Wywiad

Joanna Kulig: "Mąż pomógł mi zrozumieć, że pragnienie bycia artystką, co jest dla mnie źródłem spełnienia, nie czyni ze mnie złej matki"

Joanna Kulig: "Mąż pomógł mi zrozumieć, że pragnienie bycia artystką, co jest dla mnie źródłem spełnienia, nie czyni ze mnie złej matki"
Fot. Eastnews

Przestała zabierać telefon na spacery. Ma święte godziny z dzieckiem i nie chce urządzać biura w piaskownicy. Joanna Kulig przyznaje jednak, że wciąż mierzy się z poczuciem winy, że nie spełniła czyichś oczekiwań. Powoli uczy się odmawiać.

PANI: Wyglądasz kwitnąco. Praca tak na ciebie działa?

Joanna Kulig: mąż i ja tworzymy tradycyjną rodzinę

JOANNA KULIG: O nie! Właśnie wróciłam z wakacji z rodziną i przyjaciółmi. Pierwszy raz pojechaliśmy z zaprzyjaźnionymi parami i ich dziećmi. Muszę przyznać, że to były jedne z fajniejszych wakacji w moim życiu. Pomagaliśmy sobie nawzajem, dzieci bawiły się ze sobą. Było wspaniale. Polecam takie grupowe podróże. I z ciekawością obserwowałam codzienne funkcjonowanie rodzin patchworkowych, bo takie tworzą nasi przyjaciele. My z moim mężem Maćkiem byliśmy podczas tego wyjazdu jedyną tradycyjną rodziną. (śmiech) Po zagraniu w filmie „Każdy wie lepiej” patrzyłam na nich trochę inaczej. Z większą świadomością, że dobre poukładanie sobie życia w takiej sytuacji wymaga wszystkiego więcej – miłości, kompromisów, uważności i w ogóle starania. Przecież musi się dogadać dużo więcej osób.

I nie można się odwołać do gotowych wzorców.

Joanna Kulig o rodzinach patchworkowych

Właśnie. Każda taka rodzina musi znaleźć swój własny sposób na funkcjonowanie pasujący do jej konstrukcji, co przecież nie jest łatwe. Autorem scenariusza „Każdy wie lepiej” jest Krzysztof Rak, który inspirował się osobistymi doświadczeniami, więc wie, o czym opowiada. Ale podczas przygotowań do zdjęć zorganizowano dla nas, aktorów, spotkanie z psychologiem Wojciechem Eichelbergerem, który opowiadał nam o dynamice związków patchworkowych i trudnościach, jakie napotykają. Myślę, że to ważny temat, bo takich związków jest w Polsce coraz więcej.

W filmie wszyscy chcą, żeby bohaterom się jednak nie udało.

Bo starsze pokolenie, myślące stereotypowo o tym, jak powinna wyglądać rodzina, nie umie tej nowej sytuacji zaakceptować. Dla nich to ciągle przede wszystkim rozpad rodziny, dlatego się buntują i chcą, żeby sytuacja wróciła do poprzedniego stanu. Ale ostatecznie to ciepła opowieść, film rodzinny o drodze do akceptacji. Cieszę się, że taki jest, choć zaczęliśmy go kręcić po pierwszym lockdownie, dwa lata temu, kiedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak potoczy się pandemia, i wszyscy byliśmy trochę przestraszeni.

Twoja kariera wystrzeliła dzięki „Zimnej wojnie” Pawła Pawlikowskiego i wtedy właśnie pandemia wszystko zatrzymała. Jak patrzysz na to wyhamowanie z perspektywy czasu?

Joanna Kulig - filmy

Ostatnie pół roku spędziłam w Stanach, w Los Angeles i Nowym Jorku, bo kręciliśmy film Rebecki Miller „She Came to Me” (premiera w przyszłym roku). Kiedy tam przyleciałam, ciągle wyczuwałam napięcie i lęk przed koronawirusem. W Polsce już nie mamy takich obostrzeń, ale tam ciągle nosi się maski – w taksówkach czy w sklepach. Na lekcjach angielskiego nauczyciel też nie zdejmował maski, co sprawiało, że dużo mniej rozumiałam. Ale kiedy na planie filmowym w Nowym Jorku pracowaliśmy już bez masek, nagle okazało się, że wszystko rozumiem! Uświadomiłam sobie, jak ważna jest mimika twarzy, ile z niej czytamy. Wszyscy w branży filmowej mają to poczucie dwuletniego zamrożenia – wiele projektów zostało przesuniętych w czasie, a niektóre po prostu nie doszły do skutku. W 2020 nie odbył się festiwal w Cannes, a w kolejnym roku zorganizowano go online w okrojonej formie. Pamiętam ten moment przed wybuchem pandemii, po premierze „Zimnej wojny” – to było szaleństwo. Byłam w ciąży, jakiś czas spędziłam w Stanach, potem kilkumiesięczny pobyt w Paryżu na planie serialu „The Eddy”. Kiedy wróciłam do Polski, odnajdowaliśmy się jako rodzina, a mój synek był jeszcze bardzo malutki. Nie chciałabym mówić, że to zatrzymanie stało się dla mnie wybawieniem, bo przecież to była dramatyczna sytuacja związana ze strachem i cierpieniem, ale dobrze mi zrobiło. Było mi potrzebne. Choć też przeżywałam strach o bliskich i niepokój dotyczący przyszłości.

Zawodowej?

Wprawdzie nie przestałam całkiem pracować, ale wszyscy się przeraziliśmy przyszłością kina, kiedy wzrosło znaczenie platform streamingowych. Aktorzy zaczęli myśleć, że może lepiej grać więcej w serialach. Pandemia zmieniła organizację pracy. Kiedy kręciłam francuski film „Kompromat” (premiera: 7 września we Francji), który miał być filmowany na Syberii, ale z powodu pandemii zdjęcia powstawały na Litwie, raz wydawało mi się, że mam covid. Od razu miałam straszne poczucie winy – zatrzymają teraz całą produkcję tylko dlatego, że zachorowałam! I jeszcze spotykałam się ze starszymi osobami, a jak one zachorują, to będzie moja wina! Byłam przerażona. A w Londynie na planie odcinka serialu „Marsters of the Air”, reżyserowanego przez Cary’ego Fukunagę, miałam tylko cztery dni zdjęciowe, ale musiałam zgodzić się na trzymiesięczną dyspozycyjność. Na wszelki wypadek, gdyby czyjaś choroba spowodowała, że harmonogram zdjęć się zmieni. Właściwie na planach wszystko kręciło się wokół tego, żeby uniknąć zarażenia.

Cały wywiad przeczytacie w najnowszym numerze magazynu PANI 

teaser 02

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również