Społeczeństwo

"Nie wyrzucam już sobie tamtego romansu. Stało się"

"Nie wyrzucam już sobie tamtego romansu. Stało się"
Fot. iStock

Agata zdradziła mężczyznę, którego kochała, i rozbiła swoje małżeństwo. Swoją stratę uświadomiła sobie po latach i próbowała odzyskać męża... 

Czekam na telefon od niego. – I dla ciebie, Agatko, szczęścia, zdrowia, żeby spełniły się twoje marzenia – mówi. Dziękuję. A gdy on się rozłącza, wzdycham. Nie wszystkie marzenia się spełnią. Za mąż wyszłam tuż po studiach. Irek był kolegą z roku – wzorowo się uczył, był szarmancki. Chyba od początku wpadłam mu w oko. Mnie nie podobał się jakoś bardzo, uważałam go za nudziarza. Mimo to zaczęliśmy się spotykać.

Rodzice go uwielbiali, koleżanki piały, jaka to świetna partia. Nie byłam pewna. Może? Oświadczył się, ja go przyjęłam. Chciał mieć dom, rodzinę. Ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, czego chcę. Małżeństwo trwało już 10 lat. Irek pragnął dziecka, ja wolałam zrobić kolejne studia, zaczęłam pracę w organizacji pozarządowej, chodziłam na bankiety.

Na jednej z imprez poznałam Marcina. Był inny niż mąż. Przystojny, błyskotliwy fotografik. Kochał wolność. Potrafił w wakacje przejechać rowerem trasę wzdłuż polskiego wybrzeża, zjeździł Gruzję, Kazachstan, Iran. Pokazywał mi zdjęcia. Miałam wypieki na twarzy z wrażenia. Byłam oczarowana i dumna, że adoruje właśnie mnie. Zostaliśmy kochankami.

To był bardzo gorący romans, dużo intensywnych emocji, tęsknoty, pożądania. A więc to jest miłość, myślałam. Później wracałam do domu. Irek się domyślał, ale czekał. W końcu oświadczyłam: – Musimy porozmawiać. Zakochałam się. Uważam, że nasze małżeństwo to pomyłka – wyrzuciłam na jednym wdechu.

Mąż zareagował spokojnie: – Zastanów się, Agata. Może chodźmy na terapię? Ja jestem gotów wziąć na siebie część odpowiedzialności za ten kryzys. Dopiero teraz widzę, że mogłaś czuć się w małżeństwie niespełniona. Miłość rzadko bywa tak spektakularna jak w książkach. Czasem jest niepozorna – przekonywał. Niepozorna?! Ja uważałam, że miłość to ogień.

Wyprowadziłam się, wystąpiłam o rozwód i zamieszkałam z Marcinem. Nie był ze mną ciągle, jak marzyłam. Znikał nieraz na całe dnie. Wieczorami wymieniał z kimś sms-y. Okazało się, że to inna kobieta. Chciałam o niego zawalczyć, obraziłam się. – Jestem wolnym duchem, mogę żyć tylko w związku otwartym – uświadomił mnie boleśnie.

Nasz związek otwarty trwał sześć lat, podczas których miłość do niego wywietrzała mi z głowy. Zostało rozgoryczenie. Tęskniłam za spokojnymi weekendami z Irkiem, kawą, którą mi parzył.

Były mąż miał rację: miłość, ta prawdziwa, może być niepozorna. Wszystko sprowadza się do tego, na ile jesteś dla drugiego człowieka ważna. Dla Irka byłam. Dla Marcina nie.

Odeszłam po raz drugi. Irek pomógł mi przewieźć rzeczy, Marcina nawet nie było, polecił zostawić klucze od mieszkania pod wycieraczką. – A może byśmy wrócili do siebie? – zaproponowałam, rozczulona tym gestem ze strony byłego męża. – Wiesz, ja się z kimś spotykam od kilku miesięcy – powiedział.

Skrycie miałam nadzieję, że ten jego związek się rozpadnie. Na wszelki wypadek byłam obok jako przyjaciółka, na którą Irek zawsze mógł liczyć. Ale po dwóch latach wzięli z Natalią ślub, przyszło na świat ich dziecko. Poprosili mnie na chrzestną. Patrzyłam na nich i myślałam: to mogliśmy być my.

Nie umiałam sobie wybaczyć, że byłam taka... ślepa. Pomogły rozmowy z przyjaciółką. Przekonała mnie, że nie ma sensu się zadręczać, tonąć w żalu. Powtarzała: – Idź do przodu. Jesteś młoda, masz szansę na udany związek! – Ale na biologiczne dzieci już nie – wzdychałam. Dotarło do mnie, że zadręczanie siebie jest jałowym kręceniem się w kółko. Jest wiele możliwości. Przynajmniej wiem, jakiego mężczyzny szukam – takiego jak były mąż.

Nie wyrzucam już sobie tamtego romansu. Stało się. Żyję, idąc małymi krokami do przodu. Może moja droga do szczęścia prowadzi przez odpuszczenie sobie i akceptację również błędów i porażek?

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również