Wywiad

"Jest o co walczyć". Karolina Gruszka o stwardnieniu rozsianym, wojnie, Rosji i swoich dwóch nowych rolach

"Jest o co walczyć". Karolina Gruszka o stwardnieniu rozsianym, wojnie, Rosji i swoich dwóch nowych rolach
Karolina Gruszka w filmie 'Detektyw Bruno'.
Fot. mat. prasowe/Monolith

To właśnie do Karoliny Gruszki należeć będą najbliższe miesiące. Zobaczymy w filmie dla młodzieży "Detektyw Bruno" oraz w serialu "Nieobecni". Z aktorką rozmawiamy o jej nowych rolach, o wojnie widzianej z perspektywy polsko-rosyjskiego małżeństwa i o tym, czy powinniśmy bojkotować rosyjską kulturę.

PANI: "Detektyw Bruno" to już drugi w tym roku film familijny, w którym cię widzimy. Przypadek czy świadoma decyzja, by częściej grać w takich produkcjach?

KAROLINA GRUSZKA: Do ubiegłego roku nie dostawałam propozycji ról w filmach familijnych. Zresztą nie powstawało ich u nas zbyt wiele – mam dziewięcioletnią córkę i dobrze wiem, jak trudno jest znaleźć polską produkcję, która byłaby dla niej odpowiednia. Bardzo ucieszyła mnie więc możliwość zagrania w "Za dużym na bajki" Kristoffera Rusa. A miesiąc później dostałam telefon z agencji w sprawie "Detektywa Bruna" i pomyślałam: "No cóż, weszłam w taki wiek, że wreszcie mogę grać mamy". Żeby było jeszcze ciekawiej, niedługo zobaczycie mnie w "Kajtku Czarodzieju" Magdy Łazarkiewicz – ekranizacji powieści Janusza Korczaka. Praca z dziećmi dla dzieci jest bardzo odświeżająca.

Czy twoja córka widziała "Za dużego na bajki" i "Detektywa Bruna"?

Ten pierwszy film tak. Trochę go przeżywała, bo gram w nim mamę zmagającą się z ciężką chorobą. Pytałam też o wrażenia inne dzieci, które obejrzały "Za dużego na bajki", i wiem, że on im daje do myślenia, że po seansie mają o czym rozmawiać z rodzicami, że się na nim śmieją i wzruszają. Mam nadzieję, że tak samo będzie w przypadku "Detektywa Bruna", w którym fajne jest to, że demaskuje świat celebrytów – pokazuje, że nie można do niego podchodzić bezkrytycznie. To ważne, żeby o tym dzieciom mówić. Jest tam też inny cenny przekaz: kiedy spotykasz kogoś, kto bardzo w ciebie wierzy, nagle chcesz zostać lepszą wersją siebie i pojawia się w twoim życiu szansa na pozytywną przemianę.

Oba filmy przypominają też, jak ważne są relacje z ludźmi. Myślisz, że właśnie tego powinniśmy dziś uczyć dzieci w pierwszej kolejności?

Coraz mniej umiemy być razem, słuchać drugiego człowieka, więc dobrze, że kino familijne o tym opowiada. Moim zdaniem dzisiaj należy też zwracać uwagę na kontakt z samym sobą, swoją wewnętrzną uważnością, z życiem, które w nas płynie. Ważne, by umieć oddzielić się od wszystkiego, co proponuje nam świat zewnętrzny, przysłuchać się sobie i odpowiedzieć na pytanie: "Kim jestem?". Niełatwo pokazać to w filmie. W "Kajtku Czarodzieju" jest na to szansa, bo Korczak miał zdolność do rozwijania takiej umiejętności w młodych ludziach. '

Dziś faktycznie dzieci mają problem z tym, by po prostu pobyć z własnymi myślami. Bo też sami zachęcamy je, by ciągle coś robiły – choćby brały udział w niezliczonych zajęciach.

I dzieci, zwłaszcza w dużych miastach, mało czasu spędzają na zewnątrz, w kontakcie z naturą. A przecież to pomaga w znalezieniu drogi do siebie.

Podobno dlatego siedem lat temu wyprowadziłaś się z Moskwy, która jest bardzo zanieczyszczonym miastem. Chciałaś, żeby twoja córka Maja mogła spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu.

Moskwa na pewno nie jest miastem przyjaznym czy dbającym o swoich mieszkańców. Nie stwarza przestrzeni dla rodzin z dziećmi. Ale to nie był główny powód naszej wyprowadzki.

Inny wiąże się z twoim mężem Iwanem Wyrypajewem, który jest persona non grata w Rosji, bo od dawna sprzeciwiał się polityce Putina. Ale rówieśnicy twojej córki Mai niekoniecznie wiedzą, że nie godzi się na wojnę. Czy dziś, gdy Rosjanie są bodaj najbardziej znienawidzonym narodem na świecie, Maja nie spotyka się z niechęcią kolegów?

Maja chodzi do szkoły międzynarodowej kładącej duży nacisk na komunikację i wzajemny szacunek, więc nie odczuwa tego. Nauczyciele bardzo mądrze podchodzą do tematu wojny. W domu oczywiście też o niej rozmawiamy. Najgorzej byłoby pozwolić Mai czerpać wiedzę od kolegów i koleżanek. Dziecko musi dowiadywać się prawdy od ludzi umiejących przemówić językiem, który nie będzie dla niego traumatyzujący. Ale to właśnie w dzieciach jest nadzieja na lepszą przyszłość. One wydają się mieć większą tolerancję i empatię, a także poczucie, że są obywatelami nawet nie świata, ale planety. Już w tak młodym wieku czują odpowiedzialność za jej losy. Warto to wspierać.

Niektórzy są zdania, że dziś powinno się całkowicie bojkotować kulturę rosyjską. Co o tym myślisz?

Jestem absolutnie za bojkotem kultury realizowanej za państwowe rosyjskie pieniądze, będącej wizytówką reżimu Putina. Powinniśmy też bojkotować kulturę tworzoną przez ludzi, którzy popierają tę straszną wojnę lub nie odważyli się publicznie jej sprzeciwić, bo to również jest głos – dzisiaj nie da się już zachować neutralności. Jednak w bojkocie klasyków nie widzę sensu. W kogo byłoby to wymierzone? Na pewno nie w Putina i w jego żołnierzy, którzy w ogóle tej klasyki nie znają i się z nią nie utożsamiają.

Twórczość chociażby Czechowa czy Tołstoja niesie ze sobą wartości pomagające nam rozwijać nasze człowieczeństwo. Piętnując wszystko, co rosyjskie, tylko za to, że jest rosyjskie, wpisujemy się w tę samą archaiczną retorykę etnocentrycznych konfliktów, którymi karmi się ta wojna. Namawiałabym do patrzenia na każdego człowieka przez pryzmat jego czynów i wartości, którym hołduje, a nie przez pryzmat narodowości.

Nie powinno się ignorować artystów, którzy od zawsze byli w opozycji do Putina. Wielu spośród tych ludzi, którzy w większości wyjechali teraz z Rosji i mieszkają tymczasowo w Turcji, Gruzji, Armenii, Polsce czy na Litwie, od lat próbuje budować świadomość w narodzie rosyjskim. Widzimy i oni też widzą, że ich wysiłki były niewystarczające, ale to oni w przyszłości będą budować porozumienie nowej Rosji ze światem. Taką mam przynajmniej nadzieję. Bo ten kraj przecież nie zniknie z mapy i dobrze byłoby, żeby odbudowali go ludzie myślący demokratycznie. Nie jest ich mało, mogą mieć wpływ na rzeczywistość, do czego potrzebują jednak naszego wsparcia. Problemem w Rosji jest brak elementarnego wykształcenia humanistycznego. To są dziesiątki lat zaniedbania wymagające ogromnej pracy, którą mogą wykonać właśnie ci opozycjoniści.

Jednym z nich jest twój mąż, znakomity reżyser teatralny. Czy planujecie nowe spektakle w najbliższym czasie?

Myślimy o dwóch przedstawieniach, mam nadzieję, że latem zaczniemy nad nimi pracować. Chcielibyśmy, żeby zaangażowały się w nie osoby z Ukrainy, z Białorusi i właśnie opozycjoniści rosyjscy. Bo rolą kultury jest budowanie mostów.

Pracujesz teraz na planach filmowych?

Jestem w trakcie zdjęć do nowego filmu Bartka Konopki "Wyrwa", na podstawie powieści Wojciecha Chmielarza, w którym gram z Grzegorzem Damięckim i Tomkiem Kotem. To będzie thriller, dość mroczna historia, chociaż mam nadzieję, że niepozbawiona poczucia humoru.

Lada moment zobaczymy cię też w drugim sezonie serialu "Nieobecni".

Bardzo polubiłam swoją postać, ponieważ ma wielką charyzmę. Prowadzi ośrodek rozwoju duchowego, w którym łączy różne techniki – jogę, medytację, również konwencjonalną terapię, bo z wykształcenia jest psychologiem. Ma w sobie coś takiego, że ludzie traktują ją jak guru. Ona ma nad nimi władzę, wie o tym i stara się to wykorzystać, by pomóc im pozbyć się traum. Ta rola wymagała ode mnie solidnego przygotowania. O ile joga i medytacja są mi dobrze znane, nie wiedziałam np., jak wyglądają warsztaty z kochania wewnętrznego dziecka, więc potrzebowałam konsultacji. Moja bohaterka sięga do praktyk szamańskich – przyrządza specjalne napary. Poza tym zmaga się ze swoimi demonami z przeszłości, co w dużym stopniu wpływa na jej osobowość – i tu znowu bardzo pomocne były dla mnie rozmowy z psychologiem.

O jakiej roli teraz marzysz? Takiej na miarę Marii Skłodowskiej-Curie?

W tym zawodzie piękne są niespodzianki i cieszę się, gdy dostaję propozycję, której się nie spodziewałam, z drugiej strony mam swoje tęsknoty. Dziś w polskim kinie jest już więcej mocnych postaci kobiecych, ale wciąż nie tak wiele jak męskich. Brakuje mi bohaterek silnych, ale takich, których siła wynikałaby z pierwiastka kobiecego. Bo zazwyczaj scenarzyści kreują postacie wpisujące się w męski świat, a kobieca siła może wynikać z czegoś innego niż bieganie z pistoletem i robienie groźnej miny. Ona może wynikać choćby z empatii lub bardzo twórczego postrzegania rzeczywistości. I warto byłoby to pokazać. To jest rola, o jakiej teraz marzę. 

Kilka miesięcy temu opowiedziałaś o swojej chorobie – stwardnieniu rozsianym. Czy ta wypowiedź miała dla ciebie jakieś konsekwencje?

Szybko dostałam potwierdzenie, że mówiąc o swojej chorobie, podjęłam dobrą decyzję. Nie ma tygodnia bez wiadomości – głównie od osób chorych, które dopiero usłyszały diagnozę, a także od ich bliskich. Mam wrażenie, że trochę zwiększyła się wiedza na temat stwardnienia rozsianego, co mnie cieszy, bo chciałam pokazać, że przy dzisiejszych metodach leczenia można z nim normalnie funkcjonować.

Ja na co dzień nawet nie myślę o chorobie, nie mam żadnych objawów. Muszę tylko regularnie się badać i raz na pół roku przyjmować leki. Trzeba przypominać, jak ważne jest, by szybko wdrożyć leczenie, nie czekać z nim, aż w naszym ciele zajdą nieodwracalne zmiany, co część osób robi, myśląc, że skoro rzut minął i czują się lepiej, mogą jeszcze nie brać leków. A to jest ogromny błąd. Leczenie warto zaczynać wtedy, gdy jesteśmy w dobrej formie, po to, by móc ją w pełni utrzymać. Ważne, żeby zwiększać tę świadomość, dopominać się też, by leki na stwardnienie rozsiane były refundowane w większym stopniu niż teraz. Jest o co walczyć.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 06/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również