Mieli wrażenie, że więcej ich dzieli niż łączy. Marcin się wyprowadził, a Nina radziła sobie w pojedynkę, ale wciąż wracały myśli o byłym partnerze i powodzie rozpadu ich związku. Czy zawalili, czy może tylko się pogubili? I czy jest sens dawać sobie drugą szansę?
Punkt zwrotny: parking podziemny w centrum handlowym, przy jej samochodzie ktoś czeka. Nina (44 l.) poznaje go po kilku krokach. Próbuje nazwać uczucia, które ją dopadają: złość i... nadzieja. Po co on tu przyszedł? Śledzi ją? Może chce jej powiedzieć coś, na co sama nie umiała się zdobyć? Nie, pewnie miałby kwiaty. Ale przecież nie jest sentymentalny. Jeszcze dziesięć metrów, osiem...
Powinna go przegonić? Puls przyspiesza. Dobrze mu z brodą – jednak się na nią zdecydował. Długo stoją naprzeciw siebie. Nareszcie Marcin (45 l.) pyta: – Może dalibyśmy sobie drugą szansę? Ja bym chciał... Nina w pierwszym porywie chce powiedzieć: – Daj spokój, za późno. Ale hamuje ten impuls. "Wsłuchaj się w siebie, zanim coś palniesz", mówi w myślach i słyszy swoje słowa: – Możemy o tym porozmawiać. Spacer w weekend, potem pub? Na pub nie ma ochoty, ale czy to ważne. Byle się spotkali.
Przez głowę przebiega jej myśl, że będzie musiała odwołać inne spotkanie. No i dobrze. Wszystko odwoła. Wieczorem dzwoni do matki: – Spotykam się wkrótce z Marcinem. Milczenie w słuchawce – Nina wie, że to oznacza wzruszenie. Matka go uwielbia: –Wy jesteście sobie pisani. Z dystansu więcej widać. Nie zawalcie tego. Wtedy zawalili. Poddali się. A może tylko się zagubili?
Zadawała sobie to pytanie tysiąc razy. Pierwszy raz w nocy, kilka godzin po tym, jak Marcin wrócił ze spaceru z psem i oznajmił: –Mam dość, odchodzę. Ostatni raz? Godzinę temu w sklepie, gdy oglądała sukienkę w kwiaty i dogoniła ją myśl, czy podobałaby się w niej Marcinowi?
Pewne związki mają chyba winietkę "Do ocalenia". Nawet jeśli był w nich ból, trudne słowa i łzy. Nina przyznaje: – Kłóciliśmy się ostro. I wcale nie o bzdury. Antykoncepcja – on długo był przeciw, pochodzi z konserwatywnej rodziny. Kredyt na większe mieszkanie – byłam na "nie". Ustępstwa i kompromisy przypłacaliśmy nerwami, krzykiem. "Włoskie małżeństwo" – mówili o nas. Nie mieliśmy ślubu, ale żyliśmy jak mąż i żona. Wszystko na pół – pieniądze, obowiązki, prawo decydowania.
Kiedy doniesiono mi o domniemanym romansie Marcina, od razu uznałam, że to prawda. Byłam zazdrosna, nie chciałam słuchać tłumaczeń: to bzdura, nic istotnego. Płakałam z żalu i złości – wspomina Nina.
Pocieszał ją Kuba, ich wspólny znajomy. Przystojny, spokojny, cierpliwy. – Tak, podobał mi się – przyznaje Nina. – A skoro nie mam pewności, że Marcin był mi wierny... Nie, stop! Przywoływałam się do rozsądku, choć imponowało mi, że kilka lat młodszy ode mnie mężczyzna patrzy na mnie z pożądaniem.
– Widzę, że macie kryzys, przetrwajcie to – radziła mama. Ale Nina zastanawiała się, czy nie jest z Marcinem już tylko z przyzwyczajenia. Wtedy przyszedł lockdown. On i ona razem przez całą dobę. Zaczęły się awantury o miejsce na biurku, o za szeroko otwarte okno, zbyt głośną rozmowę na Teamsach.
Przestałam układać włosy, on zaczął przeklinać. Nie podobał mi się w dresie i basenowych klapkach. Przestaliśmy uprawiać seks. Gdy Marcin wychodził na balkon i do kogoś dzwonił, byłam pewna, że do innej kobiety – mówi Nina.
Adam zbywał ją, mówiąc: – Masz paranoję. Nina przytyła od zajadania stresu. Zaczęli na siebie warczeć. I wtedy on się wyprowadził.
Nina wiedziała, że to Covid. Czuła ból gardła, miała duszności i gorączkę. Pozytywny wynik testu ją przestraszył. Zamknięta w domu błagała lekarkę, żeby nie wysyłała jej do szpitala. Da radę, pomogą bliscy. Jedzenie pod drzwi, telefony od zdalnych opiekunów – pomagało. Przerażała nowość – poczucie totalnej samotności. Brak Marcina, jego zdecydowania, pogody ducha, serdeczności.
Ale nie, nie odezwie się do niego – dyscyplinowała siebie. Postanowiła sobie, że przemęczy się jakoś, przeżyje, udowodni sobie, że jest silna. Tylko... po co to udowadnianie? Komu tym zaimponuje? A może on zadzwoni sam? Dowie się od kogoś, że jest chora? Może Kuba mu przekaże, że ona ma Covid?
Kuba przysłał esemesa z lakonicznym pytaniem: "Może ci w czymś pomóc?". Nawet nie zadzwonił. A Nina bardzo chciała, żeby ktoś przy niej był i naprawdę chciał pomóc. Okrył kocem, pocieszył, że obejdzie się bez tlenoterapii, że minie to dziwne zamroczenie w głowie. Bo ona nie może się skupić, czytać, zapomniała hasła do konta.
Marcin zadzwonił tydzień po diagnozie z pytaniem, dlaczego go nie poinformowała od razu. Zaraz przyjedzie, podda się kwarantannie, będzie przy niej. Nie ma innej opcji! Brzmiało tak szczerze, że Nina... poczuła się zbita z tropu. – Daj mi czas do namysłu. Jeśli będzie potrzeba, dam ci znać – powiedziała, odłożyła słuchawkę i... to dziwne, miała wrażenie, że czuje się trochę lepiej. Ale nie oddzwoniła.
– Podświadomie nie chciałam przyznać, że okazał się dojrzalszy niż ja. Potrafił wznieść się ponad to, co nas oddaliło. Ja dłużej pielęgnowałam żal – mówi Nina. – "Cholera, powinnam się od niego uczyć", pomyślałam, ale nie zadzwoniłam. Potem było mi głupio. A jednocześnie wystraszyłam się myśli, że on się więcej nie odezwie, że już nie będzie chciał się narzucać. Żyłam z tym strachem, ale nie potrafiłam się przełamać. Koleżanka, która była przekonana, że Marcinowi nadal na niej zależy, zaoferowała, że zadzwoni do niego za nią, i powie, że Nina nie ma siły. Ale Nina odmówiła.
Im lepiej się czułam, tym więcej miałam wątpliwości. Dużo nas różniło czy więcej łączyło? Nie chciałam się z nim spotkać, gdy byłam w złym stanie, chora, wystraszona. Jeśli ten związek ma mieć jakąś przyszłość, chcę się czuć w nim silna. Mieć pewność, że jestem z Marcinem z wyboru, nie ze słabości. – tłumaczy Nina. – Gdy wtedy zobaczyłam go przy samochodzie, poczułam, że czekałam na jego inicjatywę. To on się wyprowadził!
– Chodzi o uczciwy bilans zysków i strat? – uśmiechnął się Marcin w pubie, gdy Nina wyjaśniła mu swoje stanowisko. Powiedział, że myśli o tym podobnie. Nic na siłę. A jednak... coś sprawiło, że umówili się znowu. Od tamtego wieczoru minęły trzy miesiące. Wciąż nie mieszkają razem. Chodzą na randki, a potem wracają do siebie. Czasem jedno zostaje u drugiego na noc i wtedy... jest jak na początku, siedem lat temu. Tak, jakby cofnęli czas.
Czy jesteśmy teraz mądrzejsi, nie powtórzymy starych błędów? Nie wiem. Jednak widzę różnicę. Dziś doceniam cechę Marcina, którą długo bagatelizowałam. Dobroć. Marcin jest dobry, serdeczny. I zależy mu na mnie. Coraz częściej zadaję sobie pytanie: może to jest wystarczająco ważne, by budować wspólną przyszłość na nowo?