Kiedy na początku mąż mi ulegał i zgadzał się na moje pomysły, czułam dumę. Z czasem jednak wszystkie, nawet najdrobniejsze decyzje zaczęły należeć do mnie. Dziś czuję się tym zmęczona i wkurzona. Ja zarządzam wszystkim, a on jest totalnie bezradny.
Spis treści
Wczoraj zrobiłam Ludwikowi awanturę o… ser. Brzmi absurdalnie, zdaję sobie z tego sprawę, ale ten ser był kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Ludwik miał zrobić zakupy. Dałam mu listę, ale widać nie dość dokładną, bo zadzwonił, by dopytać, jaki rodzaj żółtego sera ma kupić.
– Weź, jaki chcesz. – Relaksowałam się po pracy, oglądając serial, i ostatnią rzeczą, jaka mnie interesowała, były serowe niuanse.
Ale Ludwik nie odpuszczał.
– Mnie to obojętne, kochanie. Powiedz, który gatunek tobie najbardziej odpowiada. Albo na jaki masz dziś ochotę, żebyś potem nie narzekała, że źle wybrałem. Widzę tu ementaler, sokół, salami…
Wtedy straciłam cierpliwość:
– Naprawdę przerasta cię samodzielne zrobienie zakupów spożywczych?! Czy ja zawsze muszę podejmować każdą, choćby najmniejszą decyzję? Nawet dotyczącą głupiego sera?! Zachowujesz się jak nieporadny przedszkolak, a nie dorosły mężczyzna! –wygarnęłam mu, po czym się rozłączyłam.
Ale już chwilę później ogarnął mnie wstyd. Ludwik chciał dobrze, niepotrzebnie tak gwałtownie zareagowałam. Kiedy wrócił, przeprosiłam go za swój wybuch i szybko się pogodziliśmy. Nie zwykł chować urazy. Niestety, w całej sprawie nie chodzi tylko o feralny ser. Problem jest głębszy. Ogromnie frustruje mnie fakt, że to ja podejmuję wszystkie decyzje w naszym związku.
Kiedyś myślałam, że jestem w związku partnerskim i że Ludwik po prostu liczy się z moim zdaniem. Zwłaszcza że podobno potrafię nie tylko tonem, ale samą miną wyrażać niezadowolenie, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Cóż, mam za sobą związek z charyzmatycznym i władczym mężczyzną, który zostawił po sobie traumatyczne wspomnienia. Doceniałam więc, że Ludwik jest zupełnie inny i nie próbuje mnie dominować. Jednak z czasem coraz bardziej ustępował mi pola, wycofywał się…
Jeszcze pięć lat temu potrafił, sam z siebie, kupić bilety do teatru albo zaproponować wyjazd na weekend. A dzisiaj? Zero pomysłów z jego strony. Nie oczekuję, że będzie codziennie robił mi niespodzianki, ale mógłby raz na jakich czas przejąć ster i wyjść z jakąkolwiek inicjatywą.
Dlaczego to zawsze ja wybieram film, na jaki pójdziemy do kina, decyduję, gdzie spędzimy wakacje, do jakiej restauracji się wybierzemy? Ludwik zachowuje się, jakby nie miał własnego zdania ani gustu. Dopasowuje się do mnie niczym jakiś kameleon.
Czytałam, że ludzie w parach z biegiem lat upodabniają się do siebie, przejmują swoje zwyczaje i powiedzonka… Ale to nie jest ten przypadek. Ludwik w żadnym razie nie stał się do mnie podobny, raczej zatracił wszelką życiową dynamikę. Jest bierny, jakby nic mu się nie chciało, na niczym mu nie zależało.
Pół roku temu zmienialiśmy mieszkanie na większe. I oczywiście to ja wyszukiwałam oferty. Pokazywałam je Ludwikowi i pytałam, co o nich sądzi, ale mogłam sobie darować. Nie potrafił zająć żadnego stanowiska. Przy wyborze mieszkania trzeba brać pod uwagę różne rzeczy: lokalizację, cenę, metraż… Chciałam to przegadać z Ludwikiem, skoro mieliśmy tam razem żyć, ale on mi tylko przytakiwał. Pamiętam, że poczułam się wtedy przytłoczona ciężarem podejmowania tak ważnej decyzji samodzielnie. Chyba wtedy po raz pierwszy poczułam się samotna w naszym związku.
Niby mam mężczyznę, który zawsze mnie wysłucha i przytuli, a z drugiej strony mam poczucie, że nie mogę się na nim tak prawdziwie, porządnie oprzeć. Zamiast być dla mnie opoką, Ludwik jest miękką plasteliną, którą mogę kształtować wedle uznania. Jestem w naszej relacji szefową i absolutnie mi to nie odpowiada. Chcę mieć równorzędnego partnera, nie podopiecznego czy posłusznego podwładnego. Mężczyzna, który nie potrafi podjąć żadnej decyzji, jest nie tylko męczący, ale też… traci na seksapilu.
Kiedyś Ludwik zdecydowanie bardziej mnie pociągał. I nie w tym rzecz, że się zaniedbał, wręcz przeciwnie, fizycznie jest teraz w lepszej formie niż wtedy, kiedy się poznaliśmy. Nie chodzi też o przyzwyczajenie, rutynę, znudzenie. Przeszkadza mi jego bezwolność, jest niemęska. Może to niepoprawna politycznie opinia, ale tak właśnie uważam.
Zastanawiam się, jak doszło do tego, że Ludwik oddał całą życiową inicjatywę w moje ręce. Kiedyś nie był taki bierny, nie zakochałabym się w facecie, który jest „mentalnym pantoflarzem”. Może jego obecne zachowanie wynika z lenistwa. A może tak się u niego objawia kryzys wieku średniego. W każdym razie wygodniej jest pozwolić drugiej połówce o wszystkim decydować. Nie dość, że zrzuca na mnie całą odpowiedzialność, a sam ma święty spokój, to w bonusie wychodzi na świetnego mężczyznę, który szanuje zdanie swojej kobiety. Sprytnie.
Nie, nie uważam, że zrobił to celowo; zmiana w jego nastawieniu była długotrwałym, stopniowym procesem. Mógł sam nie zdawać sobie sprawy z tego, jaki niezdecydowany się stał. Zanim zrobiłam mu awanturę o ser, nie poruszyłam wcześniej tematu jego bierności. Nie padły z moich ust żadne pretensje, żadne pytania. Co ciekawe, gdy wybiera się gdzieś ze swoją męską ekipą, jakoś nie czeka, aż koledzy go wyręczą: potrafi znaleźć miejsce na biwak czy kupić bilety na koncert metalowy dla całej paczki.
Czyli to tylko przy mnie robi się taki „plastelinowy”. Czyżbym miała na niego zły wpływ? Może i mam w sobie coś władczego, co każe mu się podporządkowywać, by uniknąć ewentualnych wyrzutów? Już sama nie wiem. Na uczelni, gdzie mam pod sobą zespół indywidualistów, nie jestem raczej postrzegana jako dominująca przełożona. Moje przyjaciółki ani poprzedni partnerze nigdy nie zarzucili mi, że próbuję się rządzić. Z drugiej strony jako nauczyciel akademicki mam do innych nieco opiekuńcze podejście, ale dotyczy to głównie osób w jakiś sposób ode mnie słabszych, zależnych, a Ludwik nie należy do tej kategorii. Spokojnie mógłby egzystować jako samodzielna jednostka.
Nie pozwolę, by mnie wykorzystywał, wyręczając się mną przy podejmowaniu wszelkich decyzji. To musi się skończyć! Nie potrafię go szanować, kiedy tak się zachowuje. Czeka nas trudna rozmowa. Musi się zmienić, nawet kosztem mojego niezadowolenia, jeśli jego wybór nie spotka się moją aprobatą. Wolę się z nim pokłócić, wolę, by bronił swojego stanowiska, niż na wszystko się zgadzał.