Nadopiekuńczość może podciąć dziecku skrzydła i zrobić z niego bezradnego, nieprzystosowanego w przyszłości do życia dorosłego. Kiedy troska zamienia się w nadopiekuńczość i do czego może prowadzić? Rozmawiamy z terapeutką Mają Lasotą.
Gdzie kończy się troska a zaczyna obciążanie dziecka?
Problem nadopiekuńczości zaczyna się tam, gdzie uniemożliwiamy dziecku realizowanie jego podstawowych potrzeb i zadań rozwojowych, przekładając na nie swoje lęki oraz odbierając autonomię. Dzieje się to najczęściej w skutek chęci uśmierzenia własnego cierpienia wynikającego z jakiegoś lęku, niepewności i potrzeby kontroli. Z czasem zaczynamy trzymać dziecko w emocjonalnym szachu - dziecko szybko uczy się co robić a czego nie, aby rodzicowi nie przysparzać lęku i smutku. Odpuszcza stopniowo własne potrzeby kosztem zadowolenia rodzica. Tu już mówimy o pewnego rodzaju systemowej tragedii takiego małego człowieka.
Czy matki nadopiekuńcze to tak naprawdę niedojrzałe emocjonalnie egoistki, które używają swoich dzieci do zaspokajania własnych potrzeb?
Staram się unikać takich etykiet, ponieważ z doświadczenia zawodowego wiem, że najczęściej za naszymi nawet najgorszymi zachowaniami leży jednak jakiś trud, lęk, nieumiejętność poradzenia sobie w inny sposób, własne traumy i własna historia. Osoby te nie zasługują na miano egoistów, dopóki zauważą, że w ich zachowaniu jest problem i że szkodzi on dziecku i starają się nad tym pracować. O egoizmie zaczniemy mówić w momencie, w którym pojawi się ignorowanie tego typu trudności i świadomy wybór, aby nie pracować nad swoimi postawami rodzicielskimi, nadal krzywdząc w ten sposób dziecko. Natomiast nie każda matka, czy ojciec - bo mam w sobie jakąś niezgodę aby mówić tu tylko o kobietach- mający problem z nadopiekuńczością to egoistka, czy egoista.
Czy nadopiekuńczość bywa maską dla lęku przed odrzuceniem i samotnością?
Często ludziom naprawdę wydaje się, że to, co robią to pomaganie i ochrona dziecka przed złem całego świata. Pod tym zapewne jednak kryją się ich własne przekonania o tym, jaki ten świat jest, ich własne trudne doświadczenia, być może ich niezaspokojone potrzeby w relacji z własnym rodzicem. Kluczowe, co wtedy warto przemyśleć, to fakt, że chroniąc i wyręczając kogoś w każdej trudnej sytuacji uzależniamy go od siebie i nie dajemy szansy i przestrzeni na uczenie się na doświadczeniach, błędach i trudach. Obecnie na matkach leży też ogromna presja społeczna. Modeli wychowawczych, rodzajów podejścia do rodzicielstwa jest więcej niż kiedykolwiek a kobieta obarczona jest wieloma społecznymi rolami - czy czasem ta nadopiekuńczość może być wynikiem tego, e że kobieta obawia się społecznej oceny i zbesztania przez wszechwiedzących internautów czy znajomych? Jasne, pewnie dosyć często.
Nadopiekuńcze matki podświadomie sabotują rozwój swoich dzieci, aby utrzymać je w stanie zależności?
W skrajnych przypadkach będziemy rzeczywiście mówić o takim mechanizmie, są to sytuacje, gdy lęk separacyjny rodzica jest bardzo duży i gdy dziecko jest wikłane w role, których nie powinno pełnić - na przykład w rolę bycia powiernikiem, pocieszycielem matki/ojca. Natomiast, znowu, nie będziemy z pewnością stwierdzać, że ten mechanizm leży u podstaw każdego zachowania, które scharakteryzujemy jako nadopiekuńcze.
Nadopiekuńczość to forma perwersyjnej kontroli, dająca matce poczucie władzy nad życiem dziecka?
Są teorie psychologiczne, pod które można to podpiąć. Ja się wywodzę z nurtu, w którym staramy się to rozumieć nieco mniej radykalnie. Często nadopiekuńczość wynika z dużego lęku rodzica a jedną z najczęstszych strategii człowieka na lęk - jest wzmożona kontrola. Matka nie może skontrolować do końca otoczenia dziecka i świata, w którym ono się porusza, więc może próbować redukować ów lęk i w swoim poczuciu chronić dziecko przed rzekomymi zagrożeniami, zyskując kontrolę nad dzieckiem i jego działaniami.
Czy matki nadopiekuńcze czerpią satysfakcję z tego, że ich dzieci są słabe i bezradne?
Raczej nie, myślę, że moglibyśmy mówić o tym w bardzo skrajnych przypadkach. W większości dochodzi do pewnego błędnego koła: rodzic nadmiernie wyręcza dziecko w trudnych sytuacjach, by chronić je przed niepowodzeniem, w efekcie czego dziecko nie może wytworzyć własnych metod radzenia sobie i staje się niewydolne w takich momentach, wówczas rodzic widząc tę trudność dziecka zaczyna martwić się o nie coraz bardziej i otaczać je coraz większym i szczelniejszym kloszem. I tak w kółko. Najczęściej rodzic zdaje sobie sprawę, że dziecko radzi sobie słabo w danym obszarze, ale nie zauważa lub nie przyjmuje, że to jego własne zachowanie było pierwotną przyczyną obecnej bezradności dziecka i że to tam powinna zacząć się zmiana.
Czy nadopiekuńcza matka traktuje dziecko jak partnera emocjonalnego?
Nie do końca. O tym mechanizmie mówilibyśmy w przypadku parentyfikacji. Rodzice nadopiekuńczy najczęściej uważają - często nieświadomie - swoje dziecko za kruche, podatne na zranienie, niewystarczająco gotowe do zmierzenia się z wyzwaniami świata, więc raczej nie będą wikłać go w emocjonalne pułapki. Prędzej odizolują od wszelkich problemów i będą starać sie tak zorganizować życie rodzinne i domowe, by niczym dziecka nie przytłoczyć, nie zasmucić i nie przestraszyć. Taka utopijna bańka.
Czy jest czasem celową strategią niezrealizowanej matki, mającą na celu zniszczenie potencjału dziecka i uniemożliwienie mu osiągnięcia sukcesu?
Osobiście nie wierzę w to, aby tak destrukcyjne działania kiedykolwiek były świadomie celowe. Myślę, że występują często w wyniku własnych głęboko zakorzenionych przekonań, deficytów, lęków, ale nie odważyłabym się przypisywać żadnemu rodzicowi takiej intencji, poza przypadkami bardzo skrajnymi i rzadkimi. Nawet jeśli niektóre zachowania sabotują rozwój dziecka, będą wynikały z czegoś innego niż czysta intencja czynienia krzywdy własnemu dziecku - wówczas cały system rodzinny potrzebuje pomocy w zrozumieniu tego, co zachodzi oraz w zmianie destrukcyjnych przekonań i zachowań. W swojej praktyce jeszcze nie spotkałam pacjenta, który naprawdę z głębi siebie chciałby czynić zło i destrukcję, nawet jeśli z zewnątrz bardzo mocno tak to wyglądało.
Czy dziecko matki nadopiekuńczej ma szansę na wykształcenie zdrowego poczucia tożsamości?
Zaburzenie poczucia tożsamości, brak wystarczającej do zdrowego funkcjonowania autonomii, brak wiary w siebie, brak poczucia sprawczości, brak samodzielności…to jedne z oczywistych konsekwencji nadopiekuńczości i ciężko wyobrazić sobie, że mogłoby być inaczej. Czynnikiem chroniącym mogą być inni ważni dorośli w życiu dziecka, którzy nadrabiają te braki i starają się pomagać mu budować te potrzebne umiejętności. Dzieci różnią się rodzajem temperamentu, charakterem i osobowością, więc część dzieci będzie miała więcej skłonności do buntu i nie pozwoli rodzicowi całkowicie się zdominować, delikatniejsze charaktery będą bardziej skazane na te negatywne konsekwencje. Warto też pamiętać że nawet tak negatywne wzorce z dzieciństwa możemy zmienić i przewalczyć nawet na poziomie dorosłości, w toku psychoterapii. Zawsze jest dla nas nadzieja na zmianę, nasze mozgi mają fantastyczną zdolność neuroplastyczności!
Czy dorosłe dzieci matek nadopiekuńczych to chodzące bomby zegarowe, z problemami emocjonalnymi?
Nie ma zasady, jedno dziecko wyrośnie na dorosłego, który będzie bardzo niesamodzielny, zrezygnowany i bierny, drugie na takiego, który pozostanie w zależności od rodzica i będzie życie układał pod jego dyktando, starając się ciągle spełnić wszystkie oczekiwania, jeszcze inny pójdzie w bunt, złość i odreagowanie ciągłej uległości, do której był zmuszony jako dziecko. Efekt, jaki wywrze na nas nadopiekuńczy rodzic wchodzi jednocześnie w interakcję z naszą podatnością biologiczną, z działaniami reszty otoczenia, oraz indywidualnymi cechami osobowości i charakteru.
Jak często matki nadopiekuńcze (świadomie lub nie) wychowują przyszłych psychopatów, pozbawionych empatii i zdolności do samodzielnego życia i życia z kimś w bliskości?
Nadmierna nadopiekuńczość może prowadzić do wykształcenia cech, które uznajemy za psychopatyczne, choć nigdy nie będzie to jedyny i bezpośredni powód powstawania psychopatii u człowieka - to o wiele bardziej złożone zjawisko, jak zwykle wynikające z interakcji wielu czynników, także biologicznych. Jednak dziecko, które nie uczy się empatii, rozwiązywania konfliktów, nie ma szansy popełniać błędów, nigdy nie ponosi konsekwencji swoich działań, bo jest chronione przed nimi przez rodzica - może wyrosnąć na dorosłego z poczuciem wyjątkowości, uprzywilejowania, wiarą w to, że ogólnie obowiązujące zasady się go nie tyczą i że może dokonywać różnych czynów bez poniesienia konsekwencji. Może także, tak jak rodzic, uczyć się emocjonalnej manipulacji i używać jej w relacjach z innymi, wierząc że inni ludzie istnieją po to, by zaspokajać jego potrzeby i zachcianki.
Czy nadopiekuńczość to "zbrodnia doskonała", w której kat ukrywa się pod maską troskliwej matki?
Nie wiem, czy zbrodnia. Użyłabym chyba słowa tragedia. Widzę w tym ogrom tragedii i ukrytego cierpienia, zarówno rodzica jak i dziecka. Uważam, że nadopiekuńczy rodzice potrzebują, tak samo jak dziecko, pomocy, terapii i pokierowania, aby nauczyć się zaspokoić swoje potrzeby w zdrowy i skuteczny sposób. Daleko mi do o ocen.
Nie lubię stwierdzeń, które tak mocno uogólniają. Sądzę, że frazesy o „naszych czasach” występują we wszystkich czasach i u wszystkich pokoleń. Nadopiekuńczość jest jedną z różnych trudności, jakich może doświadczać rodzic. Po prostu. Dodam, że osoby, które obecnie zostają rodzicami to pokolenie, które pamięta wychowanie pełne przemocy, na którą była zgoda. Większość z nas dostawała „klapsy”, kary, krzyki, czasem groźby, karanie emocjonalne i zamykanie w pokoju… z tego względu jakoś zrozumiałe jest dla mnie, ze te dorosłe dzieci teraz czasem wpadają w drugą skrajność, chcąc przerwać pętlę przemocy wiecznie usprawiedliwianej „wprowadzaniem dyscypliny”.
Czy terapia pomogłaby nadopiekuńczej matce wyrwać się z tego przymusu kontroli i wyręczania dziecka?
Terapia może pomóc, jeśli tylko pacjent ma realną motywację i naprawdę chce. To, że na nasze postępowanie wpływa masa rzeczy osadzonych w systemie, czy trudnościach społecznych, nie znaczy, że musimy być tego biernymi ofiarami. Mamy wpływ na własne zachowanie i myślenie, niezależnie od tego z czego ono wynika, to nasz ogromny zasób, jako człowieka - umiejętność przeformułowania poznawczego i w efekcie wprowadzenie zmian behawioralnych. Mamy ogrom wpływu na siebie, mimo tego, że istnieje dużo czynników, które poza tym wpływem pozostaną.
Maia Lasota jest psycholożką i psychoterapeutką oraz autorką podcastu "Zielona wstążka".