowak jest Michał Sobolewski, świetny gitarzysta. Gra w sposób, który uwielbiam, bardzo emocjonalnie. Z wykształcenia jest pianistą, musiał odrzucić całą wiedzę wyniesioną z Akademii Muzycznej, żeby właściwie krzyczeć, płakać na tej gitarze. Założenie płyty było proste: gramy konkretnie, energetycznie. Utwory powstawały na próbach. Weszliśmy do studia na „setkę”, czyli wszyscy graliśmy jednocześnie.

Płyta nosi tytuł „My”. My to…?

Na płycie „my” to nasz zespół. Maszyna, która razem działa - tak widzę muzykę rockandrollową. A przy okazji tego utworu „my” to też moja rodzina. To się przeplata i uzupełnia, bo wychodząc na scenę i grając z Kim Nowak, czujemy się troszkę dziećmi. Moja córka kończy 18 lat. Ja, kiedy schodziłem do tej piwnicy grać rocka, miałem lat 15. Tyle, ile mój syn. Muzyka postpunkowa, rockowa zawsze nam pomagała odreagować sytuacje, z którymi się nie zgadzaliśmy. „My” to opowieść o czystej energii, o odpuszczeniu, którego mi ostatnio bardzo brakowało.

my_cover(sticker) (1) (2)

Płyta "MY", Kim Nowak, Premiera: 27.10.2023, Wydawca: Mystic Production

W „Garażowym psie” śpiewa pan: „Chodź tu, dziadku. Ustaw mnie. Byleby nie pod słońce. I zróbmy sobie zdjęcie. Zanim dorosnę. Zanim ty będziesz duchem...”.

Ten utwór jest dedykacją dla mojego dziadka. Zmarł dwa lata temu, dla mnie był postacią niezwykłą. Kiedy przyjeżdżaliśmy do niego, zawsze nam coś wręczał: czekoladę, książkę, w pewnym momencie zaczął nam kupować kasety z heavy metalem. To było zabawne. Na Ochocie, gdzie było kilka sklepików z muzyką metalową, stał się znaną postacią. Przychodził z naszą listą i kupował najbardziej krwawe okładki, jakie można było znaleźć, nie mieliśmy litości. (śmiech) Jakiś czas temu znalazłem zdjęcie, na którym stoję z kijem, mam długie włosy. Chciałem wyglądać jak prawdziwy metalowiec, a widać szczyla w koszulce Maradony. Dziadek zrobił to zdjęcie w Zakopanem. Kochał góry, często zabierał nas na górskie wycieczki, zresztą babcia pochodzi z Nowego Sącza, dosyć konserwatywnego miejsca, bardzo religijnego. Wtedy nie byłem tego świadomy, ale ten podział w naszej rodzinie wciąż jest namacalny. Dziadek, wiedząc, że rysuję komiksy, bardzo mnie w tym wspierał. Chodziliśmy do kiosku Ruchu po komiksy o Winnetou, później dostałem od niego całą serię kapitana Klossa. Przy okazji jednej z wypraw do Zakopanego zabrał mnie na wystawę Nikifora.

 

 

Jak wygląda apetyt na życie według Fisza?

A co z tym apetytem na życie?

Bardzo lubię życie, choć jak większość z nas zostałem wychowany w kulturze śmierci, którą przesiąknięty jest katolicyzm. W Polsce celebrowanie życia schodziło zawsze na drugi plan. Pierwszeństwo miało myślenie o cierpieniu, poświęceniu, bohaterstwie, życiu po śmierci i o tym, czy na nie zasługujemy, czy też nie. Znak krzyża jest dla mnie istotny, bo pokazuje mękę, ale daje też nadzieję, dziś jednak myślę, że garb grzechu narastał zbyt długo. Mam dosyć myślenia o śmierci. Wiem, że jest nieunikniona, ale z wiekiem zmieniła mi się perspektywa. „Apetyt” jest szczerym wyznaniem zakochania się w życiu. Odkrywania go na nowo po czterdziestce. Mimo bulgoczącego świata wokół życie jest cudem.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Pan Fisz (@fisz_official)

Fisz o rodzinie: "Otaczają mnie wspaniałe osoby, które kocham"

Ukojenie w tym „bulgoczącym świecie” dają…

…dom, rodzina, mimo że też jest tam czasami mnóstwo chaosu. Kiedy wracam z trasy koncertowej albo z trzydniowego wypadu z żoną na wieś, pierwszego dnia chodzę na czworakach, bo nie wiem, jak to wszystko ogarnąć. Każdy dzieciak jest inny, każdy chce co innego na obiad, każdy ma inny problem. O rany… (śmiech). Człowiekowi wydaje się, że jest królem świata z pawim piórem w tyłku, a w domu zawsze ktoś sprowadzi go na ziemię. Dlatego te powroty są takie ważne. Jestem bardzo osadzony w tym swoim czterdziestopięcioletnim życiu. I nie podoba mi się, że są sk***iele, którzy mi to poczucie spokoju, ładu i sensu demolują.

W utworze „Echo” śpiewa pan: „Potrzebujemy siebie nawzajem. Ty mnie tak jak ja ciebie. Kocham cię. Powtarzam jak echo. Kocham cię”. Miłość jest kotwicą?.

W „Apetycie” jest taki fragment „Trudno jest w nic nie wierzyć. Trudno jest zwłaszcza dzisiaj”. Religia mnie rozczarowała w wielu punktach, ale wiara w miłość, czyli coś, co nas przekracza, naznacza, jest rodzajem przyjaźni na całe życie, jest dla mnie głównym motywem działania. Jestem szczęściarzem pod tym względem. Otaczają mnie wspaniałe osoby, które kocham i sam czuję się kochany. Nasze dzieci to czują, widzą i cały czas – mimo że już próbują dosyć gwałtownie odcinać pępowinę - jeżdżą z nami na wakacje. Miłość to ważna część opowieści o mnie.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze magazynu PANI.

IMG_8913

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2023
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również