Michalina Olszańska to gwiazda festiwalu w Gdyni. Rola w filmie "Kulej. Dwie strony medalu", gdzie gra żonę wielkiego boksera, to rodzaj doświadczenia, które procentuje w życiu. Historia z PRL-u budzi myśl o dobrym, choć trudnym partnerstwie. O kobiecej sile, która nie potrzebuje dominacji. Michalina Olszańska wkrótce rodzi dziecko i może też dlatego przekonuje, że mądry związek to taki, w którym rządzi perspektywa „my”, nie „ja”.
Lato się kończy, ale ludzie kina wciąż czekają na imprezę sezonu – festiwal w Gdyni. Tymczasem Poznań, Jeżyce. Tu się spotykamy. Michalina jest nie do poznania – jeśli ma się świeżo w pamięci jej ostatnią rolę, Helenę w filmie Xawerego Żuławskiego "Kulej..." Tam zmysłowa, rozbuchana, soczysta kobiecość. Tu subtelna dziewczyna w grzecznej fryzurze i okularach w drucianych oprawkach. O dorosłości świadczy widoczna pod sukienką ciąża. Do Gdyni wybiera się z torbą przygotowaną na ewentualność wcześniejszego porodu. Jest pogodna. Od pierwszej chwili uwodzi normalnością i otwartością. I ma poczucie humoru. Każde pytanie jest dobre.
Twój STYL: Widziałam wczoraj Kuleja… Fascynujący obraz z epoki PRL-u. Detaliczna wierność w oddaniu realiów, w tym obyczaju, mód, estetyki. Proszę wybaczyć poufałość, ciekawi mnie pani stosunek do braku depilacji…
Michalina Olszańska: Do zniesienia. Dla jasności: włosy pod pachami Heleny są sztuczne. Na nogach już ich nie mam, to jednak zbyt dziwne, dzikie. Czasami wierne oddanie realiów jest niepotrzebne, zjadłoby temat, bo widz patrzyłby tylko na te włosy. To było balansowanie między prawdą a ars poetica. Smaczki dodają jednak atrakcyjności i wiarygodności. Fotele muszelki, koszyczki na szklanki, zabawne, spiczaste biustonosze… Przyjemnie znaleźć się w tym anturażu. I w czasach, których nie mogę pamiętać. I trudno mi nawet wyobrazić sobie, że nie było komórek. Wychodzisz z domu i kontakt się urywa? Abstrakcja!
Bardziej serio – trafiła pani w świat skomplikowanych zależności między życiem prywatnym a tym, co dyktowała polityka. To było nowe, trudne?
Ciekawe. Zastanawiam się, czy można porównać tamtą sytuację z tym, co przeżywamy dziś. Mówi się, że ludzie mieli wówczas mniej wolności, swobody, polityka determinowała ich życie. A czy dziś nie jesteśmy uzależnieni od jej wpływu? Helena po prostu żyła w tym świecie, był dla niej oczywisty, innego nie znała. Mogła jednak nie interesować się polityką. My, nawet jeśli nie chcemy mieć z nią nic wspólnego, i tak jesteśmy atakowani informacjami. Na FB czy Instagramie zawsze ktoś gardłuje. Teraz odcięcie się jest niemożliwe.
Dla Heleny polityka jest ważna o tyle, że zależy od niej kariera męża. Porozmawiajmy o boksie, choć paradoksalnie nie on jest bohaterem tego filmu.
Trenowałam boks, rekreacyjnie, bez sparingów, bo jednak twarz to moje narzędzie pracy. Szanuję ten sport, ale nie udaję, że znam świat bokserów. W scenariuszu nie on mnie fascynował. Raczej wyjątkowa męskość Kuleja sportowca i kobiecość jego żony. Temperatura ich związku niezależna od realiów. Jest w tym coś baśniowego.
Zgodzi się pani, że to film o namiętnościach?
Absolutnie. Dla mnie najbardziej pociągający i ważny jest aspekt małżeństwa jako drużyny. To temat rzadko poruszany w kinie. Są albo romanse z puentą „żyli długo i szczęśliwie”, albo filmy o zdradzających się małżonkach, w których związku wszystko jest źle. Tu mamy ciekawą opowieść o tym, jak silnym teamem może być dwoje ludzi. I jak się o ten team walczy.
A także o tym, jak kobieta walczy o miejsce w związku. To też ponadczasowe.
Helena z początku jest zahukaną myszką, zajmuje się tylko domem i dzieckiem. Walczy o lepszą pozycję, przechodzi swój proces emancypacji, w końcu odkrywa, że stojąc za plecami męża, też może być silna, wpływowa. I że to mniej spektakularne miejsce jej nie uwłacza. Staje się w ich układzie szarą eminencją. Wielokrotnie pada zdanie, że gdyby nie ona, Kulej nie osiągnąłby niczego.
A jednak godzi się zostać w cieniu. Niektóre kobiety westchną: a gdzie jej feminizm?
Helena wybrała świadomie. To ciekawy temat także na dzisiejsze czasy. Spełnienie zawodowe jest dla kobiety ogromną presją, a wybór bycia mamą na pełny etat wciąż jest traktowany z przymrużeniem oka, jako gorsza opcja. A dla mnie rola matki jest ważna. Jestem wdzięczna za wsparcie, które dostałam od producentów filmu, bo córka mogła być ze mną na planie, nie miałam wyrzutów, że ją zostawiam. Zwłaszcza że kręciliśmy głównie w Warszawie, a ja mieszkam z narzeczonym w Poznaniu. W filmie istotny jest wątek wzajemnego wsparcia, kompromisów. Wiem z doświadczenia, że w związku, gdzie oboje partnerzy robią kariery, ale zależy im na rodzinie, wychowaniu dzieci, trzeba zawrzeć pakt. Dogadać się, w jakim stopniu będą aktywni zawodowo, a na ile zajmą się domem. W drużynie musi być porządek, jasne zasady i płeć nie ma tu znaczenia. W moim domu mama pracowała, a tata czasem biegał w fartuszku. Jego ojciec też gotował i zajmował się domem. Społecznie ugruntowane role kobiety i mężczyzny zaczęłam dopiero dostrzegać, dorastając. Moc tych stereotypów była szokiem. Mam córeczkę, za chwilę urodzę drugie dziecko i jest jasne, że narzeczony i ja jako partnerzy będziemy przekazywać sobie pałeczkę.
To czasem wymaga kompromisu, a on wiąże się z poświęceniem. Słowo trudne w czasach, gdy mocno stawiamy na siebie.
Powiem coś niepopularnego: uważam, że mamy dziś epidemię narcyzmu. Dekonstrukcja patriarchatu była potrzebna, kobiety odzyskały niezależność i to naturalne, że jej bronią. Ale wyczuwam niebezpieczeństwo w przesadnej determinacji, że stawiamy siebie na pierwszym miejscu. W związku nie ma osobnego „ja”. Jestem po rozwodzie, mam trochę doświadczeń i refleksji, wiem, że tworzenie udanego związku wymaga spojrzenia z perspektywy „my”. Jeżeli decyduję się na życie z kimś, biorę odpowiedzialność za nas dwoje. To dotyczy każdej relacji – z mężczyzną, w przyjaźni, w pracy. A tymczasem wybuchł kult „ja”, z tego bierze się chaos.
Nie ma w tym przypadkiem nuty konserwatyzmu?
Nie, wszystko, co przykleiło się do tego słowa, jest mi obce. Lubię myśleć, że potrzeba stworzenia nowego modelu relacji to podejście nowoczesne. Zdrowy egoizm jest w porządku, jeśli wynika z wyboru. Gdy słyszę, że dla kogoś najważniejsza jest kariera, szanuję to. Ale często mamy zakodowane w głowie marzenia cudze, nie własne, a Instagram to podkręca. Przed laty dla kobiety było oczywiste, że powinna być matką i żoną. Dziś narzucona może być potrzeba kariery lub podróży na Bali. Możemy ich nie pragnąć, ale skoro taki styl życia jest glamour, dążymy do niego. A najważniejsza jest samoświadomość: co jest dobre dla mnie, ale jednak w kontekście moich relacji z innymi ludźmi, z moją społecznością.
Cały wywiad można przeczytać w listopadowym wydaniu magazynu Twój STYL.