Łatwo nam krytykować kobiety, które wybierają drogę "na skróty" i zamiast rozwijać własną karierę, wiążą się z majętnym mężczyzną. Ale gdy taką kobietą okazuje się własna córka, wyrok nie zapada już tak łatwo.
Już jako niemowlę Liliana robiła wrażenie na ludziach swoją powierzchownością. Była ślicznym dzieckiem i wyrosła na piękną dziewczynę. Popularną, lubianą, niestety niespecjalnie ambitną. Przynajmniej w moim rozumieniu ambicji, takiej, która powinna cechować współczesną młodą kobietę. Czy mogłam temu jakoś zaradzić?
Były mąż lubi mi zarzucać, że nigdy nie miałam dla córki dość czasu, że kariera i pacjenci zawsze byli ważniejsi. "Gdyby Lilka zapisała się do ciebie na wizytę, może wreszcie zwróciłabyś na nią pełnię swojej uwagi", ironizował.
Więc to moja wina? Bo skupiałam się na budowaniu swojej renomy w świecie dermatologii, bo jeździłam na sympozja i konferencje, bo zarabiałam pieniądze, prowadząc własną praktykę? Przecież to równie ważne. Szymon kochał zawód nauczyciela, ale z jego pensji nie zbudowalibyśmy domu. To dzięki mojej pracy naszemu dziecku niczego nie brakowało.
Nawet gdy rozpadło nam się małżeństwo, Liliana nie straciła. Zyskała drugi dom, podwójne święta i urodziny, wakacje z jednym rodzicem, i z drugim. Tak na to patrzyłam. Zresztą Liliana nigdy się nie skarżyła. Przeciwnie, wygrywała tę sytuację dla siebie. Dlatego uważałam, że nie muszę się o nią martwić. Była bystra, sprytna, niezła w sztuce manipulacji, nie wątpiłam, że poradzi sobie w życiu.
Znałam ludzi takich jak ona, potrafiących owijać sobie innych wokół palca. Uroczych, uwodzących uśmiechem, komplementami. Gdyby nie była moją córką, podejrzewałbym ją o narcyzm. Ale Liliana…? Nie. To inny przypadek. Ponadprzeciętna uroda sprawiała, że miała lżej w życiu. Wszyscy się nią zachwycali. Wszyscy ją lubili. Dorośli i rówieśnicy. Nauczyciele ciągle ją chwalili, jakby fakt, że tak ładna dziewczynka na dokładkę dobrze się uczy, był ewenementem. W rodzinie też uchodziła za cudowne dziecko.
Ja się nad nią nie roztkliwiałam. Ale też nie stosowałam zbytniej presji. Nie żądałam szóstek i bycia najlepszą. Zdrowy balans. Tego się trzymałam. Kiedy ten balans się zachwiał? Czy wtedy, gdy powiedziała, że rezygnuje z lekcji rysunku, choć zdawała się mieć talent? Miała wtedy piętnaście lat. Pytałam i namawiałam, ale w końcu zbagatelizowałam jej milczenie, któremu towarzyszył wieloznaczny uśmiech. Przejdzie jej. Czy już wtedy obrała swoją drogę na przyszłość?
Sądziłam, że dorastająca Liliana ma ma słomiany zapał. Dlatego nie komentowałam jej wciąż nowych pasji. Po prostu płaciłam za lekcje i kursy. Tenis. Jazda konna. Gra na pianinie. Ikebana. Chiński. Hiszpański. Szkolenie z savoir-vivre. Jakby szukała tego, co polubi, albo zabijała nudę i nadmiar wolnego czasu. Podczas gdy ja posądzałam ją o powierzchowność, ona wytrwale realizowała swój plan. Jaki? Dowiedziałam się przed jej maturą. Oświadczyła, że nie wybiera się na studia. I znowu krzywy uśmiech, który przyprawiał mnie już o ciarki.
"Więc co zamierzasz? Być po prostu piękną? I do końca życia pozostawać na moim utrzymaniu?", spytałam wtedy. Liliana westchnęła, niemal wyniośle. "Bez obaw. Nie sądzę, byście długo musieli mnie utrzymywać. W tej roli widzę swojego męża", usłyszałam.
Pogubiłam się. Starałam się wybadać Lilianę i poznać jej plany na życie. To, co usłyszałam, pogłębiło moją konsternację. Dawno pogodziłam się z tym, że moja córka nie będzie prawnikiem, lekarzem ani naukowcem. Nie miała do tego talentu ani zacięcia. Ale lubiła bywanie, miała świetny gust i dryg do języków. Nie przyszło mi jednak do głowy, że wybierze karierę żony-trofeum.
Pytałam, czemu nie stawia na niezależność. "Wychodząc za mąż, za odpowiedniego mężczyznę, dużo szybciej osiągnę to, czego pragnę", brzmiała prozaiczna odpowiedź. Denerwowałam się. "Teraz jesteś młoda, ale z czasem uroda i młodość przeminą. Co zrobisz jak twój mąż się tobą znudzi, jak znajdzie inną?" Liliana przewracała oczami, jakby pytanie było dziecinne. "Zamierzam zadbać u korzystną dla mnie umowę przedmałżeńską. Poza tym, mamo… skąd przekonanie, że on się mną znudzi? Naprawdę aż tak nisko mnie cenisz?".
Zabrakło mi argumentów. Patrzyłam na Lilianę i pierwszy raz poczułam, że biorę jej stronę: "Bo właściwie, dlaczego nie?!"